„Po wypadku moja żona wylądowała w szpitalu. Nie mogłem się opędzić od myśli, że to ja powinienem być na jej miejscu”

mężczyzna, którego żona miała wypadek fot. iStock by Getty Images, ridvan_celik
„Ula jest moją pierwszą miłością. Wrażliwa, delikatna, krucha, cichutka… Gdyby umiała tupnąć nogą, pewnie nie byłby ze mnie taki chojrak. Wtedy powinna mi na przykład zwymyślać od najgorszych i odmówić prowadzenia auta w nocy. Ale zgadzała się na wszystko, co mi zaświtało w tym durnym łbie. I teraz umiera, a ja nic nie mogę zrobić”.
/ 07.08.2023 07:45
mężczyzna, którego żona miała wypadek fot. iStock by Getty Images, ridvan_celik

Byłem we wszystkich kościołach w naszym mieście; i w cerkwi, i w farze, i w protestanckim zborze. Byłem nawet w meczecie i synagodze. Za każdym razem stawałem w najciemniejszym kącie i błagałem:

– Boże, masz mnie teraz na widelcu. Nie wywinę się, nie ucieknę… Zabierz mi pieniądze, firmę, dom… Tylko jej nie zabieraj. Ją zostaw w spokoju!

To ja powinienem dogorywać na tym OIOM–ie, bo to ja wtedy chlałem bez opamiętania i ona musiała usiąść za kierownicą. Dopiero przed miesiącem odebrała prawo jazdy, a ja, ostatni debil, kazałem jej wyprzedzać na trzeciego! Powinienem za to zgnić w więzieniu!

Lekarze nie dawali nam już nadziei

Mam trzydzieści siedem lat, lecz Ula jest moją pierwszą miłością. Wrażliwa, delikatna, krucha, cichutka… Gdyby umiała tupnąć nogą, pewnie nie byłby ze mnie taki chojrak. Wtedy powinna mi na przykład zwymyślać od najgorszych i odmówić prowadzenia auta w nocy. Ale zgadzała się na wszystko, co mi zaświtało w tym durnym łbie. I teraz umiera, a ja nic nie mogę zrobić.

Nie rozumiem, dlaczego walnęła w tę bagażówkę od strony kierowcy? Podobno naturalnym odruchem jest wyprowadzić samochód tak, żeby lewy fotel był jak najmniej narażony, a ona postąpiła odwrotnie! Mnie prawie nic się nie stało… Pamiętam, jak prosiła, żebym zapiął pasy. Uratowała mi życie!

Mogła ze mną robić, co chciała, więc żeby nie wyglądać na pantoflarza, często się stawiałem. Takie podskakiwanie pchły na grzebieniu! Bo w głębi serca byłem dumny z Uli jak nie wiem co. Chwaliłem się, że taka młoda, a już ma tyle nagród i dyplomów za swoją pracę. Niczego bym jej nie odmówił, a jedyne, czego ona chciała, to żebym mniej pił i nie ryzykował w interesach. Przysięgam, że się starałem…

Po wypadku nie spałem przez ponad dwie doby. Bez wspomagania nie dałbym rady; na szczęście są sposoby, żeby funkcjonować prawie normalnie, kiedy trzeba, więc jeszcze ogarniałem sytuację. Tymczasem teściowa kompletnie się rozsypała… Nic dziwnego. Mój ojciec wprawdzie uruchomił różne kontakty, dzięki czemu Uleńkę konsultowały medyczne sławy, ale na tym koniec.

„Trzeba czekać – powtarzali. – Cała reszta nie zależy od medycyny. Niech się pan modli!”. Dlatego latałem po tych kościołach, choć przestałem praktykować zaraz po bierzmowaniu.

Modlę się, a pod powiekami ciągle te same sceny. Siedzę pod salą z napisem „Cisza. Nie wchodzić”. Co parę minut zbiegam na dół, na fajkę, chociaż od lat właściwie nie palę. Wystarczają mi trzy, cztery szlugi i od razu mam noc w oczach. Na ulicy nikogo nie obchodzi, że mi się kręci w głowie, a nogi mam jak z waty. Opieram się o ścianę, przez chwilę mocno oddycham – i zaraz wracam.

Jedna starsza pielęgniarka pozwala mi na nią z daleka popatrzeć, ale ja przez tę szybę widzę tylko obandażowany tobołek okręcony różnymi rurkami i przewodami. Trudno mi uwierzyć, że w środku jest moja Ula, bo nie rozpoznaję ani jej włosów, ani oczu, ani niczego… Więc czasami na pół sekundy wmawiam sobie, że to wszystko się wcale nie stało, że zaraz się obudzę, a ona się do mnie mocno przytuli i będzie pięknie, jak zwykle, kiedyśmy się rano kochali i nie mogliśmy przestać!

Ula miała obrażenia wielonarządowe, najgorszy jednak okazał się uraz głowy. Dlatego nie odzyskiwała przytomności i nie wiadomo było, czy się w ogóle wybudzi. Mijała dziewiąta doba od wypadku. Stan stabilny, lecz bardzo ciężki… Ta starsza pielęgniarka ustawiła dla mnie fotel przed jej salą. Kiedy tylko w nim siadałem, zapadałem w drzemkę i przez dwie, trzy minuty tak się bujałem między snem a straszną jawą.

Dziś moja mama mnie ubłagała, żebym pojechał do domu przebrać się i umyć po ludzku. Pewnie myślała, że padnę na łóżko i odeśpię. Nie przewidziała, co się może wydarzyć…

Mój organizm odmówił posłuszeństwa

Aż się zatoczyłem, kiedy wszedłem do naszego mieszkania. Wszystko było tak, jakby Ula za chwilę miała wrócić! W kuchni przygotowane dwa nakrycia, talerze, szklanki, w sypialni odgięta kołdra i jej kapciuszki ustawione równo na dywaniku.

Taki byłem zaczadzony, że głośno powiedziałem:

– Kochanie, biorę szybką kąpiel i już do ciebie wracam.

Byłem absolutnie pewien, że ona mnie słyszy i że mi odpowiada, a jej głos do mnie docierał nie uszami, ale mózgiem chyba.

– Nie spiesz się, ja przyjdę do ciebie – powiedziała.

Może woda była zbyt gorąca? Albo to jej perfumy tak mi zakręciły w głowie? Bo sporo ich psiknąłem, żeby poczuć znajomy zapach. A może po prostu już wtedy mój organizm się buntował i wysyłał mi znaki, żebym zwolnił i odpoczął. Kto to wie.

Ledwo się wywlokłem z wanny i doczołgałem do łóżka. Leciałem na jedną stronę, jakoś nie mogłem złapać pionu, więc się trochę poobijałem o meble i ścianę. Wydawało mi się, że widzę dwa okna i w obu świeci okropnie drażniące, wielkie słońce. Dzwoniło mi w uszach, drętwiały palce lewej ręki. Chciałem, żeby wszystko się już skończyło, żeby był spokój…

Od lekarzy i rodziców wiem, że w tym samym czasie Ula się obudziła.

Na początku myśleli, że majaczy; że nie wie, gdzie jest i pewnie myśli, żeśmy się przed chwilą rozbili, bo raz po raz szeptała:

Ratujcie Krzysia.

Uspokajali ją, że nic mi się nie stało, a dla niej też najgorsze minęło, lecz ona nie przestawała prosić. Ratujcie go i ratujcie… Wtedy moja mama pokapowała, że coś długo nie wracam. Zaczęła się niepokoić, bo komórki też nie odbierałem. Kazała więc mojemu ojcu jechać do nas i zobaczyć, co się stało. Na szczęście mieli zapasowe klucze.

No i teraz ja leżałem nieprzytomny, ale w innym szpitalu, gdzie był ostry dyżur, więc tam mnie zawiozła karetka z rozpoznaniem „udar niedokrwienny”. Byłem w kiepskim stanie. Sporo czasu minęło, zanim odzyskałem jako taką sprawność. Miałem kłopoty z mówieniem, wzrokiem, poruszaniem się. Tylko, o dziwo, pamięci nie straciłem. Przypominałem sobie takie szczegóły, o jakich normalnie bym nawet nie pomyślał.

Życie jest cudem, wiemy o tym najlepiej

I tak się stało, że faktycznie Ula przyszła do mnie pierwsza, tak jak zapowiadała, kiedy mi się wydawało, że z nią rozmawiam.

Drugi raz mnie uratowałaś, kochanie – powiedziałem z wysiłkiem. – Jak mam ci dziękować?

–To się nazywa złota godzina, czyli ten czas, w jakim trzeba chorego oddać lekarzom, żeby go ratowali – odparła. – Skądś wiedziałam, że dla ciebie ta godzina zaraz minie, a ja muszę komuś powiedzieć, że leżysz w domu bez sił, więc starałam się obudzić… I udało się.

– Byłaś przy mnie, kiedy traciłem przytomność. Pamiętasz?

– Pewnie! Ale nie opowiadajmy o tym, bo nam nie uwierzą!

– Sam bym nie uwierzył. Chociaż teraz nic mnie już nie dziwi. Czuję się, jakbym dostał straszne lanie! Tylko nie rozumiem, dlaczego także tobie się dostało…

– Może dla towarzystwa? – uśmiechnęła się Ula. – Żeby ci było lżej to znieść?

Fakt. Po tym, co się nam przydarzyło, jesteśmy związani jak nigdy wcześniej. Dużo się w naszym życiu zmieniło, bo przed nami jeszcze lata rehabilitacji, a i tak nie wiadomo, czy uda się nam odzyskać pełną sprawność. Wielu znajomych się wykruszyło, mamy dużo mniej pieniędzy niż kiedyś… Dawne balangi i szaleństwa odeszły w siną dal. Ludzie mówią, że nam się udało i że to cud. Mają rację.  Życie jest cudem – my z Ulą wiemy o tym najlepiej.

Czytaj także:
„Po wypadku nie pamiętałem, kim jestem. Żona i córka były dla mnie jak obce. Niestety, okazało się, że to nie wina amnezji”
„Żona zginęła w wypadku, a ja myślałem, że już nigdy się nie zakocham. Miłość przyszła, jak grom z jasnego nieba"
„Moja żona miała wypadek, od kilku miesięcy jest w śpiączce. Kocham ją, ale to, że nie może mówić, jest mi na rękę”

Redakcja poleca

REKLAMA