Jestem lubiana, wokół mnie zawsze mnóstwo ludzi, lecz moje serce do żadnego „tutaj” już nie należy. Ale nie czuję się nieszczęśliwa! Pomagam innym, spełniam się w tym. Niedługo skończę czterdziestkę. Jurek był moim drugim mężczyzną; pierwszy szybko znalazł sobie inną i odszedł. Przy Jurku znowu uwierzyłam, że można mnie kochać, że jestem coś warta.
Poczułam się szczęśliwa
Na moim niebie nie było ani jednej ciemnej chmurki! Ludzi spotykają różne nieszczęścia i każdy myśli, że jego jest najgorsze! Potem z rany robi się blizna i boli coraz mniej. U mnie się nie zagoiło… Ale nie pokazuję, co się dzieje w moim sercu. Jestem aktywna zawodowo, mam wolontariat w hospicjum, włączam się w każdą akcję bezinteresownej pomocy dla wszystkich potrzebujących, szukam domów dla zwierzaków, które ktoś skrzywdził i porzucił. Pełno ludzi wokół mnie się kręci, również mężczyzn, ale ja nie mam potrzeby bliższych kontaktów. Mam życzliwość dla każdego człowieka, nikomu źle nie życzę, chętnie pomagam. Tylko taka skaza jest we mnie, że po zajęciach chcę być sama. W ciszy, z różańcem, Panu Bogu się poświęcam. Nawet moja siostra tego nie rozumie.
– Ty doła masz po prostu – mówi. – Weź się za siebie! Taka młoda, ładna babka nie może się zamykać na świat!
Tłumaczę, że nie chcę do świata, że tak jest dobrze, ale ona nie wierzy.
– Żadna normalna kobieta tak się nie zachowuje! Może babcie osiemdziesięcioletnie, może ktoś chory albo psychiczny… Ale ty?! Wieśka!
Organizuje specjalnie jakieś przyjęcia, żeby mnie wyswatać, i wścieka się, że nie przychodzę. Ciągnie mnie na zakupy, wciska jakieś bilety do kina czy teatru przekonana, że ona wie lepiej, czego mi trzeba. Jest dobra, troszczy się o mnie, ale nie rozumie, jaka jest moja droga.
– Co ci chodzi po głowie? Wariatka jesteś? – słyszę, odkąd powiedziałam, jakie mam plany. – Odpaliło ci!
Moja siostra jest dosyć obojętna religijnie
Chociaż czasami chodzi do kościoła i zachowuje wszystkie tradycje. Nie wtrącam się do tego, bo wiara jest sprawą łaski i nikogo nie wolno do niej przymuszać. Postanowiłam, że skoro ona się nie modli, ja to biorę na siebie. Za nią, za jej rodzinę i za wszystkich, którzy są dla niej ważni… Może po to się urodziłam, żeby brać na siebie to, co dla innych za ciężkie? Chorobę mojego męża też chciałam z nim podzielić. Już nie próbuję jej przekonywać. Bo po co? Był zdrów, tylko zaczęła go pobolewać głowa. Coraz częściej i dokuczliwiej.
– Chyba zatoki – mówił Jurek. – Od dziecka mam z tym problem…
Ale to był guz. Nieoperacyjny, rozlany, straszny! Zmiótł go w ciągu sześciu tygodni. A ja od razu wiedziałam, że już nigdy nie będę z żadnym mężczyzną.
– Skąd taka pewność? W rozpaczy się roi różne rzeczy! Przecież ty powinnaś mieć dziecko, rodzinę, dom… Nie wyrzekaj się tego jak żaba błota!
Dla mojej siostry wszystko było proste: zdejmę czarną sukienkę, pójdę do fryzjera, umaluję się i kogoś znajdę. Ja jednak miałam taką pewność niezwykłą, że już nikogo nie chcę, że mój los jest inaczej zapisany. Nadal tak sądzę. Z Internetu dowiedziałam się o istnieniu wspólnoty wdów konsekrowanych. Nareszcie znalazłam swoją drogę. Do biskupa mojej diecezji napisałam prośbę o przygotowanie i złożenie wieczystych ślubów czystości bez wstępowania do zakonu, z możliwością pozostania w życiu świeckim. Chcę nadal pracować zawodowo i charytatywnie.
Moja siostra wpadła w szał
– Ciebie by trzeba zamknąć! – wołała. – Nigdy na to nie pozwolę, żebyś sobie marnowała życie!
Prosiłam ją, żeby nie gadała głupstw, bo ja i tak zdania nie zmienię.
– Lepiej powiedz, czy chcesz, żebym była szczęśliwa?
– Chcę, ale nie w jakimś zakonie!
– Nie idę do zakonu. Będzie tak, jak jest.
– Wiesia, to po co ci te śluby?
– Takie jest moje powołanie.
– Ja tego nie rozumiem.
– Bo to tajemnica. Po prostu ją uszanuj.
Nic nie pomogło. Awanturowała się, płakała. Myślałam, że jej przejdzie, ale nawet po paru miesiącach, jakie minęły do czasu mojej konsekracji, na wszelkie sposoby chciała mnie zawrócić. Pojęłam, że to nic nie da. W wielkie maryjne święto, na uroczystej mszy świętej w naszej katedrze złożyłam wieczyste śluby czystości i założyłam na palec złotą obrączkę, świadectwo mojego związku z Bogiem. Od biskupa otrzymałam krzyż i brewiarz znaki poświęcenia, ofiary, miłości i modlitwy. To był dla mnie wielki i szczęśliwy dzień, dlatego prosto z katedry pojechałam na grób mojego męża.
– Ty wszystko wiesz – powiedziałam. – Ale i tak ci opowiem, jak było.
Zwykle w myślach z nim rozmawiam
Jestem pewna, że mnie słyszy i rozumie, jak za życia… Ale ja nie dla wspomnienia o nim to zrobiłam, lecz dla siebie. Ludzie przyjmują do wiadomości, że ktoś się bardzo zakochał i że ta miłość trwa całe życie. W wypadku kobiety i mężczyzny to jest jasne dla świata. Teraz nawet miłość między tymi samymi płciami jest przyjmowana i akceptowana, tak samo jak miłość do kraju, idei, sztuki… Czemu moja ma być gorsza?
Siostra przepowiada:
– Zobaczysz, w chorobie albo w starości zostaniesz sama. Pić ci nikt nie poda. Taką przyszłość sobie zgotujesz! Ja też się od ciebie odetnę, jeśli się nie uspokoisz!
Odpowiadam jej:
– Moją obroną przed krzywdą, cierpliwością w ucisku, dostatkiem w ubóstwie, pokarmem w poście, lekarstwem w chorobie jest Bóg.
– Skąd możesz wiedzieć, czy się jutro nie zakochasz do szaleństwa i nie będziesz żałowała? – upiera się ona.
– Nie wiem. Młoda żona też nie wie, co się wydarzy, ale przysięga: „dopóki śmierć nas nie rozłączy”. I ja tak chcę.
Tłumaczę cierpliwie, wybaczam złość, nawet obelgi. Przecież z bliskich tylko Asię mam po tej stronie życia…
Czytaj także:
„Mąż był całym moim światem, gdy zmarł, wpadłam w czarną rozpacz. Mimo to już na pogrzebie zakochałam się w sąsiedzie”
„Mój narzeczony zmarł miesiąc przed naszym ślubem. Zabrał do grobu nasze plany, marzenia, całą miłość i szczęście”
„Zaręczyłam się jeszcze w klasie maturalnej. Gdy ukochany przedwcześnie zmarł, nie umiałam się z nikim związać do 30-stki”