„Po śmierci żony mój świat się zawalił. Pogrążyłam się w żałobe i rozpaczy. Ocaliła mnie tajemnicza Magdalena”

starsza para nad morzem fot. Adobe Stock, Jacob Lund
„Moje sąsiadki wyglądały tak, jakby pół dnia spędziły w salonie piękności. Wyczesane, podmalowane, w wyjściowych sukienkach. Od razu było wiadomo, po co tu przyjechały. Każda chciała coś upolować, a ja byłem zwierzyną”.
/ 26.01.2022 09:49
starsza para nad morzem fot. Adobe Stock, Jacob Lund

Życia mojej Marylki nie udało się uratować. Nie pomogły sprowadzane z zagranicy lekarstwa ani nowatorskie terapie. Kiedy zmarła, pogrążyłem się w pracy. Prawie nie wychodziłem ze szpitala, bo powrót do pustego mieszkania mnie przerażał. Brałem kolejne dyżury, przyjmowałem pacjentów, jeździłem na konsultacje. Tak wyglądała moja żałoba. Zatraciłem się w ratowaniu ludzkiego życia, bo w leczeniu widziałem jedyny sens istnienia, jedyne usprawiedliwienie, że ja wciąż oddycham, a ona nie.

– Tato, tak dalej nie można – zbuntowała się moja córka. – Popatrz na siebie. Schudłeś, postarzałeś się, zaniedbałeś. Wstyd, żeby lekarz wyglądał jak łachmyta. Nieogolony, nieuczesany, kołnierzyk postrzępiony, spodnie poplamione…

– Dziecko, chorzy ludzie mają gdzieś, jak wyglądam. Zresztą w pracy noszę fartuch, a ten jest zawsze czysty – zaznaczyłem, gładząc się po nieogolonch policzkach.

– Oj, tato! – tupnęła nogą. – Weź się w garść. Dość tej przydługiej żałoby. Dwa lata starczą. Co by mama powiedziała, gdyby cię teraz zobaczyła?

Zastosowała cios poniżej pasa.

Dla Marylki wygląd był bardzo ważny, także mój, zawsze starannie dobierała mi garderobę, umawiała do fryzjera, kupowała gustowne krawaty. Odkąd jej zabrakło, przestało mieć to dla mnie znaczenie.

Jeśli nie dla siebie, zrób to dla nas – ciągnęła umoralnianie córcia. – Przecież masz mnie, Andrzeja, wnuki. Masz dla kogo żyć, starać się. Zrobimy tak… – zatarła ręce, a ja zacząłem się bać. – Pojutrze mam wolne, wybierzemy się razem na zakupy, a potem pojedziemy do nas na obiad. Pogramy w karty, pogadasz z wnukami. Stęskniły się za tobą.

– Dobrze, już dobrze – ustąpiłem przed kolejnym argumentem z półki szantażu emocjonalnego. – Tylko błagam, nie za duże te zakupy. Wiesz, że nie znoszę chodzenia po sklepach.

– Kiedyś trzeba – skwitowała. – To widzimy się pojutrze. I nie oszukuj! Nie próbuj wymigać się jakimś dyżurem. Pamiętaj, że Andrzej pracuje w tym samym szpitalu. Wszystkiego się dowiem.

Pokiwałem głową na znak, że rozumiem i tym razem się nie wymigam.

Zmusili mnie do wyjazdu

Kiedy obładowany paczkami i umęczony przymierzaniem kolejnych swetrów, bluz i innych części garderoby przekraczałem próg domu córki, sądziłem, że najgorsze mam za sobą. Myliłem się. Po obiedzie okazało się, że to było dopiero preludium batalii, którą rozpoczęło moje dziecko.

Siedzieliśmy na tarasie przy kawie, kiedy Klaudia podała mi jakąś kopertę.

– Co to jest? – Obracałem w dłoni sztywny, biały prostokąt.

Nie miałem odwagi go otworzyć; przeczuwałem, że niesie kłopoty.

– Skierowanie do sanatorium. Wyjeżdżasz za dwa tygodnie do Kołobrzegu.

– Co ci do głowy strzeliło? – obruszyłem się. – Nigdzie nie jadę! Przecież ja nie mogę ot tak wyjechać!

– Nie tylko możesz, ale wręcz musisz. To zalecenie lekarskie. Twój własny zięć uznał, że jest ci potrzebny wypoczynek i różne zabiegi – oznajmiła Klaudia.

– I ty, Brutusie… – mruknąłem, spoglądając na zięcia.

Andrzej nie spuścił wzroku, przeciwnie, popatrzył mi prosto w oczy.

– Tato, nie bądź dzieckiem. Niby jak pomożesz pacjentom, gdy opadniesz z sił? Widziałem twoje wyniki, nie są dobre. Musisz poprawić formę. Zapomniałeś już, że obiecałeś chłopakom wypad na narty zimą? Liczą na to, że nauczysz ich jeździć.

– Tak, dziadku, tak! – chłopcy przyskoczyli do mnie i próbowali obaj naraz wdrapać mi się na kolana. – Obiecałeś! O-bie-ca-łeś! – skandowali.

Temu rodzinnemu spiskowi nie potrafiłem się przeciwstawić i pod naporem zjednoczonych sił dzieci oraz wnuków poddałem się. Tak właśnie znalazłem się w Kołobrzegu… Na szczęście córka zadbała, żebym dostał pojedynczy pokój, więc przynajmniej nie musiałem znosić towarzystwa współlokatora.

 „Hm, właściwie to może nie był taki zły pomysł – rozmyślałem, spoglądając przez okno na wzburzone fale Bałtyku i mewy rozprawiające się z porzuconą przez kogoś reklamówką. – Podreperuję zdrowie, odpocznę, a jedyne, o co będę musiał się martwić, to punktualne chodzenie na posiłki…”

Kiedy zszedłem na kolację, okazało się, że mam miejsce przy sześcioosobowym stoliku, przy którym siedziały już cztery panie w słusznym wieku. Przedstawiłem się niezbyt wyraźnie i zająłem pierwsze z wolnych krzeseł. Kogoś jeszcze brakowało.

– Zaraz dołączy do nas moja współlokatorka – zaszczebiotała korpulentna, tleniona blondynka siedząca vis a vis. – Powiedziała, że musi się nieco ogarnąć.

„Nieco? Wiadomo, po co niektóre panie jeżdżą do sanatoriów – pomyślałem sarkastycznie.  Pewnie cyzeluje paznokietki i tuszuje każdą rzęsę z osobna. Te tutaj już zdążyły zrobić sobie pełny makijaż…

 Dyskretnie zlustrowałem sąsiadki, które wyglądały tak, jakby popołudnie spędziły w salonie piękności. Wyczesane, podmalowane, w wyjściowych sukienkach. Założę się, że po kolacji wybierały się na jakiś wieczorek taneczny. Oby tylko nie próbowały mnie tam zaciągnąć. Widziałem przecież, jak na mnie patrzą. Każda chciała coś upolować, a ja byłem zwierzyną.

Jedliśmy już pierwsze danie, gdy za moimi plecami rozległ się głos:

– Smacznego wszystkim i najmocniej przepraszam za spóźnienie. Już się wciskam na swoje miejsce.

Zerknąłem na nowoprzybyłą, dostrzegając, że jest szczupła, wysoka i ładna. Zatrzymała się na chwilę.

– O, my się jeszcze nie znamy. Magda jestem – wyciągnęła do mnie dłoń.

– Tomasz.

Nie zabiegała o moją uwagę

Kiedy zajęła wolne krzesło pod ścianą, mogłem dokładniej się jej przyjrzeć. Wbrew moim wcześniejszym podejrzeniom, była bez makijażu, włosy miała wilgotne, a na zwykłą trykotową podkoszulkę narzuciła bluzę od dresu. Musiała dostrzec moją lustrację, bo dotknęła włosów i powiedziała tytułem wyjaśnienia:

– Zasiedziałam się na basenie.

Potem zajęła się swoimi stygnącymi parówkami i nie brała udziału w toczonej przy stole ożywionej konwersacji. Ja również nie czułem się na siłach, by zabierać głos i tylko słuchałem paplaniny o  zabiegach, przepisach kulinarnych, zaletach i umiejętnościach poszczególnych współbiesiadniczek.

– A ty, Magdaleno, jakie masz zalety? – zagadnąłem wielbicielkę pływania, gdy skończyła jeść i odłożyła sztućce.

– Ja? – wskazała na siebie palcem. – Ja składam się z samych wad, na przykład nie znoszę formy „Magdalena” – odparła czupurnie. – Dlatego wszyscy lubią moje towarzystwo, bo wypadają lepiej na moim tle, mogą poczuć swoją wyższość – na widok mojej miny parsknęła śmiechem.

Zaintrygowała mnie. W przeciwieństwie do pozostałych pań nie zabiegała ani trochę o moją uwagę.

– Magda, idziesz z nami na tańce? – dopytywała się jej współlokatorka. – Podobno w „Muszelce” świetnie grają…

– Nie, dzięki, Basiu. Muszę sobie parę spraw przemyśleć. Bawcie się dobrze – podniosła się i z niewymuszonym wdziękiem ruszyła ku wyjściu.

Znowu mnie zaskoczyła. Kobieta, która jest w sanatorium i nie chce tańczyć… Ciekawe, co takiego ma do przemyślenia. Odprowadziłem ją spojrzeniem.

– Dziwna jest – powiedziała ściszonym tonem tleniona Basia. – Mieszkamy w jednym pokoju, ale nijak nie potrafię jej rozgryźć. Mało mówi, telewizji w ogóle nie ogląda, ciągle siedzi z nosem w książce.

– Wiesz, czym się zajmuje? – oczy wypacykowanej brunetki lśniły ciekawością.

– Nie wiem. Zapytałam, a jakże, ale zbyła mnie, że jest „bez zawodu”. Może faktycznie siedzi na bezrobociu i się tego wstydzi? – snuła przypuszczenia.

– Nie sądzę – wtrąciła trzecia z pań. – Jak już się raczy odezwać, mówi jak osoba wykształcona, a jej ciuchy nie są z lumpeksu. To wiem na pewno.

– Jakie ciuchy? Przecież ona ciągle chodzi w trampkach i dresach – zaoponowała czwarta z plotkarek, wściekle ruda.

– Owszem, ale wierzcie mi, te dresy są z najwyższej półki…

Miałem dość tego obgadywania. Podziękowałem i odszedłem. Zastanawiałem się, co robić z rozpoczętym wieczorem, i zdecydowałem się na spacer. Zamiast do centrum miasta, skierowałem się w drugą stronę i ruszyłem przez sosnowy lasek ku brzegowi morza. Co rusz mijały mnie rozbawione grupki ciągnące na deptak i do rozlicznych lokali rozrywkowych.

Zapadał już zmierzch, kiedy zauważyłem samotną postać siedzącą na wydmie. Rozpoznałem Magdę. Zapatrzona w ostatnie promienie słońca tonącego w morskich falach wydawała się całkowicie pogrążona w zadumie. „Podejść czy nie? – biłem się z myślami. – A co mi tam, podejdę.

– Mogę się przyłączyć, czy wolisz samotność? – zapytałem cicho.

– Proszę – wskazała miejsce obok siebie.

Usiadłem i w ciszy kontemplowaliśmy zachód słońca. Dobrze mi się z nią milczało. Po raz pierwszy od dłuższego czasu poczułem się spokojny i wyluzowany. Dopiero kiedy zrobiło się prawie ciemno, Magda zadrżała i westchnęła z żalem:

– Chłodno się robi, pora wracać.

Zauważyłem na jej odkrytych przedramionach gęsią skórkę, więc zdjąłem kurtkę i okryłem nią Magdę.

– Dziękuję – uśmiech miała zniewalający, nieśmiały i radosny zarazem.

Nie wiem, może pod wpływem tego uśmiechu, ale nagle zapragnąłem opowiedzieć jej o sobie wszystko. I uległem temu impulsowi. Szedłem obok i mówiłem o zmarłej żonie, o pracy, córce, wnukach, nawet zięciu. Nie komentowała, nie udzielała mi rad, nie pocieszała, nie dopytywała się o szczegóły. Po prostu słuchała w milczeniu. Wydawać by się mogło, że niewiele do niej dociera, ale kiedy opowiadałem o Maryli i głos mi się załamał, nagle poczułem w swojej dłoni jej chłodne palce.

Od tego wieczoru byliśmy w zasadzie nierozłączni, nie zważając na plotki. Wolny od zabiegów czas spędzaliśmy razem na wędrówkach brzegiem morza, z dala od tłumów. Prowadziliśmy interesujące rozmowy. Magda, gdy chciała, miała wiele do powiedzenia. Interesowała się filmem, literaturą, modą, parzeniem kawy, sztuką użytkową, piłką nożną i skokami narciarskimi…

Rozmawialiśmy codziennie

Dopiero po tygodniu odważyłem się zadać pytanie:

– Kim ty jesteś, Magdo, nie Magdaleno?

– Nikim szczególnym – roześmiała się. – A jeśli pytasz, z czego żyję, to… skończyłam kulturoznawstwo, ale pracuję jako stylistka i czasem projektuję ciuchy oraz biżuterię. Tylko błagam cię, nie zdradź mnie. Jakbym się do tego przyznała przy naszym stoliku, nie miałabym chwili spokoju. Te wszystkie baby zamęczałyby mnie prośbami o porady.

– Rozumiem – pokiwałem głową – ja też nie przyznaję się do tego, że jestem lekarzem. Z tych samych względów.

Z każdym dniem stawaliśmy się sobie bliżsi. Magda, choć niechętnie mówiła o sobie, w końcu wyznała mi, że jest rozwiedziona. Z tonu głosu wywnioskowałem, że rozwód był dla niej bolesny, jednak ani słowem nie poskarżyła się na byłego męża. Zaimponowała mi. Zwykle rozwiedzeni małżonkowie nie szczędzą sobie za plecami gorzkich słów.

Potrafiła godzinami maszerować, chłonąc krajobraz, śmiać się, gdy nagle zmoczył nas deszcz, i przejąć się znalezionym na plaży tandetnym wisiorkiem, który dla kogoś mógł być cenny. A kiedy indziej robiła celne, nieco uszczypliwe uwagi na temat swojej współlokatorki.

– Basia znowu płakała na tureckiej telenoweli. Jak ona się łapie w tych wszystkich zawiłościach akcji, nie mam pojęcia – mrugała do mnie porozumiewawczo.

– Jak tylko słyszę muzykę czołówki, uciekam z pokoju. Czasem chciałabym obejrzeć coś ciekawego, nie jestem wrogiem telewizji, ale nie mam szans się dorwać. Ona jest władczynią pilota…

– Możesz obejrzeć u mnie – zaproponowałem. – Ja mieszkam sam.

– Wabisz mnie na film w telewizji? – zakpiła. – No, no, dopiero by się zaczęło gadanie. Mam lepszy pomysł. Jutro jest koncert w katedrze. Pójdziesz ze mną?

– Oczywiście.

Towarzyszyłbym jej, nawet gdyby zaproponowała wizytę w lunaparku. Albo kopalni.

Jej turnus kończył się tydzień wcześniej. W przeddzień wyjazdu poszliśmy na pożegnalną kawę. Po raz pierwszy zobaczyłem ją wtedy w sukience, makijażu, butach na obcasie i… oniemiałem.

Jednocześnie dotarło do mnie, że nie chcę, by ta piękna, wspaniała, nietuzinkowa kobieta zniknęła z mojego życia. Będzie mi brakować jej śmiechu, milczenia, obecności, ciętych ripost.

– Dasz mi swój numer telefonu? Nie chciałbym, żeby nasza znajomość się urwała.

– Ja też tego nie chcę – powiedziała poważnym tonem.

Po jej wyjeździe nie potrafiłem sobie znaleźć miejsca. Wszystko mnie irytowało. Najchętniej uciekałem w miejsca, w których bywaliśmy razem. Odczekałem parę dni i napisałem do niej. Odpowiedziała, a we mnie ocknęła się chęć do życia i przekonanie, że jeszcze wiele przede mną. Pisaliśmy do siebie codziennie, tak jak wcześniej codziennie rozmawialiśmy.

Kiedy wróciłem do domu, córka przyglądała mi się podejrzliwie.

– Wróciłeś odmieniony. Widzę, że kuracja poskutkowała

– Nawet bardzo – uśmiechnąłem się.

– Kiedy ją poznam?

Mądre dziecko od razu domyśliło się, że za moją odmianą stoi konkretna osoba.

– Nie wiem. Ale pracuję nad tym.

Rzeczywiście pracowałem. Dzwoniłem do Magdy każdego wieczoru, żeby usłyszeć jej głos. Wreszcie zaprosiła mnie do siebie. Odwiedziłem ją, a potem ona przyjechała do mnie. Poznała moją rodzinę, z którą szybko złapała kontakt. Puchłem z dumy, kiedy za jej plecami zięć wzniósł kciuk do góry w geście aprobaty. Ten wspólnie spędzony weekend uświadomił mi, że pora na kolejny krok.

Planuję kupić pierścionek i oświadczyć się. Radosne iskierki, które zapalają się w oczach Magdy, gdy na mnie patrzy, pozwalają mi wierzyć, że nie odmówi…

Czytaj także:
„Miałyśmy być wspólniczkami, a Karina zrobiła ze mnie tanią siłę roboczą. Ja parzyłam kawę, a ona spijała śmietankę”
„Mieszczuchy myślą, że wieś to sielanka i spokój. Tymczasem my mieliśmy dość, tonęliśmy w długach, kredytach i chorobach”
„Synowa odseparowuje mnie od wnuczka i wyznacza terminy spotkań z nim. Ta mądrala nie chce moich rad”
 

Redakcja poleca

REKLAMA