Moim zdaniem nasze małżeństwo już dawno się wypaliło, zniknęła miłość, która nas połączyła osiem lat temu. Kiedy patrzyłam w lustro, nie widziałam w swoim odbiciu tamtej dziewczyny, która stroiła się, wyczekując na swojego ukochanego. Wtedy moje oczy błyszczały, a uśmiech nie schodził z mojej twarzy. A teraz? Z zasady gościł na niej grymas irytacji.
Wszystko mnie już denerwowało w moim mężu! Pod każdym względem był „nie dość”… Nie dość czuły… Nie dość zaangażowany w nasz związek... Nie dość zaradny… Zaczęłam się poważnie zastanawiać, jaki sens ma kontynuowanie tego małżeństwa? Czy godząc się na kompromisy, już do końca życia będę mieć wrażenie, że przegapiłam swoją szansę na szczęście? Utkwię w jakimś „życiu zastępczym”?
Od kilku miesięcy układałam sobie w głowie, czego tak naprawdę chcę i wychodziło mi jedno: nie chcę już Dominika. I w nosie miałam to, że jest dobrym ojcem dla naszej córeczki. Przecież jej go nie odbiorę! „Nie będę jedną z tych zołz, które po rozwodzie utrudniają dziecku spotkania z tatą” – myślałam. „Na pewno sobie jakoś wszystko poukładamy z Dominikiem”.
Zastanawiałam się, jak mu powiedzieć, że chcę odejść
Podejrzewałam, że będzie zdziwiony, może nawet zacznie protestować i zechce naprawiać nasze małżeństwo. Jednak nic takiego nie miało miejsca! Mąż wysłuchał spokojnie moich racji i…
– Ja także uważam, że to już nie ma sensu – powiedział. – Chyba lepiej nam będzie osobno.
Przyznam, że poczułam się nieco rozczarowana. „Ma kochankę?” – zaświtało mi w głowie, ale zaraz odegnałam od siebie te głupie myśli. Jakie to teraz miało znaczenie?
– Najważniejsze, że się zgadzamy – uśmiechnęłam się do Dominika, chyba po raz pierwszy od tygodni.
Kiedy już podjęliśmy decyzję o rozstaniu, atmosfera w domu znacznie się poprawiła. Nie byliśmy już tacy spięci, nerwowi. Postanowiliśmy nawet, że na razie nic nie będziemy mówili rodzinie i znajomym, bo zaczną nam mącić w głowach.
– Pójdziemy razem do Andrzeja na urodziny? – zapytał mnie mąż. No tak, zbliżało się święto jego brata. Wypadało go odwiedzić.
– Jasne! – nie miałam nic przeciwko temu, zawsze lubiłam Andrzeja, a jeszcze bardziej jego żonę. Ewa co nieco wiedziała o moich małżeńskich dylematach i kiedy panowie dyskutowali o swoich sprawach, a my w kuchni szykowałyśmy kawę, dała mi radę:
– Wy to z Dominikiem powinniście zrobić sobie drugie dziecko!
„Na to już jest za późno, kochana…” – pomyślałam. Ale nie puściłam pary z ust o rozwodzie. Zresztą, nigdy nie byłam zwolenniczką zachodzenia w ciążę po to, aby ratować związek. „Dlaczego wymagać od takiego maleństwa, aby skleiło to, co dorośli przez lata rozbijali?”. Zachowałam jednak swoje myśli dla siebie.
U Andrzejów było miło. Wypiliśmy trochę z mężem i wracaliśmy do domu taksówką w doskonałej komitywie. A potem… No cóż, poszliśmy ze sobą do łóżka, na luzie, niczym za narzeczeńskich czasów. Było mi dobrze…
Kochając się z Dominikiem, nie myślałam, że mogą być tego jakieś konsekwencje. Tymczasem los postanowił zagrać nam na nosie i pokrzyżować rozwodowe plany.
– Ciąża? – Dominik zbladł, gdy powiedziałam mu o wyniku badania. – Nie martw się, jeśli chcesz sobie ułożyć życie z kimś innym, nie będę protestowała! – zapewniłam go natychmiast.
– Ale.. ja nikogo nie mam! – odparł. Nie wiem dlaczego, ale mi ulżyło. – Urodzisz to dziecko, prawda? – zapytał mnie drżącym głosem.
– Na pewno go nie usunę! – odpowiedziałam. Bo co to maleństwo było winne, że pojawiło się w moim brzuchu w tak niefortunnym momencie? Nic.. Przyznaję jednak, że byłam psychicznie rozbita. Z jednej strony chciałam mieć to dziecko, a z drugiej w głębi serca czułam też żal do losu, że mam je z mężczyzną, z którym właśnie zamierzam się rozstać.
Bo kontynuowanie tego małżeństwa tylko dlatego, że miałam urodzić, naprawdę nie wchodziło w grę. Kiedyś, podczas kolejnej wizyty u swojego ginekologa, zwierzyłam mu się z mojej skomplikowanej sytuacji.
– Nie pani jedna ma takie dylematy – pokiwał głową. – Ile ja w swoim życiu miałem pacjentek, które zaszły w ciążę wręcz z byłym mężem! „No tak, życie pisze rozmaite scenariusze” – pomyślałam. I wkrótce miałam przekonać się o tym, jak skomplikowane…
Pewnego dnia z samego rana odebrałam telefon od swojego lekarza.
– Pani Ewo, wynik testu PAPP-A wyszedł poza granicami normy… – w jego głosie wyczułam napięcie. – Trzeba go powtórzyć.
– Ale o co dokładnie chodzi w tym teście? – nie mogłam sobie przypomnieć. Czułam się naprawdę dobrze, więc nie sądziłam, że coś się może dziać z moim dzieckiem.
– To jest test na rozmaite zaburzenia w rozwoju płodu, między innymi określa prawdopodobieństwo, czy dziecko urodzi się z zespołem… Downa – usłyszałam i ugięły się pode mną kolana. Moje maleństwo może być upośledzone? Ależ ja nie mam jeszcze nawet trzydziestu pięciu lat, jestem w końcu dość młoda, jak na przyszłą matkę… Naprawdę jest takie zagrożenie? Zawsze mi się wydawało, że wzrasta ono u starszych kobiet, tych które decydują się na późną ciążę.
Musiałam poinformować męża o możliwej diagnozie, bo czułam, że sama nie dam rady pójść do lekarza. Widziałam, jak stężała mu twarz, po czym stwierdził:
– Ale to jeszcze nic pewnego, prawda? Pokiwałam głową. – Musimy więc być dobrej myśli – dodał Dominik. Do gabinetu weszliśmy razem. Diagnoza brzmiała: jest jedna szansa na dwadzieścia pięć, że dziecko urodzi się zdrowe.
– Dwadzieścia pięć procent… – Dominik zamyślił się. – To niewiele…
– To jedna czwarta, wcale nie tak mało! – powiedziałam matowym głosem, chyba sama w to nie wierząc. Czułam się tak, jakbym nagle znalazła się za jakąś szybą odgradzającą mnie od normalnego świata. W jednej chwili byłam przyszłą mamą, która w sumie chyba była bardziej szczęśliwa niż nieszczęśliwa z powodu niespodziewanej ciąży. Aż tu nagle zostałam strącona na dno rozpaczy.
Ocknęłam się dopiero, kiedy lekarz powiedział, posyłając mi jednocześnie znaczące spojrzenie.
– Nie… – odezwałam się jednocześnie z Dominikiem! Przerwaliśmy zaskoczeni.
– Co chciałeś powiedzieć? – zapytałam męża.
– W sumie to nie mam chyba prawa do decydowania, to przecież twój brzuch, ale… Chciałem powiedzieć, że nie zrezygnuję z tego dziecka tylko dlatego, że będzie upośledzone – stwierdził Dominik. A ja w tym momencie odetchnęłam z ulgą.
– Czy zdaje pan sobie sprawę z tego, jakie będą konsekwencje pana decyzji? – zdziwił się lekarz.
Zaczerpnął powietrza, aby nam zacząć wyjaśniać, ale tym razem to ja mu przerwałam.
– Przepraszam, panie doktorze, ale na razie ja także nie chcę rezygnować z dziecka! Spróbujmy się może najpierw upewnić, czy jest upośledzone, bo rozumiem, że to badanie, które wyszło niepokojąco źle, to tylko pewien sygnał i nie daje pewności?
– Nie daje – przyznał lekarz i wypisał mi skierowanie na amniopunkcję. Z gabinetu wyszliśmy z Dominikiem niczym starzy ludzie, wsparci mocno na sobie nawzajem.
– Pójdziemy na kawę? – zapytał mąż. Nie byliśmy w kawiarni od dawna i przecież mogliśmy napić się kawy w domu, ale doskonale wiedziałam, o co mu chodzi. Chciał na neutralnym terenie porozmawiać na ten trudny dla nas temat.
– Chciałem ci powiedzieć, że moja wypowiedź w gabinecie nie była tylko czczym gadaniem. Naprawdę będę wychowywał to dziecko z poświęceniem, jestem ci w stanie nawet dać to na piśmie, tu i teraz!
– Nie trzeba – powiedziałam, biorąc go za rękę. Mocno zacisnął swoje palce na moich i odnalazłam w jego spojrzeniu tego Dominika, którego kiedyś kochałam. Wiedzieliśmy dobrze, że niepełnosprawność naszego drugiego dziecka pociągnie za sobą wiele konsekwencji. Także takich, że będziemy pewnie mieli mniej czasu dla naszej starszej córeczki, a przecież nie powinna ona ucierpieć z tego powodu.
Jak zniesie jednocześnie i rozwód rodziców, i narodziny chorego maleństwa? Długo nad tym myślałam i…
– Słuchaj… jeśli faktycznie dziecko urodzi się niepełnosprawne, to może nie powinniśmy się rozwodzić? – zagadnęłam w końcu męża.
– Tak, chyba będzie łatwiej, jeśli wtedy zostaniemy razem – przyznał mi rację Dominik.
Odetchnęłam…
Kilka dni później miałam przeprowadzoną amniopunkcję. To nie był przyjemny zabieg, ale bardziej przeżywałam niepewność o to, co wykaże. Bałam się. Na wynik badania musieliśmy czekać z Dominikiem długie trzy tygodnie! Co najgorsze, już po wyjściu z sali zabiegowej dowiedziałam się, że mogłam wybrać opcję przyspieszoną, tak zwane badanie Rapid FISH, za które wprawdzie trzeba było zapłacić dodatkowo niemałe pieniądze, ale wynik dostawało się już po trzech dniach!
Byłam wściekła, że mój lekarz nie poinformował mnie o takiej możliwości. Niestety, było już za późno, aby je zlecić, pobrany ode mnie materiał genetyczny wyjechał bowiem do laboratorium. Myślałam, że oczy wypłaczę z żalu! Te trzy tygodnie oczekiwania były dla mnie prawdziwym koszmarem! Z jednej strony gładziłam się po brzuchu, uspokajając dziecko, że wszystko na pewno będzie dobrze, a z drugiej były momenty, gdy je przeklinałam. I nie tylko je, ale siebie i Dominika, i tę naszą głupotę, która zaprowadziła nas do łóżka. Nie miałam jednak mojemu mężowi nic do zarzucenia w tamtym czasie. Naprawdę mnie wspierał, cierpliwie znosił wszelkie moje napady szału i powtarzał, że mogę na niego liczyć. Był takim mężczyzną, jakiego zawsze chciałam mieć u swojego boku. Bez niego pewnie bym się rozsypała, mimo że dla naszej córeczki musiałam przecież jakoś funkcjonować.
Ale działałam jak robot, wykonując wszystkie czynności, podczas gdy w głowie szalała mi gonitwa myśli. Uścisk dłoni Dominika powodował, że ta gonitwa się uspokajała… Kiedy po trzech tygodniach dostaliśmy wreszcie wynik badania, na którym jasno zostało napisane, że „genotyp męski jest prawidłowy”, płakaliśmy ze szczęścia chyba z godzinę. W tym samym momencie dowiedzieliśmy się bowiem, że będziemy mieli synka i że będzie on całkiem zdrowy.
– I co teraz? – mąż popatrzył mi głęboko w oczy. Z czułością, miłością, oddaniem. – Kochanie, kiedy sądziliśmy, że nasze dziecko będzie chore, postanowiliśmy, że zostaniemy razem. Dla niego. A nie sądzisz, że nasze zdrowe dzieci mają dokładnie takie samo prawo do tego, aby wychowywać się w pełnej rodzinie? – zapytał.
– Tak, masz rację – wyszeptałam. – Ale pamiętaj, że nie robię tego tylko dla dzieci. Ja po prostu chcę nadal być twoją żoną. Mąż mocno mnie przytulił...
Przeczytaj więcej listów do redakcji:„Mąż zamykał mnie w domu. Znęcał się nade mną i bił dzieci. Jakimś cudem udało mi się uciec”„Urodziłam chorego syna, a mąż odszedł do innej kobiety, żeby zacząć wszystko od nowa”„Ja i moja córka byłyśmy w ciąży w tym samym czasie. Agatka jest młodsza o dwa tygodnie od Oli, ale jest... jej ciocią”