Byłem pogodzony z tym, że największe uniesienia miłosne są już dawno za mną. Czułem się dobrze w miejscu, w którym aktualnie się znajdowałem i nie chciałem niczego zmieniać. Życie napisało jednak dla mnie zupełnie inny, niespodziewany scenariusz. Do tej pory nie mogę uwierzyć, jak zakończyła się moja urodzinowa wyprawa w góry.
Posklejałem moje złamane serce lata temu
Ożeniłem się w wieku 25 lat z dziewczyną, która miała być miłością mojego życia. Od dzieciństwa obserwowałem moich rodziców, którzy byli w sobie zabójczo zakochani i tak właśnie wyobrażałem sobie szczęście. Wierzyłem, że jest mi pisana jedna kobieta, która będzie mnie doskonale uzupełniać. Kiedy więc po 3 latach małżeństwa odkryłem zdradę mojej żony, zwyczajnie się załamałem. Rozstanie i rozwód złamały mi serce. Czułem, że odniosłem największą życiową porażkę i nie wiedziałam, co mam ze sobą zrobić. Spędziłem wiele godzin na terapii i na pracy nad sobą, aby w końcu poczuć się znowu dobrze.
Oczywiście w ciągu kolejnych lat pojawiały się w moim życiu kobiety, które były zainteresowane budowaniem ze mną przyszłości. Żadna z nich nie sprawiła jednak, że moje serce zabiło mocniej, a ja nie miałem zamiaru ich zwodzić. Skupiłem się na pracy w mojej klinice weterynarii, a w wolnym czasie oddawałem się mojej wielką pasją, jaką były długie spacery górskimi szlakami. Te samotne wyprawy pozwalały mi naprawdę odpocząć i docenić wszystko, co mam. Nie mogłem się nawet spodziewać, że dzięki jednej z nich moje życie nabierze tak pięknych barw.
Moi przyjaciele i rodzina mieli mnóstwo pomysłów na to, jak powinniśmy świętować moje 45 urodziny. Ja jednak miałem swój własny sposób na to, by poczuć się tego dnia dobrze. Umówiłem się więc z wszystkimi na kolejny weekend, a w dniu moich urodzin po prostu ruszyłem w kolejną trasę po polskich górach. Idealna pogoda, wygodne buty i plecak — to wszystko, czego wtedy potrzebowałem. I pewnie skończyłoby się na kolejnym, przyjemnym spacerze, gdyby nie niespodziewana ulewa.
Deszcz stawał się coraz mocniejszy, a od schroniska dzieliło mnie jedynie 10 minut. Tuż przed nim spotkałem kobietę, która z trudem pokonywała kolejne mokre kamienie na szlaku. Zatrzymałem się i zapytałem, czy wszystko w porządku.
— Chyba skręciłam kostkę na głupim kamieniu, ale się nie zatrzymam! Dam radę! — mówiła przez zaciśnięte zęby ze łzami w oczach.
— Jasne, nie zamierzam pani przeszkadzać, ale może chociaż posłużę pomocną ręką? — odparłem, zachęcając ją, by oparła się na moim ramieniu.
Kobieta przyjęła pomoc i powoli przemierzaliśmy ostatnie metry szlaku, prowadzącego do schroniska. Kiedy dotarliśmy na miejsce, byliśmy zupełnie przemoczeni, a ona zaczęła się śmiać i niemal podskakiwać ze szczęścia.
— Udało mi się! Zrobiłam to! Jestem górskim ninją! — krzyczała, śmiejąc się jak szalona.
Flirt w górskim schronisku
Marzena, bo tak miała na imię nieznajoma, okazała się niezwykłą kobietą. Kiedy udało nam się wysuszyć i znaleźć kawałek podłogi pomiędzy innymi turystami, wysmarowałem jej kostkę maścią i owinąłem ją bandażem. Wydawało mi się, że jest tylko naciągnięta, ale i tak zaleciłem dużą ostrożność następnego dnia. Zaproponowałem zresztą, że możemy pokonać trasę powrotną wspólnie, z czego bardzo się ucieszyła.
— Pewnie masz mnie za jakąś wariatkę po tym, jak się zachowywałam, gdy tutaj doszliśmy — zarumieniła się.
— Jeśli nawet, to za bardzo pozytywną wariatkę! Już dawno nie widziałem, żeby ktoś tak bardzo cieszył się z pokonania szlaku — zaśmiałem się.
— To było dla mnie bardzo symboliczne wyjście ze strefy komfortu i rozpierała mnie duma, że mi się udało — szeroko się uśmiechnęła na to wspomnienie.
— Miło mi więc, że mogłem być częścią tego ważnego wydarzenia — zapewniłem ją.
Już dawni z nikim nie rozmawiało mi się tak dobrze. Przy kolejnych kubkach herbaty i zupek z proszku odpowiedzieliśmy sobie niemal całe życie. Dowiedziałem się, że Marzena mieszka nad morzem i do niedawna pracowała jako managerka w hotelu. Nigdy nie wyszła za mąż, ale zaliczyła trzy długoletnie związki, z których zawsze wychodziła mocno pokiereszowana. Narzekała, że ciągle na coś czekała. Na awans w pracy, na to, że jej facet się zmieni i zauważy jej zalety, na przyjaciół, z którymi mogłaby wyjechać na wakacje. W końcu coś w niej pękło i powiedziała sobie dość! Dość czekania, czas na działanie.
Samodzielna wyprawa w góry była jednym z punktów na jej liście rzeczy do zrobienia, zaraz po rezygnacji z pracy i toksycznych znajomości. Zrozumiałem więc dlaczego tak bardzo jej zależało na tym, żeby dotrzeć do schroniska o własnych siłach. Widziałem determinację i niezwykłą radość w jej oczach. Jej otwartość i pozytywne nastawienie do tego, co jeszcze przed nią bardzo mnie urzekły. To tylko kilka godzin rozmowy, a wydawało mi się, że znam ją doskonale od lat. Marzena mnie zauroczyła i moje serce po raz pierwszy od wielu lat zabiło mocniej.
Niemożliwe stało się możliwe
Rano wyruszyliśmy razem w drogę powrotną, nie przestając rozmawiać na każdy możliwy temat. Miałem nadzieję, że ten szlak nigdy się nie skończy, ale po południu dotarliśmy na parking i przyszedł czas na pożegnanie. Odwlekaliśmy ten moment tak długo, jak tylko się dało. Wymieniliśmy się numerami telefonów, znaleźliśmy swoje profile w mediach społecznościowych i obiecaliśmy, że na pewno umówimy się na kolejną wspólną wyprawę. Wydawało mi się jednak, że szanse na to są małe. Dzieliły nas setki kilometrów, dlatego zacząłem godzić się z tym, że spotkanie Marzeny było tylko miłą przygodą.
Byłem naprawdę mile zaskoczony, gdy rano na moim telefonie pojawiła się wiadomość od niej. W związku z jej nową polityką nieczekania na nic postanowiła napisać pierwsza, co mnie bardzo uszczęśliwiło. Tym bardziej że zaczęliśmy codziennie wymieniać ze sobą dziesiątki wiadomości. Po tygodniu regularnie dzwoniliśmy też do siebie każdego wieczoru i wydawało mi się, że robimy to już od lat, tak dobrze mi się z nią rozmawiało.
W ciągu kolejnego miesiąca nasza znajomość rozkwitała bardzo szybko. Odwiedziłem Marzenę w Gdańsku, a potem ona pojawiła się na dłużej we Wrocławiu. Moi znajomi i rodzina od razu ją pokochali, a ja nie chciałem pozwolić jej odejść. Chciałem, żeby była przy mnie na co dzień. Chciałem budzić się przy niej każdego dnia i całować ją na dobranoc.
— Zostań ze mną — wyszeptałem o poranku wtulony w Marzenę.
— Znudziłabym ci się, gdybym była tu na co dzień — zaśmiała się.
— Mówię serio. Na co mamy czekać? Na jakiś znak z niebios? Zamieszkajmy razem! Bądźmy razem! — niemal krzyczałem podekscytowany.
— Chcesz przyjąć moją politykę dość czekania? — pytała żartobliwie.
— Tak! Mam dość czekania! Jak chcesz, to rzucę tu wszystko i pojadę z tobą do Gdańska. Co ty na to? — byłem zupełnie poważny.
— Hmmm ty w Gdańsku? Słabo to widzę. Masz tu swoją klinikę, mieszkanie i świetne grono wspierających cię ludzi — wymieniała.
— Jasne, ale nie mam ciebie — patrzyłem jej w oczy.
— Ja za to w Gdańsku nie mam pracy, wynajmuję kawalerkę, moja rodzina jest w Anglii, a moi znajomi są zbyt zajęci swoim życiem, żeby spotkać się ze mną chociaż raz w miesiącu. Z tego wychodzi, że chyba nie będę za niczym tęsknić, jeśli opuszczę to miasto — patrzyła na mnie, czekając aż zrozumiem, co chce mi powiedzieć.
— To znaczy, że przeprowadzisz się tutaj? Zamieszkasz ze mną? — dopytywałem, chcąc się upewnić, że sobie ze mnie nie żartuje.
— Tylko jeśli mnie przygarniesz.
— Tak, tak i jeszcze raz tak — krzyczałem ze szczęścia.
W ciągu miesiąca Marzena pozamykała swoje sprawy w Gdańsku, spakowała swój niewielki dobytek i przyjechała do Wrocławia. To było 2 lata temu. Od roku jesteśmy szczęśliwym małżeństwem, a ja nadal nie mogę uwierzyć, że moja samotna wyprawa górska zamieniła się w największą przygodę mojego życia. Jak widać, na miłość nigdy nie jest za późno, czasem trzeba po prostu przestać czekać!
Czytaj także:
„Ja chciałam awansów i kariery, a on spokojnego życia na wsi. Musieliśmy się rozstać, choć nie było to łatwe”
„Wychowałam się w imprezowni. Rodzice kupili na wsi dom, do którego nieustannie zjeżdżali znajomi na imprezy i darmowe spanie”
„By robić światową karierę, uciekłam z zapyziałej polskiej wioski. Z deszczu pod rynnę - trafiłam na francuską wieś”