„Podczas rozwodu rodzice przerzucali się opieką nad synem, traktując go jak niechciany bibelot”

Syn chce, żebyśmy puścili go na wakacje fot. Adobe Stock, New Africa
„Oboje przerzucali się odpowiedzialnością i nie rozumieli, że ich rozstanie jest dla niego strasznie poważnym przeżyciem. Pomyślałem, że pierwsze wrażenie bywa trafne. Kiedy ich, przed laty, poznałem, widziałem przed sobą parę egoistów… Oczywiście Bartek tak nie myślał. Kochał ich oboje i nie mógł się pogodzić z końcem świata, który znał”.
/ 08.07.2023 22:30
Syn chce, żebyśmy puścili go na wakacje fot. Adobe Stock, New Africa

Tenis to sport, który działa na wyobraźnię dzieci i rodziców. A może przede wszystkim rodziców. Każdy tatuś, nawet jeżeli sam ma brzuch od piwa, chciałby być ojcem przyszłego Fibaka albo Świątek. Wielka sława, wielki świat i wielkie pieniądze – w ten sposób większość ludzi myśli o naszej dyscyplinie. Ja jednak jestem trenerem tenisa i wiem, że dla większości tych, którzy przychodzą na korty jako dzieci, tenis pozostanie tylko ciężką, mozolną pracą, litrami potu wylanymi na treningach, kontuzjami i rozczarowaniem.

Wielka kariera jest tylko dla nielicznych

Wyjątkowo uzdolnionych i wytrwałych. Kimś takim od razu wydał mi się Bartek. Trafił do klubu jako sześciolatek przyprowadzony przez rodziców. To była dość typowa sytuacja – dwoje dobrze sytuowanych ludzi zachwyconych swoim potomkiem, ale marzących o naprawdę wielkich pieniądzach. Od razu było wiadomo, że to oni wybrali dziecku rodzaj sportu, a mały nie miał wiele do powiedzenia. Zwykle takie projekty rozpadają się po, maksymalnie, roku, ale tym razem była miła niespodzianka. Choć Bartek nie miał ochoty na tenis, polubił treningi. Co więcej, okazał się bardzo utalentowany. Miał też cechy charakteru niezbędne sportowcowi, jeśli chce coś osiągnąć. Był ambitny, waleczny, nie znosił przegrywać, i był gotów na ciężką pracę. Każdy trener polubi takiego zawodnika i ja ogromnie polubiłem Bartka. Szybko stał się numerem jeden, największą nadzieją naszego klubu. Takich rzeczy nie mówi się dzieciom, ale objęliśmy go szczególną opieką, a on zaczął się odwdzięczać wynikami.

Jako dziewięciolatek został dostrzeżony w środowisku, jako dwunastolatek wygrywał pierwsze dziecięce turnieje, jako czternastoletni młodzik był już obiektem zainteresowania trenerów kadry i właśnie zaczynał starty za granicą. Byłem pewien, że lada moment rodzice wyślą go tam na stałe i moja rola się skończy. Stało się jednak inaczej. Bartek nigdzie nie wyjechał. Zaczął natomiast przegrywać, co wcześniej prawie się nie zdarzało. Zauważyłem, że motywacja, która zawsze była jego mocną stroną, nagle wyparowała.

Wchodził na kort rozkojarzony

Bez wiary w zwycięstwo, nie po to, żeby wygrać, ale żeby „odrobić pańszczyznę”. Z początku potraktowałem to jako normalny, przejściowy kryzys wieku dojrzewania, który trzeba przeczekać. Zdarza się, bo dzieci mają wtedy masę problemów ze swoim ciałem, wyglądem, relacjami z rówieśnikami. Czasem jak wybuch bomby przychodzi pierwsza miłość. Ale mijały miesiące i było coraz gorzej. Bartek przychodził, jak zawsze, na treningi, wykonywał posłusznie polecenia, lecz nie było w tym żadnego zaangażowania. A trening bez zaangażowania to żaden trening. Zacząłem pytać, co się dzieje, próbowałem tak zwanej „męskiej rozmowy”, apelowałem do rozsądku, uświadamiałem, że za chwilę wyrzucimy do kosza osiem lat ciężkiej pracy. Wszystko na nic. Milczał i patrzył w sufit, zbywał mnie jakimiś ogólnikami. Pytany, czy coś się stało, odpowiadał, że nic.

Poczułem się bezradny i postanowiłem poszukać kontaktu z rodzicami. Owszem, przywozili chłopaka na treningi, ale polegało to na tym, że na wysokości bramy kortów zatrzymywał się jeden z dwóch samochodów, Bartek wysiadał, a samochód natychmiast ruszał… Poprosiłem więc Bartka, żeby rodzice do mnie przyszli. Usłyszałem, że nie mają czasu i nie przyjdą. Wtedy przypomniałem sobie, że w dokumentach zawodników są numery telefonów do rodziny. Zadzwoniłem do ojca Bartka. Jednak nie zdążyłem nawet ogólnie wyjaśnić mu, w czym rzecz, kiedy przerwał, powiedział, że jest zajęty i żebym w tych sprawach dzwonił wyłącznie do matki chłopca.

Podał mi numer żony i rozłączył się

Matka Bartka nie była aż tak zajęta, ale kategorycznie odmówiła przyjścia do klubu razem z mężem. Sama też nie miała ochoty się umówić. Usłyszałem, że to ojciec Bartka powinien się tym zajmować, bo to on wymyślił ten cholerny tenis. Żaden ze mnie psycholog, ale ze sposobu, w jaki mówiła o mężu, łatwo było odgadnąć, że relacje między rodzicami Bartka są fatalne. Przyszło mi do głowy, że zmiana w zachowaniu chłopca może mieć z tym związek… Po treningu poprosiłem Bartka, żeby został. Kiedy upewniłem się, że jesteśmy sami, zapytałem go wprost – czy ma kłopoty z rodzicami i czy to przez nich stracił serce do tenisa. Z początku nie chciał rozmawiać, ale w końcu się przełamał. Zgadłem.

Rodzice Bartka nie mieszkali już razem, byli od miesięcy w trakcie rozwodu. Oboje przerzucali się odpowiedzialnością za dziecko i nie rozumieli, że ich rozstanie jest dla niego strasznie poważnym przeżyciem. Pomyślałem, że pierwsze wrażenie bywa trafne. Kiedy ich, przed laty, poznałem, widziałem przed sobą parę egoistów… Oczywiście Bartek tak nie myślał. Kochał ich oboje i nie mógł się pogodzić z końcem świata, który znał. Buntował się. Pewnie miał nadzieję, że nagły brak sukcesów w tenisie zwróci uwagę rodziców na jego cierpienie.

– Wie pan, trenerze, czego najbardziej nie mogę znieść? Oni się mną podzielili jak rzeczą. Od poniedziałku do czwartku jestem u mamy, a w czwartek po południu zabiera mnie tata i oddaje w niedzielę wieczorem. Zwierzętami podzielili się po połowie – mama ma psa, a ojciec papugi. Ale ja jestem jedynakiem, więc podzielili się moją obecnością. Co do godziny – ani dłużej, ani krócej. I wcale mnie nie pytali, gdzie ja chcę być w który dzień tygodnia.

Faktycznie, na początku tygodnia przed bramą kortów zatrzymywało się czerwone renault, a od czwartku szary volkswagen.

Logistyka była opracowana perfekcyjnie

Tylko bez brania pod uwagę uczuć dziecka. Powiedziałem, rzecz jasna, Bartkowi to, co w takich przypadkach trzeba powiedzieć. Że rodzice go dalej kochają tak samo, ale nie radzą sobie z własnymi problemami. Że on nie jest tu absolutnie niczemu winien. I że jego sportowy bunt zupełnie nie ma sensu, bo zajęci sobą rodzice i tak go nie dostrzegą. A on traci formę i wielką życiową szansę…

– Ale to oni mi wymyślili tenisa! – Bartek nagle wybuchł gwałtownym płaczem. – Ja oglądałem Zorro i chciałem być szermierzem! To oni mnie tu przyprowadzili! Nie chcę być żadnym tenisistą! Nienawidzę tenisa!

Wiedziałem, że to nieprawda. Zbyt wiele godzin spędziłem z Bartkiem na korcie, żeby nie wiedzieć, jak bardzo kocha ten sport. Ale wiedziałem też, że jest bardzo młody, a rodzinny dramat może zniszczyć wszystko… Sytuacja była groźna. Za trzy miesiące Bartek miał zadebiutować na bardzo ważnej imprezie. Zwycięstwo było praktycznie przepustką do kadry juniorów i poważnego grania na międzynarodowym poziomie. Parę miesięcy wcześniej postawiłbym każde pieniądze na to, że wygra w cuglach. Był absolutnym faworytem. Ale teraz nie byłem już tego pewny. Jeżeli miał zwyciężyć, musiał natychmiast wrócić do prawdziwych treningów, poświęcić się im całym sobą. No i, przede wszystkim, chcieć i wierzyć. Czułem, że potrzebny jest cud. Albo genialny pomysł…

Następnego dnia przed bramą zatrzymało się czerwone renault, a Bartek wszedł na trening. Po ataku histerii nie było śladu, ale wystarczył mi pierwszy kwadrans zajęć, żeby mieć pewność, że nic się nie zmieniło.

Bartek mechanicznie wykonywał polecenia

Ciało słuchało, jednak jego dusza była zupełnie gdzie indziej…

– Stop! Kończymy!

Przerwałem trening w jednej dwunastej zwykłego czasu. Byliśmy sami na korcie, więc mogłem być szczery.

– Masz rację, Bartek. Nie możesz robić czegoś, co wymusili na tobie rodzice. Jesteś wolnym, prawie dorosłym człowiekiem, za miesiąc kończysz piętnaście lat. Nigdy nie chciałeś być tenisistą i nie będziesz. To były dziecinne gry, do prawdziwego sportu potrzeba więcej i na szczęście to zrozumiałeś. Rodzice nie mają prawa wybierać ci przyszłości. Chcą żebyś wygrał te mistrzostwa, żeby się potem chwalić twoim pucharem. Ale ty nie musisz już nigdzie startować. Zbieraj się. Fajnie było być twoim trenerem…

Bartka chyba zatkało, ale nie dałem mu czasu na reakcję. Odwróciłem się, wyszedłem z kortu, wsiadłem na skuter. Widział, że odjechałem. Chciałem, żeby zrozumiał, że to nie żarty i że właśnie stoi przed prawdziwym wyborem. Nie czułem się z tym dobrze, wiedziałem, że gram vabank i mogę przegrać. Ba. Że prawie na pewno przegram… Następnego dnia stałem w oknie klubu. Ale szary volkswagen nie nadjeżdżał. Pogodziłem się z klęską, kiedy pięć minut po czasie, zza rogu ulicy wyjechał rower. Rowerzysta się spieszył. To był Bartek…

– Przepraszam, trenerze, spóźniłem się! – wysapał na mój widok. – Zawsze przyjeżdżałem samochodem, źle obliczyłem drogę. Ale jutro już zdążę na czas i na mistrzostwa też zdążę. Możemy od razu zaczynać?

Trzy miesiące później Bartek wygrał te mistrzostwa i dziś jest przyszłością polskiego tenisa. Dlatego w tej historii zmieniłem mu imię. Prawdziwego nie zdradzę. Poznacie je wszyscy – już za kilka lat…

Czytaj także:
„Rozwiodłem się po 8 miesiącach małżeństwa. Teraz ta zołza chce 50 tysięcy złotych za wesele, którego nie chciałem”
„Rozwiodłam się z mężem, by szukać przygód i szybko tego pożałowałam. Znalazł sobie młodą lafiryndę, a mnie zakłuła zazdrość”
„Zaledwie pół roku po swoim ślubie, mój brat wdał się w romans z moją przyjaciółką. Szybko uznał, że nie kocha żony”

Redakcja poleca

REKLAMA