Wzięłam ślub ze swoim dawnym szkolnym kolegą. Dlaczego? Przede wszystkim z rozsądku. Przemek wyznał, że już w podstawówce się we mnie podkochiwał, a ja potrzebowałam silnego męskiego ramienia. Byłam w ciąży, nie miałam, gdzie mieszkać, moje konto świeciło pustkami, a umowa o pracę właśnie się skończyła.
Ciąża była nieplanowana
W Mateuszu byłam zakochana do szaleństwa. Oboje właśnie skończyliśmy studia i zaczynaliśmy karierę zawodową. Ja załapałam się na staż w dość prężnie działającej agencji reklamowej, Mati zaczął pracę w dużej firmie farmaceutycznej. Wspólnie wynajęliśmy mieszkanie, które z całych sił starałam się zmienić w przytulne gniazdko. Mateusz bardziej skupiał się na karierze i rozrywkach niż planowaniu przyszłości ze mną.
Wtedy jednak tego nie dostrzegałam. Wydawało mi się, że kocha mnie równie mocno jak ja jego, już wkrótce mi się oświadczy i stworzymy prawdziwą rodzinę. Szybko okazało się jednak, że bardzo się myliłam. Pewnego dnia zauważyłam, że spóźnia mi się okres.
Dwie kreski nie dawały mi złudzeń. Jeszcze nie planowałam dzieci. Najpierw chciałam udowodnić w firmie, że się nadaję do tej pracy, dostać umowę na stałe i odłożyć nieco oszczędności. Później miał być ślub, kredyt na własne mieszkanie i dopiero wtedy mieliśmy pomyśleć o maluchu. Przynajmniej ja tak planowałam. Okazało się jednak, że mój chłopak zupełnie inaczej patrzył w naszą przyszłość.
Chciałam przekazać mu radosną nowinę w niecodziennej oprawie. Takiej, że będziemy ją z nutką rozrzewnienia wspominać po latach. A może nawet opowiadać o niej wnukom. Z moich planów jednak nic nie wyszło. Przygotowałam romantyczną kolację, odświętnie nakryłam stół, zapaliłam świece, stworzyłam ścieżkę dźwiękową z naszych ulubionych piosenek. Kupiłam też piękny kaftanik w różowo-niebieskie misie. Taki, żeby pasował zarówno dla dziewczynki, jak i chłopca.
Spakował się i wyjechał
Gdy zjedliśmy zapiekankę, Mateusz poszedł do kuchni po wino. Wtedy odsunęłam mój kieliszek i położyłam przed nim te kaftaniki. Mati jednak zupełnie nie zajarzył, o co mi chodzi.
– Co to jest? – spojrzał na mnie jak na jakąś wariatkę. – Po co to kupiłaś? Jesteśmy zaproszeni na jakieś chrzciny czy coś? Wiesz, że zupełnie nie znam się na tych rodzinnych obyczajach.
– Jestem w ciąży – zdołałem jedynie wyszeptać, ale przerażona mina Mateusza powiedziała mi wszystko. On wcale nie był zachwycony tą wiadomością.
Powiedział jedynie, że musi wszystko przemyśleć i dzisiaj przenocuje u kumpla. Wpadłam w popłoch, ale miałam jeszcze nadzieję, że Mati stanie na wysokości zadania. W końcu to był mój ukochany. Ten sam, który był w stanie zrobić wszystko, żeby kupić bilet na mój wymarzony koncert, zabrać mnie w weekend na szaloną wycieczkę za miasto czy w środku nocy pobiec na pobliską stację benzynową po moje ulubione czekoladki.
Nie wzięłam jednak pod uwagę tego, że Mateusz, owszem, kocha spontaniczne wypady i doskonałą zabawę ze znajomymi, ale wcale nie ma jeszcze ochoty zakładać rodziny.
– Przepraszam Kasiu, ale ja nie pisałem się na ojca. Wiem, że nie będę w stanie nim być. Mam zaledwie dwadzieścia pięć lat, chcę jeszcze coś w życiu przeżyć. Podróżować, poznawać nowe miejsca, robić karierę, spotykać ludzi. A nie zakopać się w pieluchach. Ale będę ci płacić alimenty – powiedział na pożegnanie, spakował swoją walizkę i zostawił mnie w naszym wynajmowanym mieszkaniu.
Znajomi powiedzieli mi, że Mati zostawił pracę i wyjechał za granicę. Do mnie już nie odezwał się ani słowem. I tak zostałam sama. W ciąży, z pracą na umowę zlecenie, która niedługo mi się kończyła i brakiem jakichkolwiek oszczędności.
W pracy nie przedłużyli mi umowy
Starałam się normalnie chodzić do pracy, chociaż miałam okropne poranne mdłości. Byłam słaba, ciągle śpiąca i na niczym nie mogłam się skupić. Moja szefowa szybko zauważyła, że coś jest nie tak i zaprosiła mnie na rozmowę.
– Za miesiąc kończy ci się umowa i na razie nie możemy jej przedłużyć. Jesteśmy zadowoleni z twojej pracy, ale teraz nie mamy etatu – powiedziała beznamiętnym głosem, ale ja doskonale wiedziałam, o co chodzi.
Domyślili się, że jestem w ciąży i umowa o pracę oznaczałaby konieczność płacenia mi macierzyńskiego i zablokowania na ten czas mojego stanowiska. Na domiar złego właściciel mieszkania zadzwonił, żeby poinformować mnie o podwyżce czynszu od przyszłego miesiąca.
– Pani Kasiu, wszystko drożeje. Czynsz do spółdzielni wzrósł, mam dopłatę za wodę, rata kredytu też jest wyższa niż jeszcze rok temu. Teraz to ja zaczynam na tym wynajmie tracić – powiedział bez ogródek. – Czy pasuje pani kwota dwa tysiące dwieście? To i tak jest niska cena za taką nowoczesną kawalerkę.
Tak naprawdę nie miało to jednak dla mnie większego znaczenia. Najpewniej i tak nie byłabym w stanie płacić nawet tego tysiąca siedemset złotych, które dotychczas pokrywaliśmy na połowę z Mateuszem.
Bez pracy, oszczędności i mieszkania
Byłam w naprawdę opłakanej sytuacji i nie wiedziałam, jak mam sobie poradzić. Umowa mi się kończyła, a wraz z nią stałe zarobki. Ściągnięcie alimentów z Mateusza nie będzie łatwe, a na moich rodziców nie bardzo mogłam liczyć. Owszem, pewnie przyjęliby mnie pod swój dach, ale oboje byli na emeryturze, a w ich niewielkim domu mieszkała także moja starsza siostra z rodziną – mężem i dwójką dzieci. Gdzie niby miałabym tam się zmieścić jeszcze ja z maluchem?
Lekarz zalecił mi dużo odpoczynku i spokoju, który jest potrzebny dziecku. Ale jak niby miałam być spokojna, gdy wydawało mi się, że zaraz mogę wylądować pod mostem? Gdy w agencji powiedzieli, że w ostatnim tygodniu mogę już nie przychodzić do pracy, postanowiłam jechać na trochę do rodziców. „Nieco tam odpocznę, oderwę się do tego hałasu i ciągłej niepewności” – myślałam.
Rodzice i Magda z dziwnymi minami przyjęli wiadomość o mojej ciąży i rozstaniu z Mateuszem.
– Ale jak ty córeczko chcesz poradzić sobie sama? Nie możesz dzwonić do tego Mateusza, żeby wrócił? To przecież jego dziecko i ma obowiązek zapewnić wam opiekę – gderała, jakbym sama nie wiedziała, że znalazłam się w opłakanej sytuacji.
Los postawił na mojej drodze Przemka
Po tej rozmowie włożyłam bluzę i wyszłam na długi spacer. Zawędrowałam polną ścieżką aż do granic pobliskiego lasu. Po prostu usiadłam na kawałku drewna i zaczęłam płakać. I właśnie wtedy zdarzył się prawdziwy cud, który odmienił moje życie. To tam spotkałam Przemka – kolegę z podstawówki, którego nie widziałam od lat.
– Kaśka, to naprawdę ty? Co ty tutaj robisz? – nagle jakaś sylwetka zasłoniła mi słońce i usłyszałam nad sobą niski i bardzo męski głos, którego nie mogłam skojarzyć z nikim znajomym.
Spojrzałam w górę i ujrzałam zieloną koszulę i spodnie moro. Chłopak chyba domyślił się, że go nie poznałam, bo szybko dodał:
– Jestem Przemek, ten niski blondynek z podstawówki, z którym czasami dzieliłaś się kanapką. Pamiętasz? – mówił ze śmiechem.
Przed oczami nagle pojawiła mi się nasza kameralna klasa i zawsze uśmiechnięty Przemek. Był prawdziwym ulubieńcem nauczycielek i obiektem żartów kolegów. Inni chłopcy woleli biegać za piłką niż siedzieć w sali biologicznej, żeby zajmować się akwarium z rybkami czy chlubą naszej wychowawczyni, czyli patyczakami, które dla nas były po prostu paskudnymi robalami.
Okazało się, że Przemek skończył technikum leśne, a później leśnictwo. Teraz wrócił w naszą okolicę i przejął teren po starym J. – leśniczym z sumiastymi wąsami, którego pamiętałam jeszcze z dzieciństwa.
– Fajna praca, robię coś, co kocham. Mogę niemal całe dnie spędzać w otoczeniu przyrody. Teraz kończę właśnie remont leśniczówki. Jak chcesz, to mogę ci pokazać ogród, który stworzyłem na tym kawałku zarośniętego pola tuż za domem – opowiadał z wypiekami na twarzy, zupełnie tak jakbyśmy zaledwie kilka dni temu widzieli się w szkole, a nie stracili kontakt przed niemal dekadą.
Skusiłam się na tę wycieczkę do leśniczówki i okolica wprawiła mnie w zachwyt. Drewniana altana, piękna zieleń, wokół cisza i spokój. A tuż za płotem zagroda, po której biegała uratowana przez Przemka sarenka. Dalej woliera z ptakami.
– Jak tutaj jest pięknie – wyszeptałam z zapartym tchem.
Nie, nie zakochałam się w Przemku od pierwszego wejrzenia. Cały czas porównywałam go z Mateuszem. Tamten był szalony i spontaniczny, a mój szkolny kolega to oaza spokoju. Czas najchętniej spędza w otoczeniu przyrody, a namówienie go na jakikolwiek wypad do miasta graniczy niemal z cudem.
Z nim jestem szczęśliwa
Jednak wzięłam z nim ślub. Dlaczego? Przede wszystkim z rozsądku. Przemek wyznał, że już w podstawówce się we mnie podkochiwał i był wniebowzięty podczas każdego naszego spotkania. Zaakceptował, że jestem w ciąży.
– Wychowamy maleństwo jako wspólne. Nigdy nie powiemy mu, że nie jestem jego prawdziwym ojcem – powiedział tylko i więcej nie wracaliśmy do tego tematu.
Praktyczne spojrzenie na świat zwyciężyło. Przemek mógł zagwarantować mnie i mojemu dziecku bezpieczeństwo: wspólny dom, piękny ogród, gdzie urządziliśmy plac zabaw, stabilizację.
Jesteśmy już trzy lata po ślubie i dobrze się nam układa. Tomuś biega po terenie leśniczówki i jest wpatrzony w tatę niczym w obrazek. Ja jestem w kolejnej ciąży. Właśnie wróciliśmy z badania.
– Będzie miał pan kolejnego synka – powiedział lekarz z miasteczka, który dobrze zna naszą rodzinę.
– Tak, kolejny synek, z którego będę dumny – odpowiedział Przemek, a ja nie mogłam powstrzymać uśmiechu radości.
Podjęłam dobrą decyzję. Czasami warto zaufać sile rozsądku, a porywy serca i szalone pomysły niekoniecznie są najważniejsze w życiu. Stabilny związek opiera się na zupełnie innych wartościach.
Czytaj także:
„Na awans zapracowałam w sypialni szefa. Wiele osiągnęłam dzięki umiejętnościom w łóżku i znajomości języka miłości”
„Mąż ma romans ze swoją szefową. Nie przeszkadza mi to, dopóki przynosi do domu dużą wypłatę”
„Gdy przyłapałam przyszłego męża na zdradzie, jego kochanka nie zdążyła nawet włożyć majtek. Musiałam się zemścić”