„Po śmierci żony zaszyłem się w domu jak borsuk w norze. Dopiero nieznajoma z internetu na nowo rozpaliła moje serce”

mężczyzna, który flirtuje przez internet fot. Adobe Stock, Gorodenkoff
„Czas do zaplanowanego spotkania upłynął mi na huśtawce nastrojów. Rzadziej czułem dumę z tego, że udało mi się ją namówić na spotkanie, częściej lęk, że okaże się zupełnie inna, niż sobie wyobrażam, i że nie będę w stanie zainteresować jej swoją osobą. Im bliżej było do mojej randki, tym bardziej przeważały wątpliwości i lęk...”.
/ 12.01.2023 17:15
mężczyzna, który flirtuje przez internet fot. Adobe Stock, Gorodenkoff

Na emeryturze mam dużo wolnego czasu. By go jakoś sensownie zapełnić, zainteresowałem się przeszłością swojego miasta. Szukając w internecie jakiejś potrzebnej mi informacji, przypadkiem trafiłem na bloga, którego autorka pisała właśnie o historii Torunia. Z ciekawością przeczytałem jeden z artykułów. Zaczynał się od wypadku z fleczkiem szpilki, który utknął między kamieniami bruku starówki, co w konsekwencji doprowadziło autorkę do szewca mającego warsztat w oficynie pewnej kamienicy. A w tej właśnie kamienicy przed prawie stu laty mieszkał malarz.

Historia domu i artysty przeplatała się z emocjami autorki kuśtykającej na uszkodzonym obcasie. Artykuł genialnie równoważył fakty historyczne z dużą dozą humoru. Pomyślałem, że pisząca go kobieta musi mieć zarówno wiedzę, jak spory dystans do samej siebie. Zaintrygowany, sięgnąłem po inne wpisy i tak się w nich zaczytałem, że nawet nie zauważyłem, jak minęła północ. Jeszcze przed snem zajrzałem do notki o autorce, ale poza imieniem nie znalazłem w niej nic, co pozwoliłoby mi lepiej poznać intrygującą blogerkę Mariannę.

Syn uznał, że bujam w obłokach

Od tego czasu regularnie czekałem na nowe wpisy, coraz częściej zastanawiając się, kim jest ta kobieta. Choć Marianna umieszczała na blogu fotografie, z reguły widniał na nich jedynie omawiany obiekt. Czasem pozwalała sobie na żartobliwą grę z czytelnikami i ujawniała jakiś drobny fragment swojej osoby: dłoń w rękawiczce czy kawałek ubłoconego buta. Dla mnie to było jak wyzwanie nakazujące ze strzępków składać całość. Jak układanie puzzli. Wciągnąłem się w to bez reszty, a tajemnicza Marianna nieustannie zaprzątała moje myśli. 

Nie może być bardzo młodą osobą, dedukowałem, czytając kolejne teksty. Napisała, że dobrze pamięta, jak po toruńskim moście Piłsudskiego jeździł tramwaj numer cztery, a przecież tę linię zlikwidowano już w latach osiemdziesiątych dwudziestego wieku. Nawet jeśli była wówczas małym dzieckiem, dziś musi być dobrze po czterdziestce. Chciałbym ją poznać…

Naprawdę? Kiedy zdałem sobie sprawę z tego pragnienia, pierwszą myślą było zdziwienie. Do tej pory jeszcze nigdy nie zainteresowała mnie kobieta, której nie widziałem na oczy. Przecież to jakiś absurd. Zupełnie tak jakbym chciał poznać, powiedzmy, Safonę. Weź się w garść, człowieku, mówiłem sobie, analizując własne uczucia – przyszło mi to z wiekiem – i usiłując zgasić w zarodku narastającą fascynację. Ale im bardziej starałem się wybić sobie z głowy panią (a może pannę?) Mariannę, tym mocniej jej osnuta mgiełką tajemniczości postać wrastała w moje myśli.

Jaka jest? Ile może mieć lat? Jak wygląda? Gdzie pracuje? Czy pisze bloga, bo jest nieśmiała, czy przeciwnie – otwarta? Czy lubi zwierzęta? Co czyta dla przyjemności? Czy ma rodzinę, męża, kogoś ważnego w swoim życiu? Takie pytania i wiele innych, bardziej osobistych, coraz częściej nasuwały mi się przy lekturze jej wpisów. I coraz mocniej chciałem znaleźć na nie odpowiedzi, ale zupełnie nie miałem pomysłu, gdzie ich szukać. W końcu nie byłem w stanie myśleć o niczym innym, nie mogłem się skupić na codziennych obowiązkach, stałem się roztargniony, co nie uszło uwagi mojego syna.

– Ojciec, co się z tobą dzieje? Mówię do ciebie, a ty bujasz gdzieś w obłokach.

Spojrzałem na niego nieprzytomnym wzrokiem. Co on powiedział? Chyba mnie skarcił. Zmarszczyłem brwi. Kiedy role się odmieniły? Jeszcze niedawno to ja upominałem jego… A może poradzę się go w sprawie Marianny? Tylko… zwierzać się z takich spraw synowi, nawet od dawna dorosłemu? Nie miałem jednak nikogo innego, komu mógłbym opowiedzieć o mojej fascynacji tajemniczą Marianną.

Te rozterki musiały odbić się na mojej twarzy, bo syn wyraźnie się zaniepokoił.

– Stało się coś, ojciec?

– Nieee… To znaczy tak, ale to nic takiego… – odparłem wymijająco, nie potrafiąc sensownie wyłuszczyć, co mnie męczy.

– No więc tak czy nie? – zdenerwował się.

– Widzisz, ostatnio czytam taki ciekawy blog o Toruniu…

– I bardzo dobrze – pochwalił – powinieneś mieć jakieś kulturalne zainteresowania. Od kiedy mama odeszła, zaszyłeś się jak borsuk w norze… Ale nie rozumiem, jaki to ma związek z twoim stanem?

– A taki, że jestem ciekawy, kim jest autorka – wypaliłem i poczułem, że mi ulżyło.

– No to ją zapytaj – odparł beztrosko.

– A nie wiesz jak? – spytałem z przekąsem. – Wiem tylko tyle, że mieszka w naszym mieście i ma na imię Marianna. Choć to też nie jest takie pewne – wycofałem się – bo może podpisuje się jakimś pseudonimem, nickiem, jak wy, młodzi, mówicie…

– Oj, tato… – uśmiechnął się – nikt już poza tobą do młodych mnie nie zalicza. A zapytać możesz bardzo prosto, pisząc do niej na blogu. Każdy ma opcję czy zakładkę „Komentarze”, która służy blogerowi do komunikacji z czytelnikami.

– Jak to: zapytać? Mam publicznie zagadnąć obcą kobietę o jej prywatne sprawy? Przecież to nie wypada! – byłem zgorszony i rozczarowany tym, iż rodzony syn proponuje mi taką nietaktowną formę. Sądziłem, że lepiej go wychowaliśmy.

W końcu postanowiłem do niej napisać

Moja dezaprobata wywołała w nim odruch politowania.

– Oj, tato… – powtórzył i pokręcił głową – nie musisz pytać publicznie. Wystarczy, że poprosisz o jakiś kontakt, najlepiej adres mailowy. Potem, już w prywatnej poczcie, możesz zapytać o to, co cię ciekawi.

Pomysł mi się spodobał i kiedy tylko syn wyszedł, usiadłem do komputera. Pod ostatnim wpisem Marianny znalazłem ikonkę „Komentarze” i… No właśnie, wtedy zaczęły się schody. To, co w założeniu wydawało się proste, okazało się niełatwym zadaniem. Nie wiedziałem, jak zacząć i jak sformułować swoją prośbę. Pierwsza próba wydała mi się zbyt oschła, więc ją wykasowałem. Druga z kolei wyszła zbyt wylewnie. Przeczytawszy, co napisałem, zląkłem się, że wystraszę kobietę swymi emocjonalnymi wynurzeniami. Zacząłem po raz trzeci…

Dopiero po kilkunastu próbach udało mi się sklecić kilka sensownych zdań, które uznałem za odpowiednie. Podpisałem się własnym imieniem i kliknąłem „wyślij”.

Niecierpliwie czekałem na odpowiedź, która jednak nie nadchodziła. Na dodatek tekst mojego komentarza nie ukazał się pod postem. Może coś pokręciłem, zastanawiałem się, sprawdzając co chwilę, czy mój komentarz znalazł się wreszcie na stronie. Ale chociaż czas upływał, nic się nie działo. Wyobraźnia podsuwała mi przygnębiające powody tego milczenia. Zignorowała mnie. Nie odpowie, bo uznała taką prośbę za natręctwo. Nie chce podawać swojego adresu mailowego do publicznej wiadomości. Trzeba było podać swój adres. A może coś źle kliknąłem i się nie wysłało?

Nie mogąc sobie poradzić z narastającym napięciem, zadzwoniłem do syna.

– Zrobiłem, jak radziłeś, ale mojego komentarza nie ma na stronie – pożaliłem się.

– Pewnie czeka na moderację.

– Co to znaczy? – termin „moderacja” nic mi nie mówił.

– To znaczy, że jeśli piszesz do niej po raz pierwszy, ona musi to zaaprobować. Czyli najpierw musi go przeczytać.

– Jak może go przeczytać, skoro go nie ma?

– Nie ukazał się na stronie, ale ma go w swojej poczcie. Nie denerwuj się, może nie siedzi akurat przy komputerze. Po prostu odczekaj parę dni.

Jęknąłem w duchu. Parę dni to prawie wieczność! Jednak nie miałem innego wyjścia, jak uzbroić się w cierpliwość. Już traciłem nadzieję, kiedy nagle na jej stronie zobaczyłem swój komentarz i uprzejmą odpowiedź, w której dziękowała mi za zainteresowanie, a na koniec podała adres mailowy. Odetchnąłem z ulgą.

Długo zastanawiałem się, co napisać w pierwszej wiadomości. Miałem do niej dziesiątki pytań, ale wydawało mi się, że nie należy ich od razu zadawać. Wyraziłem więc tylko swoje uznanie dla jej tekstów, wyznałem, że także interesuję się historią, i po długim namyśle dodałem parę słów o sobie. Uznałem bowiem, że jeśli nie zdradzę tożsamości, Marianna nie zechce odpisać. Na koniec zapytałem, czy istnieje jakaś szansa osobistego kontaktu. Wysłałem wiadomość i znowu rozpoczął się okres oczekiwania.

Odpowiedź przyszła dopiero po tygodniu. Marianna, która prywatnie okazała się Marią Anną, usprawiedliwiała zwłokę nawałem pracy, ale choć w końcu odpisała, dość sceptycznie odniosła się do propozycji spotkania. W zasadzie nie odmawiała kategorycznie, ale daleka też była od entuzjazmu czy jakiegoś konkretnego określenia terminu bądź miejsca. Wymawiała się licznymi obowiązkami oraz nieregularnym trybem pracy, który nie pozwala jej na robienie oddalonych w czasie planów.

Wspiąłem się na wyżyny intelektu i humoru 

Po przeczytaniu wiadomości ogarnęły mnie skrajne emocje. Z jednej strony, cieszyłem się, że nawiązałem z nią kontakt, z drugiej rozczarowała mnie jej rezerwa. Oddalonych w czasie planów? A czy ja chcę się spotkać za rok? Mogłem choćby jutro! No, ale to ja… Ona nie miała na moim punkcie małej obsesji. Dla niej to było raptem drugie „spotkanie”, i to wirtualne, a ja chcę się już umawiać w realu. Starałem się wyczuć, czy jest ostrożna, skryta, niezainteresowana, czy może otrzymuje sporo takich propozycji i stara się je uprzejmie torpedować. Nie mogąc tego rozgryźć, postanowiłem zapytać ją wprost.

Tego maila wysyłałem z duszą na ramieniu, mając świadomość, że Marianna, jak ją nadal w myślach nazywałem, może się obrazić i w ogóle nie odpisać na moją wiadomość. A wtedy stracę szansę na poznanie jej bliżej. Odpowiedź jednak nadeszła jeszcze tego samego wieczoru.

Ma kobieta temperament, pomyślałem, czytając jej maila, w którym obrazowo i rubasznie przedstawiła zdumienie, w jakie wprawiły ją moje supozycje. Podkreśliła, że co jak co, ale nieśmiałość zdecydowanie nie leży w jej naturze. Autoironizowała, że zaczynający się od piątki pesel skutecznie chroni ją przed romansowymi propozycjami. Zdradziła, że chociaż nadal ma pewne wątpliwości, to jednak wrodzona ciekawość skłania ją do poznania faceta, który ośmielił się ją zaczepić, bo niewątpliwie musi on być niezłym oryginałem.

Wspinałem się na wyżyny intelektu i humoru, starając się przekonać ją, że warto zaryzykować. Napisałem szczerze, że czytając jej teksty, usiłuję ją sobie wyobrazić, i chciałbym te wyobrażenia skonfrontować z rzeczywistością. Wóz albo przewóz, pomyślałem i na koniec zaproponowałem konkretny termin oraz miejsce spotkania.

Czekając na odpowiedź, prawie nie odchodziłem od komputera. Aż podskoczyłem z ekscytacji, kiedy w poczcie pojawiła się wiadomość od Marianny.

„Zgoda, przekonałeś mnie – przeczytałem. – Po czym cię poznam?”

Odpisałem natychmiast: „A może to ja ciebie rozpoznam? Podaj, proszę, jakiś charakterystyczny szczegół”.

W odpowiedzi przyszło zdjęcie pary jadowicie żółtych rękawiczek, opatrzone wieloma zaśmiewającymi się emotkami oraz pytaniem: „Czy to wystarczy?”.

„Wolałbym coś więcej” – z radością wciągnąłem się w zabawę.

Dosłała jeszcze zdjęcie kolorowej apaszki.

Czas do zaplanowanego spotkania upłynął mi na huśtawce nastrojów. Rzadziej czułem dumę z tego, że udało mi się ją namówić na spotkanie, częściej lęk, że okaże się zupełnie inna, niż sobie wyobrażam, i że nie będę w stanie zainteresować jej swoją osobą. Im bliżej było do mojej „randki”, tym bardziej przeważały wątpliwości i lęk. Popadałem w ponury nastrój, martwiąc się, że nie będę umiał prowadzić lekkiej, ciekawej konwersacji z Marianną.

Nawet nie zauważyłem, jak minął ten czas

Ubrałem się starannie i wyszedłem dość wcześnie, żeby dotrzeć przed umówioną godziną, ale wszystko sprzysięgło się przeciwko mnie. Najpierw utknąłem na przejdzie kolejowym, potem długo szukałem miejsca do zaparkowania, a na koniec przypomniało mi się, że nie uchodzi na pierwsze spotkanie z kobietą iść z pustymi rękami, więc wstąpiłem jeszcze do kwiaciarni. W efekcie, wbrew swoim zamierzeniom, przybyłem trochę spóźniony.

Kiedy przestępowałem próg kawiarni, mocno waliło mi serce, a nogi drżały jak po długim biegu. Rozejrzałem się po pustawej sali. Przy dwóch najbliższych stolikach siedziały jakieś pary, reszta była pusta, jedynie gdzieś w głębi, dostrzegłem kobiecą sylwetkę, siedzącą plecami do drzwi. Zrobiłem niepewnie parę kroków w jej kierunku… i wtedy zobaczyłem leżącą na blacie parę żółtych rękawiczek, a wokół paska torebki, wiszącej na oparciu krzesła, przewiązaną barwną apaszkę.

– Maria Anna? – zapytałem, stając obok.

Kobieta odwróciła się gwałtownie. Spojrzenie błękitnych oczu, rozświetlonych łobuzerskim uśmiechem, trafiło prosto do mojego serca.

– Tomasz, jak mniemam – wstała, podając mi dłoń, a niski, zmysłowy głos do reszty odebrał mi pewność siebie. – Dla mnie te kwiaty? Jak miło…

Usiedliśmy naprzeciw siebie, co pozwoliło mi przyjrzeć się jej lepiej. W najśmielszych snach nie wyobrażałem sobie, że jest taka ładna. Spodziewałem się raczej kogoś w stylu emerytowanej nauczycielki, a uśmiechała się do mnie iście zjawiskowa istota. Musiała sobie inaczej wytłumaczyć moje milczenie, bo zapytała zaczepnie:

– I co? Policzyłeś już wszystkie moje zmarszczki?

Jakimś cudem udało mi się dostosować do jej kpiarskiego tonu.

– Nie, dopiero planuję, skąd zacząć…

Parsknęła śmiechem.

– To może potrwać, bo mam ich wiele. Lepiej najpierw coś zamówmy, żebyś miał siłę do tego liczenia.

Od tego momentu rozmowa potoczyła się gładko. Marianna przeskakiwała z tematu na temat, zadawała sporo pytań, ale potrafiła też uważnie słuchać. Byłem nią tak oczarowany, że nie zważałem na upływ czasu i z wielkim zdziwieniem przyjąłem oświadczenie kelnerki, że za pół godziny zamykają.

– Jak to, już?

Czułem niedosyt, nie chciałem rozstawać się z moją Marianną i odnosiłem wrażenie, że ona również dobrze się bawiła w moim towarzystwie.

– Nie martw się, zawsze możemy to powtórzyć. – Uśmiechnęła się ciepło.

– Bardzo bym chciał i to nie raz, bo….

– Bo? – uniosła pytająco brwi i zaczepnie wysunęła podbródek.

– Bo nadal nie policzyłem twoich zmarszczek, a podobno masz ich wiele. Więc to będzie wymagało wielu spotkań…

Od tamtego pierwszego minął już rok, a ja ciągle jeszcze nie zacząłem. Marysia jest tak fascynująca, tyle mam w niej do odkrycia, że liczenie zmarszczek zostawiam sobie na daleką przyszłość…

Czytaj także:
„Marzyłem o miłości, ale internetowe randki były porażką. Gdy uznałem, że nie ma dla mnie nadziei, los mi to wynagrodził”
„Jak nastolatka zadurzyłam się w internetowym przystojniaku. Już pierwsza randka była dla mnie jak kubeł zimnej wody”
„2 lata temu zostałam wdową i już przeżyłam żałobę. Chcę wrócić do gry, ale moje randki to pasmo nieszczęść”

Redakcja poleca

REKLAMA