Poznałam Jarka na pierwszym roku studiów. Gdy zobaczyłam go na imprezie u koleżanki, od razu zakochałam się bez pamięci. Z wzajemnością. Od tamtej pory spędzaliśmy ze sobą każdą wolną chwilę. Po niespełna dziesięciu miesiącach znajomości postanowiliśmy wziąć ślub. Nasi rodzice nie byli zachwyceni. Twierdzili, że za słabo się znamy i najpierw powinniśmy się usamodzielnić, a dopiero potem zakładać rodzinę. My jednak nie chcieliśmy czekać. Gorąco wierzyliśmy, że jesteśmy dla siebie stworzeni.
Rzeczywiście, byliśmy. Nasza miłość trwała, choć początki wspólnego życia do najłatwiejszych nie należały. Brak pieniędzy, własnego kąta… Przygarnęli nas rodzice Jarka, ale nie mieliśmy z nimi za wesoło. Teść był w porządku, ale teściowa wiecznie się we wszystko wtrącała. Bez pytania wchodziła do naszego pokoju, zaglądała mi do szafek, garnków, pouczała.
Nie rozumiałam, dlaczego to robiła. Może uważała, że jestem jeszcze za młoda i nie podołam obowiązkom żony, a może sądziła, że nie jestem dość dobra dla jej jedynego syna?
Ta wieczna krytyka denerwowała nawet Jarka…
Nieraz prosił ją, by zostawiła mnie w spokoju, stawał w mojej obronie. Ale ona nadal robiła po swojemu. Taką już ma naturę. Odetchnęliśmy więc dopiero wtedy, gdy skończyliśmy studia i znaleźliśmy pracę. Ja trafiłam do urzędu miasta, mąż do znanej firmy projektującej systemy informatyczne. Dużo jeździł po kraju, ale zarabiał naprawdę świetnie.
W piątą rocznicę ślubu przeprowadziliśmy się do własnego mieszkania, a rok później urządziliśmy w nim pokoik dla naszego synka, Mateuszka. Gdy przyszedł na świat, ustaliliśmy, że pójdę na urlop wychowawczy. Lubiłam swoją pracę, ale chciałam, żeby nasze dziecko miało matkę na co dzień a nie tylko od święta.
Jarek więc zarabiał pieniądze, a ja zajmowałam się domem i synkiem. Nie przeszkadzało mi to. Czułam się szczęśliwa w roli kury domowej i byłam przekonana, że nic nie jest w stanie zburzyć tego mojego szczęścia. Los miał jednak wobec mnie zupełnie inne plany…
Obiecywał mi, że wróci cały i zdrowy
Dokładnie pamiętam tamten wieczór. Było wietrznie, od rana padał deszcz. Jarek wracał z kilkudniowej delegacji. Zadowolony, bo udało mu się zdobyć kolejnego świetnego klienta. Ostatni raz dzwonił do mnie, gdy był dwieście kilometrów od domu.
– Jeszcze dwie godzinki i się zobaczymy! – usłyszałam w słuchawce.
– Błagam cię, zdejmij nogę z gazu. Jest ślisko, ciemno, niebezpiecznie. I mnóstwo wariatów na drodze. Uważaj, nie spiesz się… – błagałam go, sama nie wiedząc czemu.
Zwykle nie dawałam mu takich rad, ale wtedy nie mogłam się powstrzymać. Jakbym czuła, że coś się stanie.
– Kochanie, spokojnie, nie denerwuj się. Wrócę cały i zdrowy. Przecież zawsze wracam – odparł.
To były ostatnie słowa, jakie od niego usłyszałam. Trzy godziny później dostałam wiadomość, że nie żyje. Chwilę po naszej rozmowie zderzył się czołowo z tirem. Nie miał szans…
Do pogrzebu nie chciałam uwierzyć w jego śmierć. Jak to, nie żyje?! Przecież przed chwilą z nim rozmawiałam. Miał wrócić cały i zdrowy! Obiecał mi! Byłam pewna, że to tylko straszny sen, że za chwilę Jarek stanie w drzwiach i wszystko będzie jak dawniej. Dopiero gdy spuścili trumnę z ciałem męża do grobu, dotarło do mnie, co się stało. Zaczęłam płakać.
Łzy płynęły mi po twarzy całymi strumieniami, a ja, choć bardzo się starałam, nie potrafiłam ich powstrzymać… Z rozpaczy chciałam skoczyć za nim w czarną otchłań. Pierwsze tygodnie po pogrzebie były bardzo trudne. Nie potrafiłam odnaleźć się w nowej sytuacji. Czułam się bezradna, słaba, samotna. Bywały dni, że nie miałam ochoty zwlec się z łóżka. Nie rozumiałam, dlaczego spotkało mnie takie nieszczęście.
Przecież w wieku 28 lat nie zostaje się wdową! Na zmianę płakałam i przeklinałam. Boga, męża, zły los. Na szczęście byli przy mnie moi bliscy. Pomogli mi załatwić sprawy spadkowe, rentę dla synka. Wspierali, zapewniali, że wszystko się ułoży i z czasem pogodzę się ze stratą. Wyręczali mnie w opiece nad dzieckiem.
Zwłaszcza teściowa bardzo się zaangażowała. Rok wcześniej zmarł teść, teraz straciła jedynego syna. Wnuk był dla niej pocieszeniem. Zabierała go do siebie lub przychodziła do mnie w odwiedziny. Siadałyśmy wtedy w salonie i rozmawiałyśmy o Jarku. Oglądałyśmy zdjęcia, filmy, wspominałyśmy szczęśliwe chwile gdy był jeszcze z nami. A potem pakowałyśmy Mateuszka do wózka i szłyśmy razem na cmentarz. Żyłam tak przez następnych kilka miesięcy.
Ona potrzebowała mnie, ja jej… Bardzo się wtedy do siebie zbliżyłyśmy. Myślałam, że zostaniemy przyjaciółkami, bo ta kobieta dobrze mi życzy. Wkrótce miałam się przekonać, że jest inaczej.
Pierwszy kubeł zimnej wody wylała mi na głowę mniej więcej pół roku po śmierci męża. W mojej głowie coś się wtedy zaczęło zmieniać. Wcześniej nie myślałam o tym, by o siebie zadbać. Nie obchodziło mnie, jak wyglądam. Po domu chodziłam w porozciąganym dresie, a gdy gdzieś wychodziłam, zakładałam na siebie pierwszą lepszą rzecz z szafy. Oczywiście w ciemnym kolorze.
Teraz jednak z przerażeniem zauważyłam, że przypominam stracha na wróble. Siano na głowie, paznokcie w ruinie, ziemista, zmęczona cera. I te czarne szmaty… „Matko Boska, ale się zapuściłam” – jęknęłam, patrząc w lustro. Nie zastanawiając się długo, zaprowadziłam Mateuszka do teściowej i pobiegłam do fryzjera, na manikiur, do kosmetyczki.
Dziewczyny dokonały cudów. Gdy wyszłam z salonu piękności, czułam się jak nowo narodzona. Biegłam po dziecko jak na skrzydłach. Miałam nadzieję, że teściowa ucieszy się, że wreszcie o siebie zadbałam. Ale nie. Spojrzała na mnie z dezaprobatą.
– Proszę, proszę… To na takie rzeczy tyle godzin zmarnowałaś. Nowa fryzura, kolor? A po co? W naturalnych włosach było ci całkiem dobrze. Wystarczyło tylko trochę podciąć. I te krwistoczerwone paznokcie. Z daleka się świecą. Naprawdę, przesadziłaś – skrzywiła się.
– Jarek lubił, gdy pięknie wyglądałam. Założę się, że teraz patrzy na mnie z góry i się uśmiecha – odparowałam.
– Jesteś pewna? A ja myślę, że kręci głową z niesmakiem – prychnęła.
Złapałam Mateuszka i niemal wybiegłam z jej mieszkania. Było mi tak przykro, że w domu aż się popłakałam. Nie rozumiałam, dlaczego powiedziała mi coś takiego.
Przestałam prosić ją o pomoc przy dziecku
Potem było coraz gorzej. Teściowej nie podobało się, że powoli wracam do normalnego życia. I na każdym kroku mi to okazywała. Przestałam nosić czarne ubrania? Źle. Szłam na spotkanie z przyjaciółkami? Źle. Na imieniny do koleżanki? Źle. Do kina? Źle. Wiecznie słyszałam, że wdowie nie wypada robić takich rzeczy, że nie okazuję szacunku swojemu zmarłemu mężowi i powinnam tylko siedzieć w domu i zajmować się dzieckiem.
Doszło do tego, że przestałam prosić ją o pomoc w opiece nad Mateuszkiem. Gdy gdzieś wychodziłam, wolałam zostawić go u sąsiadki lub wieźć prawie sto kilometrów do mojej mamy. Ona nie wygadywała takich bzdur. Wręcz przeciwnie. Cieszyła się, że znowu się uśmiecham, że wracam do życia. Wspierała mnie.
– Mamo, czemu ty potrafisz rozsądnie myśleć, a ona nie? – żaliłam się jej na teściową, a ona mnie przytulała.
– Zrozum ją. Najpierw straciła męża, potem jedynego syna… I ciągle nie potrafi się z tym pogodzić. Ale wcześniej czy później się otrząśnie. Daj jej czas, bądź cierpliwa, wyrozumiała. A wtedy wszystko będzie dobrze – pocieszała mnie.
Niestety, okazało się, że najgorsze mam dopiero przed sobą…
Gdy Mateuszek skończył 4 lata, posłałam go do przedszkola i wróciłam do urzędu na swoje stare stanowisko. To oczywiście też nie spodobało się teściowej. Chciała sama zająć się wnukiem. Ale się postawiłam. Powiedziałam, że w przedszkolu synek będzie miał kontakt z innymi dziećmi i to dla niego najlepsze. Narzekała, kręciła nosem, ale w końcu pogodziła się z moją decyzją.
W pracy wszyscy przyjęli mnie bardzo serdecznie. A koleżanka z pokoju, Anka, prawie rzuciła mi się z radości na szyję.
– Dobrze, że już jesteś. Bo ta, co cię zastępowała, była wolniejsza od ślimaka. Połowę rzeczy musiałam za nią robić. Jak znam życie, to pewnie zostawiła ci w spadku mnóstwo niezałatwionych spraw – westchnęła, patrząc na mnie ze współczuciem.
Miała rację. Na biurku piętrzył się stos papierów. Ostro zabrałam się więc za nadrabianie zaległości. Ale ledwie wpisałam trochę danych, gdy wysiadł mi komputer. Zrestartowałam go, powciskałam dokładniej wszystkie kabelki i nic.
– Cholera, ale pech. Nie wygrzebię się spod tych papierów – zdenerwowałam się.
– Zadzwoń do Tomka, wewnętrzny 112 – poradziła mi Anka.
– Tak? A kto to jest?
– Nasz nowy informatyk. Przyszedł do nas, jak byłaś na urlopie wychowawczym. W sumie fajny, ale dziwny. Ma 35 lat, a ciągle jest sam – odparła.
– A dziewczyny nie próbowały go jakoś bajerować? W naszym urzędzie nie brakuje przecież seksownych
singielek – zaciekawiłam się.
– Próbowały, próbowały. Ale nie był zainteresowany. Może gej? Szkoda, bo naprawdę niezłe z niego ciacho – westchnęła rozmarzona, mimo że sama miała męża i dwójkę dzieci.
Wykręciłam numer wewnętrzny. Byłam ciekawa tego Tomka, a poza tym chciałam jak najszybciej zabrać się za robotę. Pojawił się błyskawicznie i równie szybko postawił komputer na nogi.
– To już dziadziuś, ledwie dyszy. Wkrótce dostaniesz nowy. A póki co, dzwoń, jakby znowu zastrajkował – uśmiechnął się.
Zauważyłam, że ma piękny uśmiech i cudowne oczy. „Chętnie bym się z nim umówiła” – przebiegło mi przez głowę. Nie sądziłam, że po śmierci Jarka będę jeszcze kiedyś chciała pójść na randkę z jakimś mężczyzną. A nagle za tym zatęskniłam.
Nie czułam się tak od bardzo dawna…
W ciągu następnych dni Tomek odwiedził nasz dział jeszcze ze trzy razy, bo mój komputer ciągle się psuł. Przy każdej wizycie zyskiwał w moich oczach. Był taki sympatyczny! Zabawiał nas rozmową, rozśmieszał. Kiedy więc w końcu przytaszczył nowe urządzenie, trochę się zmartwiłam.
– No tak, ten już chyba nie nawali… – westchnęłam zamyślona.
– Raczej nie. A szkoda – mruknął.
– Tak? A niby dlaczego? – zdziwiłam się, a on nachylił się nade mną i delikatnie dotknął mojej dłoni.
– A bo nie będę miał pretekstu, żeby cię widywać – szepnął mi do ucha.
Poczułam, jak ogarnia mnie dziwne ciepło. Nie czułam tego od lat!
– Zawsze możesz zaprosić mnie na kawę – sama nie mogłam uwierzyć, że powiedziałam to na głos.
– Jasne! To może dzisiaj o osiemnastej w tej małej kawiarence przy rynku? – zaproponował z uśmiechem.
– Będę na pewno – odparłam, czerwieniąc się jak nastolatka.
Gdy zamknęły się za nim drzwi, Anka spojrzała w moją stronę.
– No no, coś mi się wydaje, że nasz Tomuś nie jest jednak gejem, a ty otrząsnęłaś się w końcu z żałoby – mrugnęła do mnie porozumiewawczo.
– Daj spokój, to tylko kawa! – machnęłam ręką.
– Może tylko kawa, może coś więcej… Czas pokaże – uśmiechnęła się.
Na początku byliśmy tylko przyjaciółmi. Wyskakiwaliśmy razem na kawę, do kina. Tomek wpadał do mnie, by pomóc mi w drobnych naprawach. Ale im lepiej go poznawałam, tym stawał mi się coraz bliższy.
Na dodatek świetnie dogadywał się z Mateuszkiem. Bawił się z nim, nosił go na rękach. Jak prawdziwy ojciec. Po trzech miesiącach poczułam, że jestem w nim zakochana. Okazało się, że z wzajemnością.
Nie miałam wyrzutów sumienia. Bo i dlaczego miałabym mieć? Gdyby mój mąż żył, nigdy nie spojrzałabym na innego. Ale on odszedł. Poszłam na jego grób, opowiedziałam mu o Tomku. Jak przyjacielowi, jakby mógł mnie usłyszeć… Na koniec się z nim pożegnałam.
– Byłeś największą miłością mojego życia. Ale nie chcę być dłużej sama – powiedziałam, patrząc w niebo.
Gdy wypowiedziałam te słowa, poczułam olbrzymią ulgę. Wiedziałam, że Jarek zaakceptował moją decyzję i chce, bym była szczęśliwa. Wreszcie mogłam pożegnać się z przeszłością. Nie opowiadałam nikomu o Tomku. Tylko moi rodzice wiedzieli. No i Anka. Choć od śmierci Jarka minęło już prawie półtora roku, bałam się, że niektórzy ludzie wezmą mnie na języki. Zwłaszcza teściowa. Czułam, że nie zaakceptuje mojego związku z innym mężczyzną.
Wbrew temu, co mówiła moja mama, ciągle nie potrafiła się otrząsnąć po stracie syna. Opłakiwała go, cierpiała i chciała, żebym płakała i cierpiała razem z nią. Trzymałam więc wszystko w tajemnicy. Ciągle jeszcze wierzyłam, że kiedyś wreszcie pozwoli mi zakończyć żałobę i zacząć normalne życie.
Wieści szybko się jednak rozchodzą. Nawet w dużym mieście. Ktoś życzliwy doniósł teściowej, że z kimś się spotykam. A może synek się wygadał i pochwalił, że ma fajnego wujka? Sama nie wiem… W każdym razie któregoś wieczoru otworzyła drzwi swoimi kluczami i wparowała do mojego mieszkania jak burza. Tomek akurat naprawiał kran w kuchni. Jak go zobaczyła, wpadła w furię.
– A on co tutaj robi? Niech się natychmiast wynosi! To mieszkanie Jarka! – aż kipiała z wściekłości.
Tomek spojrzał na mnie niepewnie.
– To moje mieszkanie, mamo. I on tu zostanie. Jak długo będzie chciał. I przestań krzyczeć. Bo jeśli się nie uspokoisz, to cię wyproszę – odparłam, starając się zachować spokój.
To jeszcze bardziej ją rozwścieczyło. Zaczęła mnie wyzywać, obrażać. Nie zważała na to, że Mateuszek wyszedł ze swojego pokoju i przyglądał się wszystkiemu przerażony.
– Ty dziw**, wstydu nie masz! Puszczasz się z innym w łóżku mojego syna, na oczach jego dziecka. I jeszcze śmiesz mi stawiać jakieś warunki? – krzyczała.
– Mamo, przestań. Nie rób scen przy dziecku. Zobacz tylko, Mateusz zaraz się rozpłacze – próbowałam ją jeszcze powstrzymać.
– A niech płacze! Ma nad czym! Też bym płakała, jakby miała matkę kur**! – wrzasnęła z nienawiścią.
Zrobiło mi się ciemno przed oczami. Mało brakowało, a chyba bym jej przyłożyła. I wtedy do akcji wkroczył Tomek. Podszedł do teściowej, złapał ją za ręce i delikatnie, ale stanowczo wypchnął ją z mieszkania.
– Chyba powinna już pani iść – powiedział, wystawiając ją za próg.
Była tak zaskoczona, że nawet się nie broniła. Dopiero na schodach odzyskała rezon. Przez drzwi słyszeliśmy, jak odgrażała się, że zgłosi napaść na policji, że nigdy nam tego nie daruje. I jeszcze ją popamiętamy.
Dlaczego odbiera mi prawo do szczęścia?
Nie poszła na policję. Chyba wiedziała, że tylko by się ośmieszyła. Od tamtej pory nie dawała mi jednak spokoju. Wydzwaniała prawie codziennie. Raz krzyczała, innym znowu razem próbowała wzbudzić we mnie poczucie winy. Zarzucała mi, że zbyt szybko zapomniałam o Jarku. Pytała, czy kiedykolwiek go kochałam, dlaczego jestem taka nieczuła, bez serca.
– Boże drogi, dlaczego odbierasz mi prawo do normalnego życia? – zapytałam ją za którymś razem.
– Niczego ci nie odbieram. Chcę tylko, żebyś się opamiętała. Masz małe dziecko i tylko ono powinno się teraz dla ciebie liczyć! Po co ci ten facet? – odparła.
– Bo czuję się przy nim bezpieczna, bo go kocham, a on kocha mnie, bo chcę dzielić życie nie tylko z synkiem i fotografią swojego męża, ale z żywym mężczyzną – wyliczałam.
Łudziłam się, że coś do niej dotrze. Nic z tego.
– Jesteś egoistką. Potrafisz myśleć tylko o sobie – usłyszałam.
Ręce mi opadły. Miałam wrażenie, że teściowa zadowolona byłaby wtedy, gdybym do końca swoich dni tylko modliła się na grobie męża. Albo spłonęła żywcem na stosie wraz z jego ciałem, jak to się dzieje w Indiach. Ja jednak nie zamierzałam umierać za życia. Uznałam, że skoro dostałam kolejną szansę na szczęście, to nie wolno mi jej zmarnować.
Przestałam więc odbierać od niej telefony. A jak już zdecydowałam się z nią porozmawiać, jak katarynka powtarzałam, że jestem dorosła, odpowiedzialna. I wiem, co jest najlepsze dla mnie i mojego dziecka. I wtedy teściowa zadała kolejny cios.
To było miesiąc temu. Właśnie czytałam Mateuszkowi bajkę, gdy zadzwonił dzwonek u drzwi. W progu stał jakiś obcy mężczyzna.
– Jestem kuratorem sądowym. Mam zbadać sytuację życiową nieletniego Mateusza – powiedział, pokazując mi legitymację służbową.
– Proszę… Ale o co chodzi? – zapytałam zdziwiona.
– Do sądu wpłynął wniosek o pozbawienie pani władzy rodzicielskiej nad dzieckiem. Wnioskodawca twierdzi, że zamiast opiekować się synem, prowadzi pani bogate życie erotyczne i towarzyskie – powiedział.
Zrobiło mi się słabo.
– A mogę wiedzieć, kto ten wniosek złożył? – wykrztusiłam.
– Z tego co wiem, to pani teściowa – odparł urzędnik.
Poszłam do kuchni i zrobiłam kawę. Przez następną godzinę opowiadałam kuratorowi historię swojego życia. Mówiłam o szczęśliwym małżeństwie z Jarkiem, jego śmierci, żałobie, Tomku i wreszcie zachowaniu teściowej.
– Bardzo pani współczuję… Oczywiście sporządzę dla sądu odpowiednią notatkę, ale rozprawa i tak pewnie się odbędzie. Ale może przy odrobinie szczęścia na jednej się skończy – uśmiechnął się smutno.
Nie zamierzam się poddawać. Skoro teściowa chce wojny przed sądem, to będzie ją miała. Ja stracę tylko nerwy, a ona wnuka. Już podjęliśmy z Tomkiem decyzję. Gdy to wszystko się skończy, sprzedamy mieszkania i wyprowadzamy się daleko stąd. Bierzemy ślub i zaczynamy od nowa. Adres zostawimy tylko mojej mamie. A teściowa? Niech dalej pławi się w smutku. Ale już beze mnie.
Czytaj także:
„Ukrywam, że moja dziewczyna została zgwałcona. Ona nic nie pamięta i myśli, że to ze mną przeżyła swój pierwszy raz”
„Wygrałam z rakiem. Jestem wdzięczna, że żyję, ale nigdy nie będę mogła mieć dzieci”
„Mój mąż jest rozpuszczony jak dziadowski bicz. Tylko baluje z kolegami, a ja chodzę po domu i zbieram jego brudne gacie”