„Po wypadku żony moje życie zmieniło się w horror. Musiałem zająć się domem i dziećmi, które nie dawały mi żyć”

Zmartwiony mężczyzna fot. Adobe Stock, Studio Romantic
„Miałem wrażenie, że wali mi się na głowę cały świat. Nie dość, że martwiłem się o zdrowie ukochanej żony, musiałem uspokajać przerażone dzieci, to jeszcze zająć się domem i codziennymi sprawami. Byłem przemęczony”.
/ 10.12.2021 07:31
Zmartwiony mężczyzna fot. Adobe Stock, Studio Romantic

Jeszcze całkiem niedawno moje życie było spokojne i ustabilizowane. Miałem świetną pracę, cudowną żonę, dla której najważniejsze było szczęście i dobro rodziny. Kiedy na świat przyszły bliźniaki, Piotrek i Natalka, Julita bez żalu zrezygnowała z kariery zawodowej.

– Nie chcę, żeby nasze dzieci oglądały oboje rodziców tylko od święta. Ty będziesz zarabiał na życie, ja zajmę się resztą – powiedziała.

I tak właśnie było. Poświęciłem się całkowicie pracy, awansowałem na dyrektorskie stanowisko i z tą „resztą” nie miałem w ogóle do czynienia. Ale wiedziałem, że gdy wrócę, na stole będzie czekał na mnie pyszny obiad, a następnego dnia obudzi mnie zapach gorącej kawy. Wiedziałem też, że dzieci mają na pewno odrobione lekcje i że Julita przypilnuje, by dały mi odetchnąć, gdy zmęczony wrócę z firmy. Kochałem syna i córkę, ale prawdę mówiąc, nie poświęcałem im zbyt wiele czasu, nie znałem ich potrzeb, przyzwyczajeń.

Czy widziałem w tym coś złego? Nie! Przecież pracowałem, zapewniałem im godziwy byt. Poza tym miały przy sobie mamę która potrafiła o wszystko zadbać. „Ty to masz sielskie życie” – wzdychali koledzy, których żony nie były tak wyrozumiałe jak moja. Rzeczywiście, miałem… 

To było w niedzielne popołudnie, dwa miesiąca temu. Chwilę wcześniej siedzieliśmy w salonie i próbowaliśmy ustalić, gdzie pojedziemy w tym roku na wakacje. Po tych wszystkich ograniczeniach i zakazach marzyliśmy o wyjeździe. Dyskusja była gorąca, bo nasza rodzina podzieliła się na dwa obozy. Żona i Natalka chciały wybrać się nad morze, Piotrek i ja woleliśmy góry.

– Nie ma wyjścia. Idę po lody. Jak spałaszujemy po wielkiej porcji, to na pewno dojdziemy do porozumienia – uśmiechnęła się w pewnym momencie kochana żona. Zawsze proponowała coś słodkiego, gdy w naszym domu zanosiło się na burzę. Dobrze wiedziała, że to rozpędzi czarne chmury i poprawi nam humory.

– Szykujcie talerzyki. Za parę minut będę z powrotem! – pomachała, wychodząc z domu.
Dwie godziny później dostałem wiadomość, że jakiś kierowca potrącił ją na przejściu dla pieszych. Julita żyła, ale rokowania były kiepskie. Doznała poważnego urazu głowy i lekarze nie potrafili powiedzieć, czy wybudzi się ze śpiączki. A nawet jeśli, to czy będzie mówić, widzieć, słyszeć…

Jak to? Myślałem, że dłużej z nami zostaniesz…

Uważałem się za silnego faceta. Byłem przekonany, że umiem radzić sobie w kryzysowych sytuacjach. Ale w tamtej chwili byłem na granicy załamania. Miałem wrażenie, że wali mi się na głowę cały świat. Nie dość, że martwiłem się o zdrowie ukochanej żony, nie dość, że musiałem uspokajać przerażone dzieci, to jeszcze zająć się domem i codziennymi sprawami, o których do tej pory nie musiałem nawet myśleć. Czułem, że sobie nie poradzę, więc zadzwoniłem do mamy. Mieszkała w innym mieście, jeszcze pracowała, ale miałem nadzieję, że jak usłyszy, co się stało, to rzuci wszystko i przybędzie na pomoc. Nie pomyliłem się.

– Spokojnie, jutro będę. Zajmę się domem, dziećmi. Żebyś miał czas się pozbierać – usłyszałem i odetchnąłem z ulgą. Byłem szczęśliwy, że zdejmie mi z głowy choć część problemów.

Mama dotrzymała słowa. Zjawiła się następnego poranka i od razu zabrała się do roboty. Sprzątała, gotowała, prasowała, opiekowała się Piotrkiem i Natalką. Tylko jednego nie umiała przypilnować: by dzieci dały mi spokojnie odetchnąć, gdy wracałem z pracy. Kiedy tylko zjawiałem się w progu, przybiegały do mnie i zarzucały prośbami: „Poczytasz nam? Pójdziesz z nami na spacer? Może w coś razem pogramy”.

Non stop słyszałem, że mama robiła z nimi to czy tamto, miała dla nich czas. A ja nie. Doprowadzało mnie to do białej gorączki. Zamartwiałem się o Julitę, bo jej stan zdrowia się nie poprawiał, a jeszcze dzieci dokładały mi stresów. Wkurzałem się na nie, krzyczałem, że jestem zmęczony. I że jak czegoś potrzebują, to żeby poszły do babci. Początkowo moja mama nie reagowała, choć po jej minie widziałem, że nie podoba się jej moje zachowanie. Przez skórę czułem, że wkrótce wybuchnie. I rzeczywiście, któregoś wieczoru, po kolejnym moim „występie” zaciągnęła mnie do kuchni.

– Co ty wyprawisz? Twoje dzieci cię teraz bardzo potrzebują. A ty co? Opędzasz się od nich jak od natrętnych much! Dlaczego? – napadła na mnie.

– Bo jestem wykończony, zestresowany pracą i ta całą sytuacją. Potrzebuję wytchnienia. Julita to rozumiała i…

– Julity tu teraz nie ma – przerwała mi.

– No tak… Ale ty jesteś…

– W tej chwili tak. Ale niedługo wyjadę. Za dwa tygodnie kończy mi się urlop. I co wtedy?

– Myślałem, że zostaniesz dłużej… Przynajmniej do czasu, aż Julita wyjdzie ze szpitala – nie kryłem zawodu.

– Chyba żartujesz! Przecież mam pracę i twojego ojca na głowie. Zapomniałeś, że też ostatnio podupadł na zdrowiu? A twoja żona? Nawet gdy się obudzi, to nie stanie od razu przy garnkach, nie złapie mopa do ręki, nie zajmie się Natalką i Piotrkiem. Będzie potrzebowała rehabilitacji i opieki. Twojej opieki, Wiesiek!

– Możesz już skończyć? Bo jak cię słucham, to mi się od razu wszystkiego odechciewa. Najchętniej uciekłbym gdzieś w siną dal lub zapadł w sen jak niedźwiedź i obudził się, gdy ten cały horror się skończy.

– To nie horror tylko normalne życie, synu! Los nie zawsze bywa łaskawy. Czasem płata brzydkie figle. Przestań się więc użalać nad sobą i staw czoło rzeczywistości!

– Czyli co? Mam być panią domu? Matką? Ojcem? A w międzyczasie jeszcze zarabiać na życie? Wybacz, ale to niewykonalne…

– Poważnie? W naszej kamienicy mieszka samotny ojciec z trójką dzieci. I świetnie sobie radzi… Ma czas i na pracę, i na dom, i dla dzieci. Nieraz widziałam, jak się z nimi bawił na podwórku… I nie narzekał, wiesz?

– To niech mu medal za to dadzą i bohaterem ogłoszą. Mnie to przerasta. Za wiele jak na jednego człowieka, za wiele… – nadąsałem się.

– No wiesz, teraz to ja cię nie mogę słuchać! Co to za biadolenie? Co to za narzekanie? Nie wstyd ci? Byłam pewna, że wychowaliśmy cię z ojcem na prawdziwego, silnego mężczyznę. A ty jesteś… – zamilkła, jakby szukała odpowiedniego słowa.

Zrobiło mi się ciemno przed oczami.

– No kim? Mięczakiem? Słabeuszem? Waszą życiową porażką? – wrzasnąłem i zanim zdążyła coś odpowiedzieć, wybiegłem wzburzony z mieszkania.

Bałem się, że jak zostanę jeszcze chwilę, to nerwy mi już w ogóle puszczą, powiem kilka słów za dużo i pokłócimy się na amen.

Pójdziemy do domu dziecka? – zapytała Natalka

Wałęsałem się po mieście chyba ze trzy godziny. Byłem wściekły na mamę. Nie rozumiałem, jak mogła być tak niesprawiedliwa i okrutna. Liczyłem na to, że mnie zrozumie, wesprze. Przecież widziała, jak ciężko mi odnaleźć się w tej całej sytuacji. Jak bardzo cierpię. A ona co? Wygłosiła mi pouczające kazanie. I jeszcze podważyła moją męskość. Czułem się niedoceniony i poniżony.

Dziś już wiem, że tamtego wieczoru naprawdę myślałem i zachowywałem się jak słabeusz i mięczak. Ale wtedy? Byłem przekonany, że dzieje mi się wielka krzywda. Do domu wróciłem dobrze po zmroku. Mama drzemała w fotelu. W pokoju Natalki i Piotrka paliło się światło. Cichutko podszedłem pod drzwi i zajrzałem przez szparę, by sprawdzić, czy już śpią. Nie spali. Siedzieli na łóżku przytuleni.

– Kiedy mama wróci ze szpitala? – zapytała brata Natalka.

– Nie wiem. Nikt tego nie wie. Nawet babcia. Może w ogóle nie wróci, tylko zamieni się w anioła w niebie? – odparł Piotruś.

– Ojej! To co wtedy z nami będzie? Pójdziemy do domu dziecka? Albo jakichś obcych ludzi? – w głosie córki usłyszałem przerażenie.

– Nie, nie bój się. Babcia i dziadek nas pewnie wezmą. Tylko będziemy musieli przeprowadzić się do innego miasta… – westchnął syn.

– Nie chcę się przeprowadzać. Lubię nasz domek, koleżanki, sąsiadów. Nie możemy zostać z tatusiem? – zapytała ze smutkiem Natalka.

– Nie możemy. Tatuś nie ma dla nas czasu. Przecież słyszałaś, co powiedział dzisiaj do babci… Że chce od nas uciec. Lepiej mu będzie bez nas – synek spuścił głowę.

Byłem w szoku. Nie mogłem uwierzyć w to, co przed chwilą usłyszałem i zobaczyłem. Gdy już jednak doszedłem do siebie, zrobiło mi się potwornie wstyd. Miałem ochotę zapaść się pod ziemię. Zrozumiałem, że przez moje idiotyczne zachowanie dzieci poczuły się niechciane, odrzucone, niekochane. Nie zastanawiając się ani chwili dłużej, wpadłem do pokoju i objąłem Natalkę i Piotrusia.

– Przepraszam was, moje skarby, przepraszam… Byłem, ślepy i głupi… – ściskałem ich coraz mocniej.

– Tatusiu, puść, bo nas udusisz! – zapiszczała córeczka

– No właśnie – zawtórował jej synek.

– Dobrze, już dobrze, to z miłości. Taaaaaakiej wielkiej – zwolniłem uścisk. Wysunęli się z moich ramion.

– Naprawdę nas kochasz? – Piotruś patrzył mi prosto w oczy.

– Jak nikogo na świecie – uderzyłem się w pierś.

– I nie będziemy musieli przeprowadzić się do babci? – spytała Natalka.

– Nie! Dopóki mama nie wróci, to postaram się wam ją zastąpić. Będę mamą, tatą, kucharzem, sprzątaczem. Ale pod jednym warunkiem…

– Jakim? – zakrzyknęli zgodnym chórkiem z lekkim przestrachem.

– Że mi w tym trochę pomożecie. Bez was nie dam rady… Przecież nawet nie wiem, gdzie mama trzyma cukier… – patrzyłem na nich bezradnie.

– Spokojnie, tato, damy radę! – uśmiechnął się synek.

– No pewnie! A cukier jest w takiej szarej puszcze w szafce nad zlewem – dokończyła córeczka i rzuciła mi się na szyję. Chwilę później dołączył do niej Piotruś.

– Uff, a jednak wychowałam prawdziwego mężczyznę – usłyszałem nagle za plecami głos mamy.
Odwróciłem głowę.

– A miałaś jakieś wątpliwości? – zrobiłem groźną minę, udając oburzenie. – No cóż, przez ostatnie dni plątał się tu jakiś mięczak i słabeusz… Na szczęście już sobie poszedł… I nie wróci – mrugnąłem.

Mama pojechała do siebie tydzień później

Od tamtego czasu staram się radzić sobie ze wszystkim sam. Gdy jestem w pracy, Natalką i Piotrkiem zajmuje się sąsiadka. Ale gdy wracam, ostro zabieram się do roboty. I radzę sobie całkiem nieźle. Owszem, zdarza mi się czasem przypalić kotlety i wrzucić kolorowe pranie z białym, bywa, że zaklnę sobie pod nosem siarczyście, gdy mi się coś nie udaje, ale co tam! Dzieci nie narzekają, więc chyba wszystko jest w najlepszym porządku. Najbardziej jednak cieszy mnie fakt, że Julita się wybudziła ze śpiączki. Tak, tak, trzy dni temu!

Jest już całkiem przytomna i w formie, której nie spodziewali się nawet najbardziej optymistycznie nastawieni lekarze. Wygląda na to, że moja żona całkowicie wróci do zdrowia, a po wypadku zostanie jej tylko blizna na głowie i złe wspomnienia. Jeszcze u niej nie byłem, bo nie chcą wpuścić mnie na oddział, ale rozmawialiśmy przez internet.

– Kochanie, jak wy tam sobie sami dajecie radę? – zapytała z troską.

– Świetnie, naprawdę świetnie. Jak wyjdziesz ze szpitala, to sama zobaczysz – wypiąłem dumnie pierś.

– Czyli co, nie jestem wam potrzebna? Mogę sobie tu jeszcze trochę poleżeć? – uśmiechnęła się szelmowsko.

– No nie, aż tak dobrze to sobie nie radzimy. Więc wracaj jak najszybciej. Proszę – złożyłem ręce w błagalnym geście. I nie chodziło mi tylko o to, że chciałbym, by żona zdjęła ze mnie część obowiązków. Po prostu za nią tęsknię i chcę, żeby znów była z nami. Jak dawniej. A jak zrobi mi tego swojego słynnego schabowego z chrupiąca skórką, to poczuję się jak w raju.

Czytaj także:
„Wyszłam za mąż, jakbym łapała autostop – za pierwszego lepszego. To był błąd, przegrałam własne życie”
„Córka traktowała mnie jak piąte koło u wozu, więc nie zabiegałem o jej uwagę. Żałowałem, że nie urodziła się chłopcem”
„Podczas podróży poślubnej zrozumiałam, że nie kocham męża. Zostawiłam list i uciekłam”

Redakcja poleca

REKLAMA