„Po śmierci żony zamknąłem się w sobie. Zgrywałem twardziela, a byłem w rozsypce. Dopiero wnuk pomógł mi się pozbierać”

Mężczyzna, który stracił żonę fot. Adobe Stock, motortion
„Bardzo długo nie mogłem dojść do siebie. Kiedy zostałem sam, odczułem przeraźliwie boleśnie, jak cudowną miałem żonę, jak wiele dla mnie robiła i jaką pustkę zostawiła w moim sercu. Nagle uświadomiłem sobie, że bez niej nic nie potrafię zrobić”.
/ 28.03.2022 18:38
Mężczyzna, który stracił żonę fot. Adobe Stock, motortion

Nigdy nie byłem wylewny, w dodatku dawno nie pisałem, przez lata odwykłem od długopisu, jednak wydarzyło się coś, co ogromnie mnie wzruszyło i skłoniło do podzielenia się z kimś swoimi refleksjami.

Otóż pięć lat temu zmarła moja żona, z którą przeżyłem ponad czterdzieści szczęśliwych lat. To był szok. Bardzo długo nie mogłem dojść do siebie. Kiedy zostałem sam, odczułem przeraźliwie boleśnie, jak cudowną miałem żonę, jak wiele dla mnie robiła i jaką pustkę zostawiła w moim sercu.

– Tato, najlepiej byłoby, gdybyś zamieszkał razem z nami – zaproponowała od razu Marta w obawie, że sam sobie nie poradzę.

Ale ja nie miałem ochoty na starość wyprowadzać się z mieszkania, w którym przeżyłem niemal całe swoje życie. Poza tym i córka, i zięć to pracoholicy. Choć byli już kilka lat po ślubie, nie mieli dziecka, bo oboje stwierdzili, że najpierw muszą zrealizować swoje plany, a potem przyjdzie czas na powiększenie rodziny.

Nie chciałem się wtrącać, w końcu to ich sprawa. Ale gdybym z nimi zamieszkał, też siedziałbym cały czas w pustym domu, więc to nie miało sensu.

– Umówmy się, że jeśli rzeczywiście sobie nie poradzę, to się zastanowię… I w razie co dam ci znać – powiedziałem Marcie, ale oczywiście nawet przez chwilę nie miałem zamiaru skorzystać z jej propozycji.

Nie chciałem litości

Ponieważ jestem w miarę dobrze sytuowany, emeryturę też mam nie najgorszą, bo pracowałem w służbach mundurowych, zaraz zakręciło się koło mnie kilka kobiet gotowych mi pomóc. Trochę mnie to śmieszyło, ale nie okazywałem tego, tylko grzecznie dawałem do zrozumienia, że nikogo mi nie potrzeba. Przyzwyczaiłem się do Alinki i ani mi w głowie było szukać jej następczyni.

Zapisałem się na obiady do stołówki. Co prawda nie umywały się do tych, które gotowała moja żona, ale dawały się zjeść. Ważne, że serwowali je również w soboty. Natomiast w niedziele albo szedłem do córki i zięcia (jeśli nie pracowali, bo w korporacji praca w niedzielę to nic nadzwyczajnego), albo do pobliskiej restauracji, bo rezultaty moich kuchennych eksperymentów nie bardzo nadawały się do jedzenia.

Najgorzej było ze sprzątaniem, ale i tu mi się udało: dwa razy w tygodniu zaczęła przychodzić do mnie młoda dziewczyna, byłem jej za to wdzięczny.

Gdy usłyszałem, że w końcu zostanę dziadkiem, przyjąłem to z całkowitym spokojem. Jak mówiłem, nigdy nie byłem zbytnio wylewny. Natomiast moja córka nie kryła obaw. No cóż, nie miała się przed kim wygadać. Gdyby żyła Alinka, byłoby zupełnie inaczej. Matka to matka. Teściowie mieszkają daleko, więc na teściową Marta też nie mogła liczyć. Chodziło o poród i pierwsze dni po porodzie.

– Martusiu, w tej swojej korporacji jesteś najlepsza, więc nie wierzę, że tu sobie nie poradzisz – pocieszałem ją, jak umiałem. 

No bo co miałem powiedzieć? Przecież nie znam się na babskich sprawach. Termin porodu został wyznaczony na początek lutego (to było prawie trzy lata temu). Nie wiem, jak to z tymi terminami jest, ale Marta urodziła szybciej. 

Antoni. Mój mały skarb…

Może to i dobrze, bo krócej się denerwowała. Zostałem dziadkiem dokładnie w Dniu Dziadka, 22 stycznia (choć niektóre kalendarze każą babciom i dziadkom świętować razem, 21 stycznia). Przyznam, że było to niezwykłe uczucie. Narodziny córki nie wywołały we mnie aż takiego szczęścia. Może gdybym miał syna, odczuwałbym to inaczej, nie wiem.

– A jaki podobny do dziadka! – krzyknęła położna, gdy poszedłem w odwiedziny.

Ja tam żadnego podobieństwa nie widziałem, ale rzeczywiście – oczy i nos mamy takie same, teraz już widać to bardzo dobrze. Mój wnuk dostał imię po mnie; zresztą zauważyłem, że coraz więcej małych Antków biega po świecie. Byłem niesamowicie podekscytowany, gdy po raz pierwszy, z wielkim strachem, wziąłem wnuka na ręce.

Moja miłość i przywiązanie rosły z każdym dniem. A tak się bałem, gdy miałem sam zająć się nim w domu albo pojechać na spacer! Jednak sobie poradziłem.

– Tato, jesteś nieoceniony – uznała córka. – Co my byśmy bez ciebie zrobili…

Oczywiście wzięła mnie pod włos, choć nie da się ukryć, że odkryłem w sobie wielkie pokłady miłości do tego malucha… Do dziś co dzień przyjeżdżam do wnuka, gdy młodzi jadą do pracy. Opieka nad nim wciąż sprawia mi radość.

A ponieważ na spacerach spotykam coraz więcej tatusiów, więc tak bardzo się nie odróżniam. Niektórzy biorą mnie nawet za ojca, co mi się podoba. Poszedłem na wcześniejszą emeryturę, trzymam się nieźle, więc dopóki zdrowie pozwoli, będę zajmował się Antkiem.

– Kocham cię, dziadku – niedawno poważnym tonem powiedział mój wnuk.

Antoni. Mój mały skarb…

Czytaj także:
„Miałyśmy opiekować się wnuczką na zmianę – ja i druga babcia. Problem w tym, że ona w ogóle nie zna się na dzieciach”
„Chciałam rozwodu, ale wypadek córki wszystko zmienił. Mój mąż uratował naszą kochaną kruszynkę. Jest bohaterem”
„Mąż przez urażoną dumę skazał nas na biedę. Nie mieliśmy kasy, a on nadal czekał, aż ciepła posadka spadnie mu z nieba”

Redakcja poleca

REKLAMA