Podróż przedślubna

Podróż przedślubna fot. Panthermedia
Wiedziałam, że w Paryżu będę chciała jak najwięcej zobaczyć. Jednak ten wyjazd stał się głównie sprawdzianem naszej miłości.
/ 29.03.2012 11:54
Podróż przedślubna fot. Panthermedia
To miała być wycieczka naszego życia. I była, choć nie wszystko wyglądało tak, jak bym chciała. W trzecią rocznicę naszego poznania się polecieliśmy do Paryża.
Już wcześniej postanowiliśmy, że będzie to nasza podróż przedślubna.
– I test, czy naprawdę jesteśmy dla siebie stworzeni – zażartował mój chłopak.
Nie miałam wątpliwości ani co do naszego małżeństwa, ani miejsca wypoczynku. Zaplanowałam bardzo dokładnie cały tydzień – Luwr, Muzeum Orsay, Wieża Eiffla, Łuk Triumfalny… Architektura i sztuka były moimi dwiema miłościami, więc nie darowałabym sobie, gdybym coś przegapiła.

Ta francuska małpa śmiała trzymać go za rękę!
Michał tylko westchnął, widząc moją listę turystycznych atrakcji.
– A co z nieśpiesznym piciem kawy w kafejkach nad Sekwaną? Ze spacerami małymi uliczkami i po ogrodzie Tuileries? – pytał z wyraźną trwogą w głosie.
Widziałam jego minę, lecz obrazy van Gogha, Matisse’a czy Moneta były dla mnie dużo ważniejsze niż kawa. Kiedy więc tylko rozpakowaliśmy w hotelu bagaże, spojrzałam na kartkę i oznajmiłam:
– Pierwszym punktem programu jest katedra Notre Dame. Tym bardziej że to bardzo blisko od naszego hotelu. Wyruszamy za piętnaście minut, kochanie!
Już ja wiedziałam, jak sobie poradzić z niezadowoleniem faceta zmęczonego po podróży! Wystarczył gorący całus,
a po nim obietnica smacznego obiadu.
Tak było przez pierwsze trzy dni wycieczki. Katedry, muzea, galerie, wystawy. Wstawaliśmy raniutko i do późnej nocy byliśmy na nogach. Nie posiadałam się z zachwytu. Szuka nowoczesna w Centrum Pompidou, impresjoniści w Orsay, mumie faraonów w Luwrze
– wszystko na wciągnięcie ręki!
W czwartek Michał zbuntował się.
– Idź dzisiaj zwiedzać sama, ja muszę odpocząć. Zejdę do kawiarni na espresso, usiądę przy stoliku na ulicy i poczytam książkę – stwierdził.
Przyznam, że mnie zaskoczył. Zapytałam, czy jest pewien, ale odpowiedział, że ma dość tej szalonej gonitwy po mieście. Wzruszyłam ramionami, pocałowałam go na pożegnanie i z mapą w ręku pobiegłam na cmentarz PÝre-Lachaise zobaczyć grób Chopina, Édith Piaff, Jima Morrisona i kilku innych znakomitości.
Wróciłam do hotelu nieco wcześniej niż zwykle. Kiedy zajrzałam do hotelowej kawiarni, zobaczyłam, że Michał siedzi przy stoliku z piękną, drobną brunetką i rozmawia o czymś zapamiętale. W dodatku ta kobieta dotykała jego dłoni!
Z furią przemierzyłam kilka metrów dzielących mnie od stolika.
– A więc to jest powód twojego zmęczenia?! Tak? – wrzasnęłam. – Dlatego chciałeś zostać w hotelu! Ciekawa jestem tylko, kiedy i gdzie zdążyłeś ją poderwać!
Po czym, nie dając mu nawet dojść do słowa, zaatakowałam jego towarzyszkę:
– Pewnie ci nie powiedział, że ma dziewczynę, i że za miesiąc się żeni. Właściwie powinnam była powiedzieć: żenił, bo to już nieaktualne – wysyczałam do niej po angielsku.
Patrzyła na mnie szeroko otwartymi oczami, najwyraźniej nic nie rozumiejąc.
– Veronique nie mówi po angielsku – zauważył nieśmiało Michał.
Nie wiem dlaczego, ale ta niewinna uwaga przelała czarę goryczy. „Jeżeli takie rzeczy wyprawia mój przyszły mąż, gdy zniknę na kilka godzin, to nie jest mnie wart” – pomyślałam i niczym huragan wybiegłam na ulicę.
Wsiadłam w taksówkę i pojechałam przed siebie. Po kilku minutach, gdy trochę ochłonęłam, kazałam taksówkarzowi zatrzymać auto i wyskoczyłam na ulicę.
Potrzebowałam drinka. Weszłam do pierwszego lepszego baru. W środku było prawie pusto, tylko przy kontuarze siedział jakiś facet w kraciastej koszuli i dżinsach pochlapanych farbą. Podeszłam do baru i swoim mocno łamanym francuskim próbowałam zamówić kieliszek wytrawnego czerwonego wina, podanego tak jak lubię, czyli z niewielką ilością gazowanej wody mineralnej. Nie bardzo mi to szło: barman tylko bezradnie się uśmiechał, wskazując butelki.
Nagle zauważyłam, że mężczyzna siedzący przy barze po cichu zaśmiewa się z nas do łez. Ku mojemu zdziwieniu powiedział po polsku:
– Może ci pomóc? Najwyraźniej kiepsko sobie radzisz.

Pierwszy raz poznałam prawdziwego artystę…
Trochę mi przeszkadzało, że zwraca się do mnie tak bezpośrednio, ale byłam tak zła na Michała… Ciekawiło mnie też, co z tego wyniknie, więc przystałam na jego propozycję.
Gerard okazał się artystą, który przyjechał do Paryża na stypendium.
– Każdy malarz powinien tutaj przyjechać. Poczuć ducha sztuki, zobaczyć obrazy mistrzów – rozmarzył się, podczas gdy ja sączyłam już drugi kieliszek.
Godzina upłynęła jak z bicza strzelił. W towarzystwie Gerarda prawie zapomniałam o narzeczonym i mojej furii.
W końcu jednak spojrzałam na zegarek.
– Muszę już iść – westchnęłam. – Ktoś na mnie czeka w hotelu. Miło mi było cię poznać. Może jeszcze się spotkamy.
Wtedy on powiedział, żebym choć na chwilę wpadła jeszcze do jego pracowni.
– Mieszkam tu, nad barem. Chciałbym ci pokazać swoje obrazy. Jestem ciekaw twojej opinii – kusił.

Nie potrafiłam się oprzeć. Prawdziwy artysta! Zawsze marzyłam, żeby poznać kogoś takiego… „Wpadnę na pół godzinki, a potem wracam do hotelu” – pomyślałam w lekkim upojeniu. Zresztą byłam święcie przekonana, że z Michałem to już koniec znajomości.
Na górze Gerard otworzył kolejną butelkę. Zaczął wyjaśniać mi tajniki malarstwa impresjonistycznego, a ja nie mogłam przestać go słuchać.
– Na tych obrazach światło jest jak zaklęte, zaczarowane, uchwycone w tym jednym, jedynym momencie – zachwycał się. – Kiedy staniesz w odpowiedniej odległości, obraz ożywa, farba staje się blaskiem, cieniem, promieniem słońca...
Rozmowa trwała i trwała, aż nagle zobaczyłam, że za oknem robi się jasno. Czym prędzej zaczęłam zbierać się do wyjścia, obiecując Gerardowi, że jeszcze się z nim zobaczę. Dał mi swój numer
i powiedział, że będzie czekał na telefon.
Kiedy wróciłam do hotelu, Michał nie spał. Siedział na krześle, a przed nim stały spakowane walizki.
– A więc to tak – zaatakowałam. – Zostawiasz mnie dla tej francuskiej dziwki! Szybko się uwinąłeś, nie ma co!
– Co w ogóle strzeliło ci do głowy! – odparował wściekły. – Ona jest właścicielką hotelu, w którym mieszkamy. Po prostu rozmawialiśmy, a ty nawet nie dałaś mi się wytłumaczyć! – krzyczał.
– Widziałam, że trzymałeś ją za rękę! – nie dałam za wygraną.
– To ona mnie trzymała za rękę! Powiedziała, że zna się na wróżbach… Mniejsza z tym! A gdzie ty spędziłaś noc, moje ty wierne kochanie? – syknął.
Próbowałam mu wszystko wyjaśnić, lecz przerwał mi w pół zdania.
– Ta podróż miała przynieść odpowiedź na pytanie, czy jesteśmy sobie przeznaczeni. Otóż ja już nie jestem tego pewien – zaczął spokojnie. – Od początku nie zwracasz uwagi na mnie i na to, co ja bym chciał tu robić. Wszystko musi być tak, jak ty chcesz. Jeśli miałabyś być moją żoną, to musisz ustalać wszystko ze mną, a nie decydować sama! Wiem, że interesuje cię sztuka, ale ja nie lubię
w kółko zwiedzać. Zrozumiałem to właśnie tutaj. Uświadomiłem sobie, że w związku liczą się potrzeby obu stron. A ja chcę, żebyśmy czasami spędzili dzień na słodkim lenistwie. Jeżeli nie obiecasz mi, że będziesz się liczyła z moim zdaniem, to wyjeżdżam. Walizki już spakowałem!

Oniemiałam. Mówił tak kategorycznie! Jak facet!
Mój mężczyzna chyba po raz pierwszy przemawiał do mnie w tak stanowczy sposób. I muszę przyznać, że bardzo mi się to podobało… Wcześniej zawsze mi ustępował. I miało to swoje plusy, bo mogłam rządzić, jak chciałam. Jednak czułam czasami, że traktuję go jak cieple kluchy, zaczynam lekceważyć.
No tak – przestałam go nawet pytać o zdanie, nie słuchałam, kiedy się ze mną nie zgadzał… Miał rację, nie można w ten sposób budować związku.
– Przepraszam cię, Michał. Ja się zmienię. Zacznę słuchać tego, co masz do powiedzenia – powiedziałam spokojnie.
Cały następny dzień spędziliśmy w hotelu. Veronique powróżyła nam z dłoni i wyszło jej, że będziemy już zawsze razem. A numer telefonu Gerarda na szczęście gdzieś się zawieruszył.

Redakcja poleca

REKLAMA