Kiedy dostałam w spadku gospodarstwo po babci, najpierw chciałam je sprzedać. A potem pojechałam tam i zmieniłam zdanie.Tak naprawdę nic mnie nie trzymało w mieście. Chłopaka nie miałam, za to miałam pracę, której szczerze nie znosiłam. No nic – tylko uciekać.
Życie na wsi nie było łatwe
Przede mną leżało nie lada wyzwanie – wielki konar, który należało zamienić w eleganckie szczapy do palenia zimą w kaflowych piecach. Wzięłam właśnie kolejny zamach siekierą, kiedy kątem oka zobaczyłam nadchodzącego mężczyznę. „To pewnie syn pani Teresy” – przemknęło mi przez głowę i ciężkie narzędzie samo opadło, ześlizgując się po pniaku.
– Rany boskie, co ty wyprawiasz?! – krzyknął gość, doskoczył do mnie, wyrwał mi siekierę i z niepokojem zaczął oglądać moją nogę – Mało brakowało! Rąbać trzeba umieć. Krzywdę sobie zrobisz!
Mądrala! Widzi przecież, że muszę porąbać ten konar. Muszę się nauczyć!
To samo powiedziała wczoraj pani Teresa. Przyszła do mnie z sąsiedzką wizytą. Postawiła na kuchennym stole koszyk z jajkami od własnych kur i obrzuciła mnie zatroskanym spojrzeniem.
– No i jak sobie dajesz radę z gospodarstwem? – zapytała. – Miastowa jesteś, dziecinko, ale powoli wszystkiego się nauczysz. Jutro przyślę mojego Jurka. Pomoże ci z tym drewnem na opał. Gdybyś czegoś potrzebowała, śmiało zaglądaj do nas. Pierwszy dom zaraz za zagajnikiem.
– Pamiętam, przecież bywałam u was jako dziecko. Spędzałam u babci wakacje.
– I bawiłaś się z moimi dziećmi – uśmiechnęła się sąsiadka. – Upilnować was nie było można. Ale potem przestałaś przyjeżdżać. Nie mogę się nadziwić, że w końcu postanowiłaś tu zamieszkać.
– Babcia zapisała mi w testamencie gospodarstwo. Z całej rodziny tylko ja wydawałam jej się odpowiednia. Wie pani, mam dwa konie pod wierzch i kompletnego fioła na punkcie jeździectwa.
Pani Teresa westchnęła ciężko.
– Z tego, dziecko, na wsi nie wyżyjesz. Gruntu masz niewiele i marny on jest, ale stado kóz by cię wyżywiło. Mleko i sery można sprzedać, w mieście kupują.
– Pomyślę o tym – obiecałam, wyjmując z kosza piękne brązowe jajka.
– A myśl, myśl, byle prędko – westchnęła głęboko pani Teresa.
Moja rodzina myślała, że zwariowałam
Nie tylko ona martwiła się o mnie. Gdy oznajmiłam rodzinie, że wyprowadzam się na wieś, wszyscy podnieśli krzyk.
– Samotna kobieta na gospodarce? Dziecko, nie dasz rady! – biadoliła mama.
– Wszystko przez konie – wtórował jej wujek. – W głowie jej się pomieszało od tych jazd! Rozum wytrzęsło na wertepach!
– Ona trenuje ujeżdżanie na padoku, a nie w terenie – broniła mnie ciocia.
– Wygibasy jakieś! – prychnął wujek.
– To dyscyplina olimpijska, a nasza Lidka zdobyła pierwsze miejsce na zawodach! Ma talent dziewczyna! I świetnego konia – nie dawała się zgasić ciocia.
– Ojciec jej kupił! To wszystko przez niego! Rozwiódł się z moją siostrą, wyjechał do Stanów, a dziecko wychowywał przez telefon. I to rzadko. Myśli, że może ją kupić drogimi prezentami!
Słuchałam rodzinnej dyskusji bez emocji. Rzeczywiście, nieczęsto widywany tato podarował mi na urodziny wspaniałe zwierzę – gniadego rumaka, którego pokochałam od pierwszego wejrzenia. Szybko zaczęliśmy uczestniczyć w różnych zawodach. Uroda mojego Orlika robiła piorunujące wrażenie na sędziach, szybko więc pięliśmy się w sportowej klasyfikacji.
Wkrótce pojawiła się szansa na wzięcie udziału w mistrzostwach Polski.
Szczodrość ojca pozwalała mi pokryć wydatki związane z treningami i utrzymaniem Orlika. Chciałam jednak stać się samowystarczalna, tym bardziej że od niedawna byłam szczęśliwą właścicielką nie jednego, lecz dwóch wspaniałych zwierzaków.
Baśkę wypatrzyłam kiedyś na Mazurach w schronisku, które dawało azyl
koniom uratowanym od rzeźni. Gniada kobyłka nie była piękna ani rasowa. Miała filozoficzną naturę i dużo sprytu. Była też niezwykle przymilna. Ani się obejrzałam, jak zainstalowałam ją w stajni jako towarzyszkę mojego księcia. Konie się polubiły, a ja musiałam zastanowić się, co dalej.
Opłaty za stajnię nie były niskie, dlatego spadek powitałam z radością. Planowałam sprzedaż gospodarstwa, ale kiedy tam pojechałam, zmieniłam zdanie. „Właściwie nic mnie nie trzyma w mieście – pomyślałam. – Nie mam chłopaka, za to mam pracę, której nie lubię z całego serca, może czas zmienić coś w życiu?”. I tak, z godziny na godzinę podjęłam decyzję o wyprowadzce na wieś.
To było moje miejsce
Dom po babci stał w T., niewielkiej, za to malowniczej miejscowości otoczonej rozległymi mazowieckimi łąkami, przez które płynęła rzeczka, wartka i zimna o każdej porze roku. Szybko poczułam się tutaj jak u siebie. Wróciły wspomnienia z dzieciństwa. Zawsze lubiłam wieś, a pamięć szczęśliwych chwil, które tu spędziłam, dawała mi poczucie bezpieczeństwa i pewność, że znalazłam swoje miejsce na ziemi. Musiałam się tylko jakoś zagospodarować.
Uporządkowałam więc dom, przerobiłam starą obórkę na stajnię, wygrodziłam padoki dla Orlika i Baśki. Pochłonęło to lwią część moich oszczędności, więc troska pani Teresy o moją przyszłość była jak najbardziej uzasadniona. Sama w głębi duszy martwiłam się, co ze mną będzie.
– Słyszysz, co do ciebie mówię? – wyrwał mnie z rozmyślań głos Jurka.
– Słyszę – łypnęłam na niego wrogo.
Jurek parsknął śmiechem.
– Taką cię zapamiętałem – chichotał. – Ta mina! Zawsze ją robiłaś, kiedy nie pozwalałem ci szaleć z rodzeństwem.
– Ty też się nic nie zmieniłeś – odcięłam się. – Nadal mi rozkazujesz, jakbyś pozjadał wszystkie rozumy.
Jurek spojrzał na mnie rozbawiony.
– Matka mi kazała cię pilnować – wyjaśnił. – I wtedy, i dzisiaj. Co miałem robić? Zawsze jak cię widzę, próbujesz zrobić sobie krzywdę, jakbyś nie mogła usiedzieć na miejscu. Więc biegnę, ratuję cię z opresji, nabawiam się nerwicy, i co mnie za to spotyka? Niewdzięczność!
– Nie przesadzaj, tak źle nie jest. Ostatecznie mogę ci podziękować za wyrwanie mi siekiery z rąk, ale tylko dlatego, że zrobisz z niej lepszy użytek niż ja.
– No to obserwuj mistrza i się ucz!
Dobrze nam się rozmawiało
Jurek wziął krótki zamach i rozszczepił polano. Szło mu o wiele lepiej niż mnie, musiałam to przyznać.
– Zostaniesz w T. na dłużej?
– Taki mam zamiar – odparłam. – Teraz powinieneś powiedzieć, że samotna kobieta nie da sobie rady z gospodarką.
– Niby dlaczego? – zdziwił się Jurek, nie przestając rąbać drewna.
Wydawało się, że nie wkłada w tę czynność żadnego wysiłku, a stosik równo przyciętych polan robił się coraz większy.
– Kobieta też człowiek – łobuzersko puścił do mnie oko. – Zresztą jest takie przysłowie: „Gdzie diabeł nie może, tam babę pośle”. Wierzę w ciebie. Trzeba tylko pomyśleć, jak ustawić gospodarkę, żebyś podołała. Jest ci potrzebny biznesplan.
– Twoja mama już wszystko przemyślała – uśmiechnęłam się. – Podobno mam kupić kozy i zająć się serowarstwem.
– To niezły pomysł – Jurek spojrzał na mnie poważnie. – O ile cię to interesuje.
– Jeszcze nie wiem – wzruszyłam ramionami. – Obiecałam, że to przemyślę.
– Podobno masz konie. Mogłabyś je wynajmować. Chętni do jazdy na pewno by się znaleźli. I to dużo chętnych.
Spojrzałam na niego zdumiona. Miałabym prowadzić szkółkę? Sprytna Baśka raz-dwa pozbyłaby się z grzbietu niedoświadczonego jeźdźca, a Orlik, ten urodzony arystokrata, w ogóle nie nadawał się do wożenia kogokolwiek.
– Chciałbyś poznać moje konie?
– Chętnie, zawsze je lubiłem. Kiedyś mieliśmy Siwka, latem pławiłem go
w rzece. Mieliśmy mnóstwo frajdy.
Zdjęłam żerdź odgradzającą podwórko od małej łąki nad rzeką, a potem gwizdnęłam na palcach, żeby przywołać konie.
– Nieźle! – Jurek obrzucił mnie ciepłym spojrzeniem. – To ja cię tego nauczyłem, pamiętasz? Miałaś chyba osiem lat i wszędzie za mną chodziłaś. Czy mógłbym liczyć na jakąś powtórkę? Zarumieniłam się lekko.
Zakochał się w moich koniach
Nagle łąka ożyła tętentem kopyt. Zza krzaków obrastających brzeg rzeki wyłoniły się konie. Gnały jak na skrzydłach, słusznie przewidując, że w moich kieszeniach czekają na nie kostki cukru.
– O kurczę! – Jurek był pod wrażeniem.
Nic dziwnego, Orlik w galopie wyglądał imponująco. Było na co popatrzeć. Tuż za nim, niewiele mu ustępując, biegła okrąglutka Baśka. Łakomstwo zawsze wyzwalało w niej talent wyścigowy. Konie dobiegły do nas i rozpoczęły ceremoniał obszukiwania naszych kieszeni.
– Są fantastyczne, a ta mała spryciara już mnie zawojowała! – zawołał Jurek.
– W swoim czasie zrobiła to samo ze mną, dlatego mam teraz dwa pyski do wyżywienia – zaśmiałam się.
– No tak, do szkółki jeździeckiej to one się nie nadają – zrozumiał wreszcie Jurek.
– Po raz pierwszy przyznaję ci rację – powiedziałam. – A w ogóle to zapraszam na herbatę. Pani Teresa by mnie zabiła, gdybym o ciebie nie zadbała.
– Szkoda, że nie widziałaś, jak pilnowała, żebym do ciebie przyszedł. „Ona tam sama, biedna, bez męskiej ręki. Idź, Jureczku, zobacz, czego jej trzeba”.
– Tak mówiła? – spytałam.
– No jasne. Wypchnęła mnie prawie siłą. Jak widać, miała przeczucie. Jezu! Do tej pory widzę cię z siekierą w dłoni…
– Pani Teresa zmusiła cię, żebyś tu przyszedł? – spytałam, z trudem ukrywając niezadowolenie w głosie.
– Tak jakby – przyznał bezwstydnie. – No wiesz, kiedy ostatni raz cię widziałem, byłaś wiecznie nadętą trzynastolatką i rozmawiałaś wyłącznie z moją siostrą. Mnie nie zaszczycałaś uwagą. Gdybym wiedział, co z ciebie wyrośnie, tobym się zameldował dużo wcześniej.
– Godna podziwu szczerość. Nie wiem tylko, czy ci się opłaci. A to ostatnie to był komplement? – spytałam i poszłam przodem, prowadząc konie do stajni.
– Czekaj! – Jurek dogonił mnie i złapał za ramię. – Przepraszam, jeśli byłem niezręczny. Nie umiem rozmawiać z dziewczynami, nie mam do tego talentu.
Przepadłam na zabój
Spojrzałam mu w oczy i po raz pierwszy zobaczyłam, że są barwy wyblakłego błękitu, jak sierpniowe pogodne niebo. Staliśmy tak w milczeniu, świat się zatrzymał. Jurek ujął moją twarz w dłonie i... między nas wepchnął się bezceremonialnie brązowy pysk. To Baśka postanowiła przypomnieć o swojej obecności.
Parsknęliśmy śmiechem. Romantyczny nastrój prysnął jak bańka mydlana.
– Skoro nie mogę cię pocałować, to chodź, nakarmimy twoje zwierzaki i może uda nam się znaleźć chwilkę dla siebie.
Jurek wziął mnie za rękę i poprowadził w kierunku stajni. Szliśmy równym krokiem, prowadząc konie. Moja dłoń w jego ciepłej dłoni. Czułam, że mogłabym tak iść do końca świata… On chyba też, bo widok wrót wyraźnie go nie uszczęśliwił. Westchnął i spojrzał na mnie wymownie.
– Mam nadzieję, że nie rzucałaś słów na wiatr, jak mówiłaś o herbacie?
– Teraz to już chyba będzie kolacja. Zrobimy jajecznicę. Twoja mama zaopatrzyła mnie w jajka od prawdziwych kur.
– Wszystko jedno, bylebyś pozwoliła mi zostać. Poza tym czuję, że przyda ci się moja pomoc. W końcu kuchnia jest pełna noży i innych ostrych narzędzi. Aż strach pomyśleć, co by ci się mogło stać.
Moja kolacja nie była kulinarnym wyczynem, ale Jurek chyba tego nie zauważył. Herbatę i ciasteczka wynieśliśmy na ganek. Usiedliśmy na drewnianych stopniach. On mnie objął, a ja położyłam głowę na jego ramieniu. Nie mogłam uwierzyć w to, co się zdarzyło. Mieszkałam
w domu babci i już nie byłam sama. Był ze mną towarzysz dziecięcych zabaw, chłopak znany mi od lat. Tyle zmian!
– To dla ciebie rewolucja, prawda? – Jurek bezbłędnie odczytał moje myśli. – Podziwiam cię za to, że masz odwagę realizować marzenia. Możesz na mnie liczyć, wiesz o tym? Przyjdę jutro i pojutrze, nie pozbędziesz się mnie tak łatwo. No, chyba że napuścisz na mnie konie.
Czytaj także:
„Porzuciłam miłość i uciekłam ze wsi, by pławić się w miejskich luksusach. Niestety, przewrotny los zagrał mi na nosie”
„Nie tak wyobrażałam sobie życie na wsi. Czuję się tu samotna, a mąż bawi się w najlepsze”
„Marzyłem o karierze w mieście, ale to przeprowadzka na wieś przyniosła mi szczęście. Ta decyzja uratowała moje małżeństwo”