„Po śmierci żony, syn zupełnie się ode mnie odciął. Nagle okazało się, że nie umiem być samotnym rodzicem”

Ojciec robił mi nadzieje, a potem mnie porzucił fot. Adobe Stock, Egoitz
„W samochodzie moje nadzieje na pogawędkę prysły. Janek włożył do uszu słuchawki i zapatrzył się w dal, odcinając się ode mnie. Poczułem się równie bezradny jak w obliczu choroby żony. Nie wiedziałem, co robić. Wszelkie próby dotarcia do Janka kończyły się fiaskiem, a zrezygnowanie z tych prób byłoby porażką samą w sobie”.
/ 16.03.2023 22:00
Ojciec robił mi nadzieje, a potem mnie porzucił fot. Adobe Stock, Egoitz

Gdy moja żona umarła, przestałem dogadywać się z synem. Nie wiem, czy to moja wina, jego czy nasza wspólna. Najpewniej to ostatnie. Jakbyśmy po jej śmierci się poddali, jakbyśmy już nie musieli się dłużej starać. Janek zamknął się w sobie, prawie nie wychodził ze swojego pokoju, gdzie długimi godzinami tkwił przy komputerze. Nie narzucałem mu się. Wołałem go jedynie na posiłki, ewentualnie przypominałem o jakimś istotnym wydarzeniu. W naszej rodzinie ja skupiałem się na pracy i utrzymaniu rodziny, a żona dbała dom i wzajemne relacje, które najwyraźniej umarły wraz z nią. Po jakimś czasie zdałem sobie sprawę, że coś nie gra, że za bardzo się oddaliśmy od siebie i jak nic z tym nie zrobię, syna też stracę.

O ile już nie było za późno...

Kilkakrotnie próbowałem zagadać do Janka na jakikolwiek temat albo zachęcić do pomocy przy pracach domowych – i za każdym razem mnie zbywał. Słyszałem, że teraz gra i nie może zapauzować, ponieważ gra jest „live”. Jeśli nie szedł do szkoły albo po co coś do jedzenia, z własnej woli opuszczał swój pokój tyko wtedy, gdy musiał pomajstrować przy routerze znajdującym się w sypialni. Któregoś ranka Janek zszedł na dół do kuchni, gdzie akurat jadłem śniadanie i czytałem gazetę. Niemal zakrztusiłem się kawą, kiedy usłyszałem prośbę:

Zawieziesz mnie dzisiaj do szkoły?

– Nie jedziesz autobusem?

– Dzisiaj nie mogę.

– Czemu? Coś się stało?

– Nic się stało.

– Więc czemu tak wcześnie wychodzisz? – ciągnąłem go za język, korzystając z okazji. – Nie rozumiem…

– A ja nie rozumiem, czemu nie możesz po prostu mnie zawieźć – warknął. – I tak masz po drodze do roboty.

Fakt. Poza tym mógłbym podczas jazdy zamienić z synem więcej niż dwa zdania. Dopiłem szybko kawę, zostawiłem na wpół zjedzoną kanapkę, spakowałem rzeczy i wyszliśmy. W samochodzie moje nadzieje na pogawędkę prysły. Janek włożył do uszu słuchawki i zapatrzył się w dal, odcinając się ode mnie. Poczułem się równie bezradny jak w obliczu choroby żony. Nie wiedziałem, co robić. Wszelkie próby dotarcia do Janka kończyły się fiaskiem, a zrezygnowanie z tych prób byłoby porażką samą w sobie. Nim do reszty ogarnęła mnie frustracja, pojawiła się dla nas szansa. W postaci wezwania na wywiadówkę. Wychowawczynię Janka widziałem trzeci raz w życiu i odniosłem wrażenie, że nie przepada za rodzicami. Część ogólna zebrania trwała jakieś pół godziny, potem pani rozmawiała indywidualnie z każdym rodzicem.

Mnie poświęciła kwadrans

– Panie Adamie, jak mówiłam, niby nie ma się do czego przyczepić. Janek nie stwarza żadnych problemów wychowawczych i… właśnie to mnie martwi. Nie zdziwiłyby mnie żaden wybryk, zwłaszcza po takiej traumie. Rozumiałabym potrzebę odreagowania, ale on jest grzeczny i spokojny. Za spokojny. Boję się, że to cisza przed burzą. Powinien rozwijać znajomości z rówieśnikami, tworzyć przyjaźnie, a on uparcie się izoluje. Wiem, jaka tragedia go dotknęła, ale taka alienacja nie przyniesie niczego dobrego.

– Zapewne. Więc co pani proponuje?

– Proszę z nim rozmawiać.

Westchnąłem ciężko.

– Próbuję, ale on nawet mnie odpycha.

– Niech się pan nie zraża – uśmiechnęła się do mnie krzepiąco. – Dla dobra Janka. Tutaj jest kartka z jego ocenami. One też są na swój sposób zaskakujące.

Miała rację. Wyszedłem z klasy, wciąż z niedowierzaniem wpatrując się w kartonik, który wręczyła mi pani. Czekała mnie bardzo poważna rozmowa z synem. Wróciwszy do domu, uświadomiłem sobie, że się boję. Nie chciałem tej rozmowy, lecz musiałem ją odbyć. Oceny syna wymagały wyjaśnień. Nie mogłem tego zrozumieć. Oczywiście siedział w pokoju. Patrzyłem, jak energicznie porusza myszką, jak błyskawicznie klika i stuka w klawisze. W jednej chwili był niezadowolony z obrotu spraw, w drugiej pełen radości. Czy ja też byłem taki w jego wieku? Czy zaangażowałem się tak bardzo w cokolwiek? Rodzice w kółko narzekają, że dzieci marnują na gry mnóstwo czasu, który mogłyby spędzić, robiąc coś innego, bardziej pożytecznego.

Tyle że to opinia rodziców. Dla dzieciaków zaś to może autentyczna pasja, która jak każde namiętne zamiłowanie pochłania czas. Czy jest coś złego w takim hobby? Czemu ma być gorsze od jazdy na rowerze, gry w kosza czy zbierania znaczków? I jakie prawo mamy narzucać naszym dzieciom, czym mają się interesować, a czym nie? Nigdy wcześniej się nad tym nie zastanawiałem, a chyba powinienem. Kiedy napięcie w sylwetce i ruchach Janka opadło, podszedłem do niego, położyłem mu dłoń na ramieniu i poprosiłem, żeby zdjął słuchawki.

Wywnioskowałem, że nie poszło mu za dobrze

– Co jest? – rzucił. – Zaraz zaczynam grę.

Spojrzałem na ekran, skąd bił w oczy wielki, czerwonozłoty napis: DEFEAT oznaczający porażkę.

Z tego, co widzę, właśnie skończyłeś.

– Od kiedy cię to obchodzi?

– Od teraz.

– Nie mam ochoty na gadki-szmatki – ponownie założył słuchawki i odwrócił się do monitora.

– Nie zajmę ci dużo czasu.

– Jeszcze tu jesteś? – powiedział, odchylając słuchawkę.

– Byłem w szkole.

I co? Wyleciałem? – zakpił.

Nie podobał mi się jego ton, ale w końcu nie pierwszy raz tak na mnie warczał. Czemu mu na to pozwalałem? Czemu wcześniej nie przyszło mi do głowy, że to też jakiś rodzaj wołania o pomoc? Zainteresuj się bardziej. Huknij. Zrób awanturę albo… porozmawiaj z nim. A ja co? Wycofywałem się.

– Janek… Całymi dniami grasz, a mimo to masz świetne wyniki w szkole. Nawet nie mam za co cię opieprzyć. Czy już zawsze tak będzie między nami? Tego właśnie chcesz? Żebym cię ignorował?

Zesztywniał i milczał z wzrokiem utkwionym w ekran. Przez chwilę wyglądał tak, jakbym przyłapał go na czymś kompromitującym. Po chwili jednak ramiona mu opadały, zgarbił się i zmienił na twarzy. Złość i zmieszanie zastąpiły smutek oraz rozżalenie. Widziałem, że wyznanie prawdy przychodzi mu z trudem, ale chciał to zrobić. Czułem ten przymus wykrzyczenia mi wszystkiego i jednocześnie przygniatający go ciężar.

Boże, czemu dopiero teraz to zauważyłem?

– Mama… – urwał na moment. – Mama powiedziała, że jak będę się dobrze uczył, to kupi mi komputer do streamowania…

Po jego policzku spłynęła łza, a ja zastanawiałem się gorączkowo, co to jest to całe streamowanie.

Ja się uczę, ale… ona już niczego mi nie kupi! – zakończył syn z goryczą.

Powinienem coś powiedzieć, lecz bałem się, że cokolwiek powiem, zabrzmi źle. Zrobiłem więc jedyną sensowną rzecz, jaką mogłem zrobić: przytuliłem syna. O dziwo, odwzajemnił uścisk i cicho łkał, pociągając nosem. Nie otworzył się tak przede mną, odkąd Marzena odeszła. Nie wolno ci tego zmarnować – pomyślałem i postanowiłem, że dołożę wszelkich starań, by odbudować nasze relacje… Najpierw poczytałem o streamowaniu – ogólnie mówiąc, to jest udostępnianie widoku gry internautom za pieniądze. Taki gostek siedzi w domu, ogląda to, co robi na ekranie gracz, coś tam komentuje, no i płaci. Nie rozumiem tego, ale dla młodego chłopaka ze sklepu ze sprzętem to było jasne jak… oczywista oczywistość. Od ostatniej rozmowy Janek prawie się do mnie nie odzywał. Może się zawstydził swojej szczerości, może nie był gotowy na więcej, a bał się, że zacznę być natrętny, nie wiem, trudno mi było określić, jakie emocje nim targały. Gdy tamtego dnia wreszcie wrócił ze szkoły, czekałem na niego przy schodach wiodących na piętro. Wparował do domu i od razu skierował się w stronę swojego pokoju. Ten sam rytuał niezmiennie od dwóch lat. Kilka razy próbowałem go zaburzyć, ale kończyło się rozczarowaniem, więc przestałem. Teraz miało być inaczej.

Syn napotkał mnie na swojej drodze

– Co jest? – spytał.

– Chodźmy razem.

– Dokąd?

– Do twojego pokoju.

– A po co?

Zobaczysz.

Złapałem go za rękę i niemal siłą pociągnąłem za sobą. Gdy zobaczył moją niespodziankę, zamurowało go. Na biurku stał dwudziestotrzycalowy monitor z niskim czasem reakcji i ekranem przyjaznym dla oczu. Obok niego nowy komputer stacjonarny z szybkim procesorem i dostatecznie dużą ilością pamięci RAM, by płynnie działał. Z prawej strony zostawiłem stary sprzęt. Dokupiłem klawiaturę mechaniczną ze średniej półki oraz mysz z kilkoma programowalnymi przyciskami i wysokim parametrem jakimśtam. Do tego wszystkiego dorzuciłem mikrofon znanej firmy i chwaloną przez wszystkich kamerkę.

– Zmieniłem internet – powiedziałem. – Przy streamowaniu ważna jest prędkość uploadu. Powinno działać bez zarzutu. Stary komputer ci zostawiłem. Czytałem, że znani streamerzy tak robią, żeby jak oni to nazywają, nie zamulać rozgrywki i przekazu. Do myszki będziesz musiał się przyzwyczaić. Z początku podobno boli od niej nadgarstek, ale potem ci to wynagrodzi. Jednak zrozumiem, jeśli nie zechcesz jej używać. Przyzwyczajenia odgrywają wielką rolę. Widziałem, jak zawodowcy po każdej grze zabierają swoją własną klawiaturę i mysz.

Patrzyłem, jak oczy syna rozszerzają się coraz bardziej.

– Co tam jeszcze… Jaką masz dywizję?

– Dywizję?

– Tak, dywizję.

Eee… wysoki diament, ale są szanse na mastera… Na zachodnim serwerze. Skąd ty, tato…?

– Nieważne. Posłuchaj mnie teraz bardzo uważnie. Chcę, żebyś streamował, jak sobie wymarzyłeś. Żebyś robił to, co kochasz. Żebyś się wspinał i pewnego dnia doszedł do challengera. Ale chcę także, żebyś w miarę możliwości skończył studia i zdobył wykształcenie, bo nie sądzę, byś mógł ze streamowania się utrzymywać. Może jestem w błędzie, lecz na wszelki wypadek lepiej być przygotowanym, prawda?

– No tak… ale tato, mama miała mi kupić sprzęt po maturze.

To co? Wierzę, że zdasz.

Chwilkę milczał, jakby zbierał myśli.

W końcu powiedział:

– Dzięki, ale nie musiałeś.

– To nie ja. To mama.

– Ok. Jak zarobię, to oddam.

– No dobra, ale pod warunkiem, że to będą środki ze streamowania.

Janek nadal spędza większość wolnego czasu przy komputerze, ale teraz nie mam o to żalu. Spełnia swoje marzenia i wypełnia daną mi obietnicę. Część pieniędzy za komputer już mi zwrócił. Jeszcze nie wie, że je odkładam, i dam mu na studia. Albo na samochód, albo cokolwiek sobie wymarzy. Teraz normalnie rozmawiamy, nadal rzadko, ale przynajmniej jak ojciec z synem. 

Czytaj także:
„Mąż był całym moim światem, gdy zmarł, wpadłam w czarną rozpacz. Mimo to już na pogrzebie zakochałam się w sąsiedzie”
„Mój narzeczony zmarł miesiąc przed naszym ślubem. Zabrał do grobu nasze plany, marzenia, całą miłość i szczęście”
„Zaręczyłam się jeszcze w klasie maturalnej. Gdy ukochany przedwcześnie zmarł, nie umiałam się z nikim związać do 30-stki”

Redakcja poleca

REKLAMA