„Po śmierci męża straciłam dostęp do naszych pieniędzy. Słyszałam, że okradam własne dziecko ze spadku po tacie”

Straciliśmy z mężem pracę tuż po narodzinach dziecka fot. Adobe Stock, pololia
„Bank uznał, że… pieniądze na lokacie należały tylko do mojego zmarłego męża. Potraktowano mnie więc jak złodziejkę, która chce podstępnie zawłaszczyć majątek należący się córce. – Wie pani, różni są ludzie. Niektórzy potrafią nawet dzieciakowi zrobić krzywdę, aby tylko wyłudzić odszkodowanie i nachapać się pieniędzy”.
/ 12.04.2023 19:15
Straciliśmy z mężem pracę tuż po narodzinach dziecka fot. Adobe Stock, pololia

Czasem człowiek sobie kompletnie nie zdaje sprawy z konsekwencji pewnych decyzji. Mój mąż, jestem tego pewna, nie chciał mnie narażać na przykrości, kiedy zakładał lokatę w pewnym banku. Chciał nam w ten sposób przecież zabezpieczyć przyszłość. Zrobił to sam, bo ja akurat miałam inne rzeczy na głowie niż bieganie po bankach i martwienie się o oszczędności. Z całych sił walczyłam o utrzymanie kolejnej ciąży i urodzenie upragnionego przez nas oboje dziecka. Jednym słowem od trzeciego miesiąca ciąży leżałam plackiem i wstać mogłam jedynie do ubikacji.

Kuba oczywiście powiedział mi o lokacie

Ale nawet nie miałam siły słuchać, jakie tam są ponoć rewelacyjne odsetki.

– Kochanie, ufam, że robisz dobrze – powiedziałam tylko.

Mąż wziął więc z naszego wspólnego konta 20 tysięcy złotych, które udało nam się uzbierać jeszcze z prezentów weselnych, i włożył na lokatę na swoje nazwisko. I tak sobie leżały tam te pieniądze i „pracowały”. Tymczasem ja urodziłam śliczną córeczkę, której poświęciliśmy się oboje, snując plany, jak to ją razem będziemy wychowywać. Nie wiem, czym sobie zasłużyliśmy na to, że Pan Bóg postanowił te nasze plany pokrzyżować, odbierając mi męża, a Weronice tatusia. Kuba zmarł pewnego dnia w drodze do pracy. W szpitalu stwierdzili, że pękło mu jakieś naczynko w głowie i nie miał najmniejszych szans na przeżycie. Zgasł w mgnieniu oka. Kiedy już wypłakałam morze łez i pożegnałam męża, dały znać o sobie bardziej przyziemne sprawy. Ze swojej pensji nie byłam w stanie spłacać kredytu mieszkaniowego, który wzięliśmy na nasze wymarzone mieszkanie. Wtedy przypomniałam sobie o lokacie, którą założył przed śmiercią mój mąż i poszłam do banku z odpowiednimi dokumentami – aktem małżeństwa, aktem zgonu męża i aktem poświadczenia dziedziczenia. Jakież było jednak moje zdziwienie, kiedy pieniędzy nie dostałam!

– Proszę pani, nie jest pani jedyną spadkobierczynią! W grę wchodzi jeszcze córka naszego klienta! – usłyszałam od urzędniczki.

– Wiem, jest to także moja córka – stwierdziłam, nie przeczuwając jeszcze kłopotów.

– Być może… – urzędniczka jakoś nie miała zamiaru wziąć tego pod uwagę. – Ale te pieniądze mogą zostać wypłacone dopiero po przeprowadzeniu podziału spadku lub po przedstawieniu orzeczenia sądu rodzinnego, że ma pani prawo dysponować majątkiem dziecka.

– No nie, to jakiś obłęd! – roześmiałam się nerwowo. – O czym pani mówi? Czy pani nie rozumie, że ja jestem matką? A więc jedynym opiekunem prawnym córki? Co ma do tego sąd? Poza tym te pieniądze należą do mnie, zarabiałam je na równi z mężem, który tylko je tutaj wpłacił, kiedy leżałam w szpitalu i nie mogłam mu towarzyszyć! Poza tym, mieliśmy przecież wspólnotę majątkową, czy to nie ma znaczenia?!

Ale mogłam sobie gadać i gadać

I tak nic nie wskórałam, bo nie wiadomo dlaczego bank uznał, że… pieniądze na lokacie należały tylko do mojego zmarłego męża! Potraktowano mnie więc jak złodziejkę, która chce podstępnie zawłaszczyć majątek należący się córce.

Ja mam okraść własne dziecko?! – popatrzyłam na urzędniczkę jak na idiotkę.

– Ja tego nie powiedziałam! – natychmiast się wycofała. – Ale wie pani, różni są ludzie. Niektórzy potrafią nawet dzieciakowi zrobić krzywdę, aby tylko wyłudzić odszkodowanie i nachapać się pieniędzy.

No nie, tego było już za wiele. Od razu z banku pojechałam do szwagra, który jest prawnikiem. Byłam pewna, że on mi pomoże i coś wymyśli. Niestety, wyjaśnił mi, że akurat w tym wypadku bank ma prawo domagać się takiego orzeczenia sądu opiekuńczego.

– No cóż, urzędnik patrzy tylko na to, kto jest właścicielem lokaty i nie bawi się w spekulacje, skąd pochodziły środki i do kogo wcześniej należały – powiedział.

– To co ja mam zrobić? – zapytałam z rosnącą rozpaczą.

– Najpierw wystąpimy do banku o natychmiastową wypłatę połowy środków, które są bezspornie twoją własnością. I zgłosimy sprawę do sądu. To będzie rutynowa rozprawa, sąd wyznaczy kuratora, który będzie czuwał nad wykorzystaniem środków należących do Weroniki bez szkody dla dziecka – usłyszałam.

– Obcy człowiek ma się wtrącać, jak wydam te pieniądze? – zdębiałam.

Nie, nie musi to być ktoś obcy! Na kuratora może zostać wyznaczona na przykład babcia dziecka – wyjaśnił.

I jakkolwiek by to nie brzmiało absurdalnie, właśnie tak się stało. Po dwóch miesiącach odbyła się rozprawa sądowa, na której moja mama została kuratorką i po uprawomocnieniu się wyroku poszła ze mną do banku, aby „czuwać” nad prawidłowym wypłaceniem pieniędzy należących według prawa do Weroniki. Czułam się tą sytuacją bardzo zażenowana, ale zdaje się, nikogo to za bardzo nie obchodziło.

Czytaj także:
„Miałam jedną zasadę: nigdy nikomu nie pożyczam pieniędzy. Złamałam ją raz. Straciłam kasę i przyjaciółkę”
„Mąż dawał mi 200 zł miesięcznie, a resztę pieniędzy wydawał na kochankę. Nie pracowałam, więc nie miałam głosu”
„Koleżanka zazdrościła mi pieniędzy i pozycji. Sama nie umiała zapracować na swój sukces, więc odebrała wszystko mnie”

Redakcja poleca

REKLAMA