Napisałam tak: „Szanowny Panie Redaktorze, jestem wielbicielką Pańskiego talentu i poczucia humoru, ale w tym e-mailu występuję przede wszystkim jako córka swojej mamy – Ludmiły. Wiem od niej, że przez krótką chwilę, wiele lat temu, pracowaliście razem w branży odzieżowej. Było to zarówno dla Pana, jak i dla mojej mamy całkowicie przypadkowe zajęcie. Mama uwielbia Pana. Chciałabym zrobić jej niespodziankę i na 75. urodziny podarować Pana najnowszą książkę wraz z Pana osobistym, specjalnie dla niej napisanym ciepłym słowem. O książkę nie proszę, bo oczywiście już ją kupiłam. Chodzi o to słowo pisane na pierwszej stronie. Czy mógłby Pan w tej sprawie spotkać się ze mną? Podjadę we wskazane przez Pana miejsce i nie zajmę więcej niż trzy minuty. Pozdrawiam. Ewelina.”
Początek tej historii miał miejsce w latach 90.
Mama była wówczas szefem administracji w dużej państwowej instytucji, ale od znajomego dostała intratną propozycję pracy jako szefowa hurtowni odzieży włoskiej. Miała zorganizować wszystko od podstaw. Do pomocy dostała młodego mężczyznę po studiach, obarczonego już rodziną. Zarobki były tak wysokie, że nie zastanawiała się ani chwili. Rzuciła pewną pracę i wyszła naprzeciw nowym wyzwaniom. Znalazła lokal, dopilnowała remontu, a gdy już hurtownia była gotowa na przyjęcie towaru, razem z owym młodym pracownikiem zasiedli za swymi nowiutkimi biurkami i czekali na dostawę. Do swojej dyspozycji mieli luksusowo zaaranżowaną przestrzeń. Miało to skusić zamożnych klientów. W przyszłości, bo jak na razie hurtownia świeciła pustkami. Pod ścianami stały puste regały, a wieszaki przypominały gołe ramiona stracha na wróble. Szefowa i magazynier nudzili się jak mopsy. Całe szczęście, że ów młody człowiek miał poczucie humoru, więc umilał czas, sypiąc dowcipami jak z rękawa. Co miesiąc, bez opóźnień, dostawali sowite wynagrodzenie za nicnierobienie. Podejrzane... Aż wreszcie przyszedł długo oczekiwany transport. Ekskluzywne futra i markowe obuwie. Wielki tir. Załatwili więc do pomocy przy rozładunku studentów. Otwierają tira, a tu może z pięć futer i kilka pudełek z butami. Ogromna przestrzeń załadunkowa ziała pustką. Wtedy zrozumieli, że prawdopodobnie nieświadomie zaplątali się w jakąś pralnię pieniędzy.
– Pani Ludmiło, spadamy! – powiedział do szefowej rezolutny pracownik.
I zadanie to zrealizowali niemal natychmiast, nie bacząc na utratę horrendalnie wysokich zarobków. Ich drogi się rozeszły. Mama żałuje, że nie wzięła od ulubionego pracownika numeru telefonu i że ta sympatyczna znajomość urwała się na zawsze. Po kilku latach od ucieczki z podejrzanej hurtowni usłyszała w radiu znajomy głos.
Jakiś młody satyryk czytał swój felieton
Natychmiast rozpoznała w nim owego znajomego. Wysłuchała audycji do końca i okazało się, że to naprawdę on. Nie tylko głos był ten sam, imię i nazwisko również. Przez wiele lat z przyjemnością śledziła karierę satyryka. Pisał wspaniałe teksty, był autorem świetnych audycji radiowych, wkrótce też zaczął pokazywać się w telewizji. Robił karierę. Za każdym razem mama przypominała sobie i całej rodzinie, jak to przed laty razem pracowali. Była dumna, że kiedyś poznała go osobiście. Uwielbiała jego poczucie humoru, podziwiała za kulturę osobistą i klasę. Miała nadzieję, że kiedyś jeszcze się spotkają, porozmawiają, powspominają stare dzieje. Tamta historia wydarzyła się 20 lat temu, w międzyczasie mama wyprowadziła się ze stolicy na Mazury. Marzenie, że pójdzie kiedyś na spotkanie autorskie, było więc prawie niemożliwe do zrealizowania.
Zbliżały się urodziny mamy. Wpadłam na pomysł, że zrobię jej niespodziankę i zdobędę autograf oraz specjalną dedykację nawiązującą do przeszłości. Kupiłam najnowszą książkę i rozpoczęłam żmudną drogę dotarcia do gwiazdy. Znalazłam adresy mailowe do kilku jego miejsc pracy i zasypałam wiadomościami o tej samej treści, zakończonymi prośbą o spotkanie. Pozostało czekać... Minął miesiąc. Wreszcie dostałam upragnioną odpowiedź. Redaktor nie przypominał sobie jednak znajomości z moją mamą, ale był szczerze zainteresowany dziwną historią z jego, a może jednak nie jego, życia. Prosił, żebym koniecznie dowiedziała się czegoś więcej. Zgodził się też podpisać dla mojej mamy książkę, ale w tym celu będę musiała go złapać na parę minut przed radiowym dyżurem. Podał terminy z grafiku na najbliższy tydzień. Zaczęłam mieć wątpliwości, postanowiłam więc poszperać w internecie w poszukiwaniu szczegółów z życia znanego redaktora.
Coś się tu nie zgadzało
Na początku lat 90. był za młody na magazyniera obarczonego gromadką dzieci... Nie było rady, musiałam pogadać z mamą. Opowiedziałam jej o tym, jaką szykowałam dla niej niespodziankę, o mailu do satyryka i moich wątpliwościach. Mama wyciągnęła jakieś papiery i wtedy niespodziewanie okazało się… że mężczyzna, z którym pracowała w hurtowni, nie ma nic wspólnego ze znanym radiowcem. Oprócz imienia. Nazwisko różniło się jedną literą. Był podobny, miał identyczny głos oraz poczucie humoru. Stąd pomyłka. Mamie zrobiło się przykro. Poczuła się, jakby w jej życiu zabrakło jakiegoś fragmentu. Dlatego teraz jeszcze bardziej zależało mi na autografie. Może zrekompensuje utratę wspomnień… Pojechałam do radia. Z książką w dłoni czekałam w holu na znanego redaktora. Spieszył się, ale wysłuchał całej historii.
– Proszę nie mówić mamie, że to nie ja, wywróci to do góry nogami kawał jej życia – powiedział.
„Facet ma klasę” – pomyślałam i wyjaśniłam, że jest już za późno.
Wtedy wziął do ręki długopis i na pierwszej stronie książki napisał: „Pani Ludmile na pamiątkę prawie współpracy”.
Czytaj także:
„Teściowa płaciła mi za to, żebym popierał ją w kłótniach z moją żoną. Zaczęła kontrolować całe nasze życie”
„Mam wyrzuty sumienia, że na starość muszę mieszkać u córki. Wolę gnić w domu starców, niż słuchać burczenia zięcia”
„Moja teściowa to baba z piekła rodem. Musieliśmy z nią mieszkać, ale ona za wszelką cenę chciała się mnie pozbyć”