„Po śmierci rodziców musieliśmy podzielić się majątkiem. Siostra zaczęła zagarniać co lepsze dla siebie”

Konflikt o majątek fot. Adobe Stock
„Zapomniałaś, że sad tata mnie zapisał? – wtrąciła Zocha. – Co ty mówisz? No ale twoje, moje… Jaka to różnica? – Halinka zupełnie nie czuła zagrożenia. – Hmm… Dopóki nie sprzedam, będziesz mogła sobie tam coś zbierać… Tylko pamiętaj: dom już nie będzie nasz, więc się zastanów, gdzie się zatrzymasz?”.
/ 23.04.2021 08:56
Konflikt o majątek fot. Adobe Stock

Wyglądało na to, że klamka zapadła: sprzedajemy dom po rodzicach, meblami dzielimy się między sobą. Ech, trochę szkoda wspomnień…

Wprogu przywitał mnie tłusty pająk. Ominęłam go ze wstrętem, żeby nie nadepnąć. Odkąd pamiętam, na małych szybkach werandy sadowiły się krzyżaki. Okropnie się ich bałam, ale ojciec nie pozwalał ich ruszać.

– To istota boża, taka jak ty i ja, Lucynko – mówił, a ja przemykałam przez werandę, żeby mnie żaden nie ugryzł. Wyobraźnia zawsze podsuwała mi paskudne obrazy z udziałem pająków. Drzwi do stołowego zaskrzypiały jak dawniej. Wszyscy już byli w środku.

– Tak czułam, że się spóźnisz – siostra zaskrzeczała na mój widok. – Czekamy od godziny. Czesiek zdążył już pójść na cmentarz i wrócić, a my z Haliną wymyłyśmy podłogi i… Zocha, najstarsza z naszej czwórki, pewnie by dalej mówiła, ale zdobyłam się na odwagę i jej przerwałam:

– Mieszkam prawie 300 kilometrów stąd. I tak jestem wcześnie.

Każdy ma daleko, mogłaś wcześniej wstać – siostra oczywiście musiała mieć ostatnie słowo, ale niespodziewanie Czesiek odbił piłeczkę.

– Ty, Zośka, masz całe 40 kilometrów do przejechania, szmat drogi! Pewnie pospałaś do ósmej albo i dziewiątej. Siostra popatrzyła na brata z wyrzutem, ale już nie komentowała mojego spóźnienia. Miałam przez chwilę ochotę wytknąć jej jeszcze, że nawet się ze mną nie przywitała, że swoje auto postawiła tak, żeby już nikt nie mógł zaparkować przed domem, że… Dużo wtedy miałam pretensji do najstarszej siostry, ale dałam spokój.

Zaczęłam się rozglądać po rodzinnym domu

Jak zwykle poczułam w gardle dziwne dławienie. Przyszło dobrze znane uczucie tęsknoty za dawnymi czasami. Wzruszyłam się na widok ślubnego zdjęcia rodziców i fotografii całej rodziny. Zawsze się w nie wpatrywałam, snując wspomnienia.

– Co tak się gapisz, jakbyś pierwszy raz te zdjęcia widziała? – Zocha rzuciła zaczepnie, ale nie odpowiedziałam. Zmarszczyłam tylko czoło. – No dobra – to znowu Zocha. – Trzeba postanowić, co kto zabiera, co do wyrzucenia. Trzeba dom sprzedać. Co prawda nikt w tej ruinie i tak nie zamieszka, pewnie go zburzą i nowy dom zbudują, ale to już nie nasz kłopot. Działka jest dużo warta. Czesiek dowiadywał się o ceny…

– To ja Lusi herbatki zrobię. Zmarzłaś, prawda? Mam pyszny sok z naszych malin, to ci doleję. Zobaczysz, zaraz ci się ciepło zrobi – Halinka pogłaskała mnie po głowie. Moja starsza siostra – jest między nami tylko 5 lat różnicy – traktowała mnie jak bezbronnego pisklaka, odkąd zjawiłam się na tym świecie. – I Czesiowi też zrobię herbatki. Widzę, że masz ochotę – podeszła do brata, sięgnęła ręką wysoko, żeby go pogłaskać po policzku. Schylił się, pocałował Halinkę w czoło, odwzajemnił uśmiech… Znów coś mnie ścisnęło za gardło.

Usiedliśmy przy stole. Czesiek z Zosią mieli przygotowane notatki. Plan sprzedaży i podziału majątku powstał pewnie w głowie najstarszej siostry, ale widać, że wcześniej naradziła się z bratem. Starałam się słuchać, chociaż nie umiałam sobie wyobrazić, jak to będzie bez naszej chałupki. Stary dom rodziców wciąż służył całej rodzinie. A może jednak znajdziemy jakieś inne rozwiązanie? Nasze dzieci nieraz spędzały tu wakacje. Halinki syn przyjeżdżał z żoną co roku na dłużej. Moja córka ze swoim przychówkiem nie tak często, ale też chętnie wpadała latem i w listopadzie na groby…

Dzieci Cześka i Zochy miały najbliżej, i pewnie dlatego to dla nich najmniejsza atrakcja, ale i oni nieraz za wioską zatęsknili. Słuchałam, co mi przypadnie w udziale, i czułam się coraz bardziej nieswojo. Zośka przybrała wyraz twarzy surowego sędziego, jakby miała wydać wyrok. Czesiek zatopił wzrok w notatkach i trudno było zgadnąć, co myśli, ale sprawiał wrażenie żywo zainteresowanego szybkim podziałem majątku rodziców. Tylko Halinka patrzyła na nas nieobecnym wzrokiem, jakby nie obchodził jej dalszy los rodzinnego gniazda.

– Wiesz, Lusiu, maliny się w tym roku udały. Ale morela już nie rodzi… Trzeba by ją wykarczować, nową posadzić. No, oczywiście mamy jeszcze jabłonie, wiśnie, śliwy…

– Ja mam! Zapomniałaś, że sad tata mnie zapisał? – wtrąciła Zocha.

– Co ty mówisz? No ale twoje, moje… Jaka to różnica? – Halinka zupełnie nie czuła zagrożenia.

– Hmm… Dopóki nie sprzedam, będziesz mogła sobie tam coś zbierać… Tylko pamiętaj: dom już nie będzie nasz, więc się zastanów, gdzie się zatrzymasz? Może u Janiaków… Halinka chyba nie zrozumiała wywodów Zosi, bo po prostu poszła do kuchni, mrucząc pod nosem:

– To ja usmażę racuchów.

– Wróć, Halinko, do nas. Obiadem zajmiemy się później. Teraz trzeba do końca omówić, co z meblami. Ja biorę kredens i komody. Zostaje serwantka, szafa, stół, no i krzesła, kanapa… Meble z kuchni trzeba wyrzucić, ale z pokoju rodziców… Myślałam, żeby szafę wzięła Halinka – zaordynowała Zocha. – Ma tyle rupieci na wierzchu, a w niej by wszystko zmieściła.

– Chyba żartujesz? – wróciłam na ziemię ze świata dzieciństwa i wspomnień, dokąd uparcie wciąż szybowały myśli. – A gdzie Halina pomieści tego starego grata? Przecież to ma ze trzy metry w poprzek! Halina jednej takiej ściany nie ma w kawalerce! Najstarsza siostra popatrzyła na mnie jakby z lekką urazą.

– No to niech się Halinka sama wypowie. Może odda dzieciom?

– Zośka, nie zawracaj głowy… – Czesiek przytomnie się wtrącił. Wreszcie decyzję, które meble przypadają komu, odłożono na później, kiedy w sprawie wypowiedzą się nasze dzieci. Jedynie los kredensu nie podlegał dyskusji: miał ozdobić salon Zosi w Gdańsku.

– Ja biorę „Zimę” – stwierdziłam nagle i sama się zdziwiłam swoją deklaracją.

– Jaką zimę? A obraz! Ale… – Zośka już miała chyba inny pomysł na zagospodarowanie jedynego wartościowego dzieła sztuki, jakie ostało się w domu naszych rodziców.

– Nie biorę żadnych mebli, ale obraz jest mój. Tata mi zawsze mówił, żebym zabrała do siebie, wciąż z tym zwlekałam, ale teraz…

Ale to nie jest oryginał! Chcesz go powiesić? – Zosia zmartwiła się chyba, że chcę ściany swojego pięknego domu oszpecić jakimś bochomazem.

– Owszem, oryginał, tylko… może trochę przerobiony. Tata dostał go od pani Kleinschmidtowej, była dla nas taka uprzejma…

– Ta Niemka?! A skąd ty możesz to wiedzieć? Kiedy się wyprowadzała, ty byłaś w brzuchu u mamy!

– Tata mi wszystko opowiedział. Ona bardzo się cieszyła, że jej dom nie pójdzie w ręce złych ludzi. Szanowała tatę i mamę, nawet się zaprzyjaźnili… No i dlatego ten obraz podarowała. Sama go malowała. Tata bardzo go lubił i martwił się, że tak zszarzał po latach. Pamiętacie, jak go poddał konserwacji? – zachichotałam pod nosem.

– Tak, umył go wodą z proszkiem ixi – Zośka ryknęła tubalnym rechotem.

– No i się niektóre fragmenty rozpuściły, farba troszkę spłynęła z sosen… – dodała Halinka.

– I ta pryzma śniegu nad rzeką też się rozmazała, bo akurat tam były największe brudy – pamiętałam każdy szczegół tamtej operacji.

– Ja tego jakoś sobie nie przypominam… – wtrącił brat.

– Bo ty, Czesiu, dopiero dwa lata później się urodziłeś, to nie możesz tego pamiętać – przypomniałam mu. – A wy pewnie nie wiecie, że tata sam oskubał kurę, którą sołtys motorem przejechał. Tata się wystraszył, że się mama z władzą poróżni, i wolał szybko zatrzeć ślady mordu. Opowiadał, że kurę kupił na targu w Kartuzach.

– No, tak było – niespodziewanie przyłączyła się Halinka.

Przypomniała, jak się po kolei uczyliśmy jeździć na pożyczonym od młodych Janiaków rowerze i ile było wtedy zabawy. Pośmialiśmy się, powspominaliśmy, aż nasz brat stwierdził, że zaraz umrze z głodu.

– Ojej, miałam te racuchy smażyć!

– Halinka, racuchy zrobisz na kolację. Ja mam garnek gulaszu z borowikami. Pamiętasz, Czesiu, mama taki robiła! I kaszę mam ugotowaną, zaraz będzie obiad… – Zośka klasnęła w ręce.

– No to się dobrze składa, bo ja przywiozłam cały szybkowar żurku – nagle przypomniałam sobie.

– Trzeba tylko rozpalić pod kuchnią, żeby wszystko podgrzać. Zajmiesz się tym, Czesiu?

– Po co rozpalać? Jest kuchenka elektryczna – Zosia widać była bardzo głodna, ale przekonaliśmy ją, że przy ogniu z kuchni będzie tak jak dawniej.

Nie sprzedamy domu, będziemy się tu spotykać!

Po obiedzie Zosia przysnęła na kanapie, Czesiek wyciągnął z komody stare szachy i ustawił na szachownicy.

– Zagrasz? – mrugnął do mnie. Nie chciało mi się, ale Halinka tak się zapaliła do tego pomysłu (zawsze nam kibicowała), że nie mogłam odmówić. Czesiek oczywiście ograł mnie bez litości, ale teraz, po tylu latach, zupełnie mi to nie przeszkadzało.

– No, Halinka, niebo w gębie! – Zośka sięgała po kolejnego racucha i oblizywała usta. – A wiecie, co pomyślałam? – zrobiła długą pauzę, na każdym z nas zatrzymała wzrok na dłuższą chwilę. – Nie sprzedamy domu! Będziemy się tu spotykać… Póki wszyscy żyjemy, a potem, kiedy nas nie będzie, niech się nasze dzieci podzielą – bez sentymentów, bez wspomnień…

– Pycha… – Czesio połknął racucha. – No pewnie, siostra. Od dawna tak myślałem. A bo to któremuś czegoś brakuje? Ja bym tylko wziął te szachy…

– A ja „Zimę” zabiorę, co? – A ja zostawię kredens i komody… No w końcu tu dalej będzie nasz dom. Trzeba gdzieś trzymać serwis, obrusy… – Zosi lekko załamał się głos.

– A dokąd je chciałaś zabierać? – całkiem serio spytała Halinka.

Uff! Nadal jesteśmy rodziną.

Czytaj także:
Nie dawałam sobie rady z jednym dzieckiem, a gdy urodziłam drugie, zaczął się obóz przetrwania
Zazdrościłem Jackowi, że jest kawalerem - u mnie tylko kupki i zupki...
Podczas pandemii najgorsza jest samotność. Chciałabym wyjść do ludzi. Ale może wcześniej umrę

Redakcja poleca

REKLAMA