„Po śmierci żony oddałem córki dziadkom i umyłem ręce. Wysyłałem im kasę i prezenty, a one potrzebowały ojca”

mężczyzna, któremu zmarła żona fot. iStock by Getty Images, Westend61
„– Straciły mamę, a potem zostały odrzucone także przez tatę. I choć bardzo się z dziadkiem staramy, nie umieją się z tym pogodzić. Płaczą, tęsknią, nie śpią… Modliliśmy się, by stało się coś, co sprawi, że się otrząśniesz. Czyżby nasze modlitwy zostały wysłuchane? – zapytała z nadzieją w głosie”.
/ 28.07.2023 08:45
mężczyzna, któremu zmarła żona fot. iStock by Getty Images, Westend61

Agatka i Kasia zarzuciły mi ręce na szyję. Dostałem po buziaku, i już ich nie było. Pobiegły bawić się z innymi dziećmi. Gdy zniknęły za drzwiami szkolnej świetlicy, zrobiło mi się nagle bardzo smutno. A potem poczułem wstyd. Znowu uświadomiłem sobie, jak niewiele brakowało, bym wyrzucił je z mojego życia na zawsze.

Jaki był nasz dom, kiedy żyła moja żona? Ciepły, przytulny, pełen miłości. Gdy dziewięć lat temu urodziły się nam bliźniaczki, Julita zrezygnowała z pracy. I nie zamierzała do niej wracać nawet po urlopie macierzyńskim. „Nie chcę, żeby nasze dzieci oglądały oboje rodziców tylko od święta. Ty będziesz zarabiał na życie, ja zajmę się resztą” – powiedziała.

No więc poświęciłem się całkowicie pracy, awansowałem na dyrektorskie stanowisko. I z tą „resztą” nie miałem w ogóle do czynienia. Ale wiedziałem, że gdy wrócę, na stole będzie czekał na mnie pyszny obiad, a następnego dnia obudzi mnie zapach gorącej kawy. Wiedziałem też, że dziewczynki mają odrobione lekcje i Julita jak zwykle zawiezie je i odbierze ze szkoły. „Ty to masz naprawdę sielskie życie” – mówili z zazdrością koledzy. Rzeczywiście miałem…

Codzienne obowiązki mnie przerosły

Przekonałem się o tym boleśnie dwa lata temu. Nagle żona zmarła. Tętniak w mózgu, podstępny, cichy zabójca. Rano jak zwykle żegnałem ją przed wyjściem do pracy, a wieczorem stałem zrozpaczony nad ciałem w szpitalnej kostnicy. Zostałem sam z olbrzymią wyrwą w sercu i nic nierozumiejącymi córeczkami. W dodatku z dnia na dzień spadło na mnie tysiące nowych obowiązków, z którymi nie potrafiłem sobie poradzić.

O Boże, jaki ja byłem wtedy bezradny! Miotałem się po domu w poszukiwaniu wszystkiego. Nie umiałem zrobić najprostszych rzeczy. Nie wiedziałem, gdzie stoi pieprz, w której szafce leżą ręczniki, gdzie żona chowała ubranka Kasi i Agatki. Nie potrafiłem znaleźć czasu na pranie, sprzątanie, prasowanie, nie umiałem niczego ugotować. Starałem się, próbowałem to jakoś ogarnąć, ale nic mi nie wychodziło.

Na dodatek córeczki wciąż miały do mnie pretensje: „Dlaczego nie chodzisz z nami do kina?” , „Dlaczego od razu po szkole nas nie odbierasz?”, „Dlaczego nie odrabiasz z nami lekcji?”, „Dlaczego nie wyjąłeś naszych ulubionych różowych kurteczek?” – pytały codziennie.

Wiecznie słyszałem, że mama coś robiła lepiej, inaczej, szybciej. Że miała dla nich czas, że im śpiewała, czytała. A ja nie. Doprowadzało mnie to do białej gorączki. Nie dość, że nie potrafiłem sobie poradzić z utratą ukochanej żony, potwornie za nią tęskniłem, to jeszcze córki dokładały mi cierpień. Wkurzałem się na nie, czasem nawet krzyczałem. Przecież powinny wiedzieć, że to, co było, już nie wróci, że nasz dom nigdy nie będzie już taki jak dawniej!

Z prawdziwą ulgą zostawiałem je więc pod opieką babć, niań, a sam uciekałem w pracę. Brałem nadgodziny, delegacje, zapisywałem się na szkolenia. Moja mama i teściowa nie potrafiły tego zrozumieć. Tłumaczyły mi, że dzieci potrzebują ojca, że muszę się nimi zająć, znaleźć dla nich czas. Kiwałem głową, że mają rację, ale zaraz rozkładałem ręce.

– Przecież się nie rozdwoję! Muszę pracować, z czegoś je utrzymać. Samą miłością ich nie nakarmię! – krzyczałem; no bo ja tu walczyłem o przetrwanie, o to, by zapewnić dzieciom byt, a one kazania prawią.

Czułem się potwornie skrzywdzony, niedoceniony. Zamiast pomyśleć o córkach, użalałem się nad sobą. Na swoje usprawiedliwienie mam tylko to, że jestem mężczyzną.

Ten wypadek dał mi do myślenia

Mijały kolejne miesiące, a ja pracowałem coraz więcej i coraz dłużej. W domu byłem tylko gościem. Przychodziłem, gdy córki spały, wychodziłem, gdy się budziły. Któregoś razu, po kolejnej poważnej, ale bezowocnej, rozmowie ze mną teściowa nie wytrzymała. Oświadczyła, że zabierze je do siebie, do innego miasta.

– Tutaj i tak mają tylko mnie. A tam jest jeszcze dziadek… No i we własnym domu poczuję się swobodniej – usłyszałem.

Zgodziłem się natychmiast. Cieszyłem się, że ktoś zdejmie mi z pleców ten ciężar, będę miał święty spokój. I że nikt mnie nie będzie więcej pouczał, wyskakiwał z pretensjami.

Od tamtej pory sumiennie przelewałem pieniądze na konto teściów, wysyłałem córkom prezenty, czasem porozmawiałem z nimi przez telefon. Nie odwiedzałem ich, bo przecież nie miałem czasu. Musiałem pracować, zarabiać. I pracowałem, zarabiałem, pracowałem, zarabiałem… Aż do tego pamiętnego dnia.

Rano jak zwykle wyruszyłem do firmy. Śpieszyłem się bardzo, bo miałem ważną naradę z prezesem. Ujechałem ledwie kilka kilometrów, gdy wpakowałem się w olbrzymi korek. Droga była zablokowana. Zobaczyłem przed sobą światła karetek, radiowozów, straży pożarnej. Wypadek! Zdenerwowany postanowiłem dowiedzieć się, kiedy ulica zostanie otwarta. Podszedłem bliżej.

Ratownicy wyciągali właśnie z samochodu dwie dziewczynki. Jedna była w wieku moich córeczek, druga trochę młodsza. Były przytomne, bardzo głośno płakały. Obok stał jakiś mężczyzna, chyba ich ojciec. Trzymał się za głowę. I płakał. Nie, nie płakał. Wył jak zranione zwierzę, choć lekarz zapewnił go, że jego dzieciom nic nie grozi, że wszystko będzie dobrze…

Nie pojechałem do pracy. Chyba nawet nie zadzwoniłem, że się nie pojawię. Nie pamiętam już. Nagle poczułem, że muszę zobaczyć córki. Ten wypadek wyrwał mnie z letargu. Uzmysłowiłem sobie, jak bardzo kocham swoje dzieci, i jak bardzo mi ich brakuje. Bez zastanowienia zawróciłem samochód i ruszyłem do teściów. Pędziłem jak szalony, łamiąc chyba wszystkie przepisy. Zatrzymałem się dopiero pod ich domem.

Jeśli mnie zwolnią, płakać nie będę

– Gdzie są Kasia i Agatka?! – krzyknąłem do teściowej, gdy tylko otworzyły się drzwi.

– Jak to gdzie, w szkole! Jak zwykle o tej porze – odparła zaskoczona moim widokiem.

– No tak… Zapomniałem… – zawahałem się, bo nie bardzo wiedziałem, co mam zrobić.

– No, nie stój jak kołek! Wchodź! Akurat zaparzyłam kawę. Czekaliśmy na ciebie – uśmiechnęła się.

Nie spodziewałem się takiego przyjęcia. Raczej myślałem, że od wejścia zmyje mi głowę za to, że przez tyle miesięcy nie odwiedzałem córek. Długo milczeliśmy, nim powiedziała mi, co leży jej na sercu.

– Dziewczynki nie potrzebują twoich pieniędzy, prezentów, tylko ciebie. Straciły mamę, a potem zostały odrzucone także przez tatę. I choć bardzo się z dziadkiem staramy, nie umieją się z tym pogodzić. Płaczą, tęsknią, nie śpią… Modliliśmy się, by stało się coś, co sprawi, że się otrząśniesz. Czyżby nasze modlitwy zostały wysłuchane? – zapytała z nadzieją w głosie.

Skinąłem głową, bo ze wzruszenia nie mogłem wydusić słowa.

Pewnie teraz myślicie, że napiszę, iż córki po przyjściu ze szkoły rzuciły mi się na szyję, a potem pojechaliśmy razem do domu Nic z tego. Stały skulone za dziadkiem i na wszystkie jego prośby, by do mnie podeszły, odpowiadały „nie”. Nawet nie miałem o to do nich pretensji. Nie śmiałem. Zasłużyłem sobie na to. Minęło sporo czasu, zanim znowu mi zaufały i przeprowadziły się do mnie. Stało się to dopiero na początku wakacji.

Jak sobie radzę od tamtej pory? Jak na mnie, nieźle. Owszem, zdarza mi się czasem przypalić kotlety i wrzucić kolorowe pranie z białym, bywa, że zaklnę sobie pod nosem siarczyście, gdy mi się coś nie udaje, ale co tam! Myślę, że moja Julita i tak byłaby ze mnie dumna.

Niestety, chyba będę musiał zmienić pracę. Dyrektor urywający się ze spotkań, żeby zawieźć dzieci do dentysty czy na rozpoczęcie roku szkolnego nie jest zbyt mile widziany w koncernach. Niewykluczone, że mnie zdegradują, albo nawet zwolnią. Jak się tak stanie, płakać nie będę. Znajdę sobie inną, mniej absorbującą robotę. Czas spędzony z dziećmi jest cenniejszy niż złoto.

Czytaj także:
„Żałuję, że przez karierę zaniedbałam swoją córkę. Kiedy zmarła, przejęłam opiekę nad wnuczką i pokochałam to”
„Praca pochłaniała mnie bez reszty, przez nią zaniedbałem rodzinę. Przypadkowe zdarzenie pokazało mi, co jest w życiu ważne”
„Po rozwodzie wpadłam w wir pracy i zaniedbałam rodzinę. Nie zauważyłam nawet, że moja 16-letnia córka jest w ciąży”

Redakcja poleca

REKLAMA