Długo nie mogłam się pozbierać po śmierci mojego męża Kazika. Wszystko mi go przypominało. Tęskniłam, czułam się samotna i zrozpaczona. Nic mnie nie cieszyło, byłam nieszczęśliwa i pewna, że nikt nie cierpi tak jak ja.
– Mamo, tak dłużej nie można – strofowała mnie Jola, moja córka. – Tata nie żyje od dwóch lat, a ty ciągle przesiadujesz na cmentarzu.
– Kiedy tam zawsze jest coś do zrobienia – próbowałam się tłumaczyć. – Teraz, jesienią, pełno liści i żołędzi. Ktoś musi to posprzątać – uznałam ten argument za miażdżący, ale córka nie dała się tak łatwo zbyć. Uważała, że moja żałoba zbyt długo trwa i źle wpływa na mój stan zdrowia, zwłaszcza psychicznego. Na mnie jej obawy nie wywierały żadnego wrażenia.
– Nie musisz tam chodzić tak często, to niezdrowe – oburzała się. – Powinnaś spotykać się z ludźmi, znaleźć jakieś zajęcie, odwiedzać znajomych, no po prostu korzystać z życia – zachęcała łagodnie.
Chciałam ją uspokoić, więc obiecałam poprawę.
– Dobrze już, dobrze – udawałam, że się z nią zgadzam. – Jak tylko minie jesień, zaraz po Wszystkich Świętych, coś wymyślę. Może pojadę do cioci Halinki? – dodawałam niezbyt przekonującym tonem.
Podobne rozmowy powtarzały się co jakiś czas. Jola starała się uczynić moje życie bardziej znośnym i na siłę próbowała mnie zmienić, ale pamięć o mężu była wciąż żywa. Spędziliśmy życie bez zdrad i kłamstw, a gdy Kazik odszedł, myślałam, że serce mi pęknie. Mieszkałam sama, w domu było pusto i głucho. Jola miała swoje życie, nie chciałam zawracać jej głowy własnymi problemami. Niekiedy samotność wydawała mi się nie do zniesienia, wtedy właśnie najbardziej potrzebowałam pojechać na grób męża.
Troskliwie się mną zaopiekował
W drugą rocznicę jego śmierci mimo jesiennej, chłodnej aury wybrałam się na cmentarz. Wiatr wzmagał na sile, żołędzie spadały z pobliskiego dębu prosto na mnie i na mogiłę Kazika, a ja, nie zważając na nic, siedziałam znów na drewnianej ławeczce i wspominałam najszczęśliwsze dni mojego życia.
Kątem oka spostrzegłam, jak tuż obok pewien starszy jegomość zbiera ze świeżego grobu zwiędłe kwiaty i wieńce. Pewnie jakiś wdowiec, przyszło mi na myśl i zrobiło mi się go żal. Wyglądał na bardzo niezaradnego, pomyślałam, że zaoferuję mu pomoc. W taki ponury, smutny dzień zawsze dobrze mieć towarzystwo. Wstałam z mojej ławeczki i już miałam go zagadnąć, gdy sucha gałąź dębu szarpnięta silnym podmuchem wiatru ułamała się i spadła z trzaskiem prosto na mnie. Uderzenie nie było zbyt silne, ale straciłam równowagę i upadłam. Nieznajomy wdowiec pospieszył z pomocą.
– Nic pani nie jest? – spytał troskliwie, pomagając mi wstać.
– Nie, chyba nie… – byłam w szoku i nie czułam bólu. Miałam dużo szczęścia.
– To wyglądało strasznie, aż dziw, że jest pani cała.
Zaprowadził mnie do ławeczki. Usiadłam, żeby dojść do siebie. Nieznajomy przyglądał mi się bacznie, jakby chciał jeszcze raz się przekonać, czy wszystko ze mną w porządku. Wreszcie postanowił się przedstawić:
– Tomasz, jestem… jak by to powiedzieć… nowym sąsiadem. Niedawno pochowałem tu żonę.
– Barbara. Bardzo mi przykro z powodu pańskiej straty – złożyłam mu szczerze kondolencje. – Wiem, jak to jest.
– Długo i ciężko chorowała, przeszła piekło na ziemi. Dla niej to było ukojenie – powiedział smutno, wskazując grób, a ja nie pytałam o nic. Nie chciałam rozdrapywać świeżych ran.
Siedzieliśmy krótką chwilę na ławeczce i rozmawialiśmy. Odniosłam wrażenie, że pan Tomasz był pogodzony ze śmiercią żony. Uśmiechał się, gdy o niej mówił, chociaż od jej odejścia minęło dopiero kilka tygodni. Wcale mu jej nie brak, myślałam, może jej nie kochał? Nie potrafiłam tego zrozumieć, ponieważ mój świat po śmierci Kazika legł w gruzach, stał się ponury i pusty. W końcu zrobiło się ciemno. Pan Tomasz uparł się odwieźć mnie pod dom samochodem.
– Nie może pani wracać sama tramwajem po takim upadku – zaproponował życzliwie, a ja nie oponowałam. Byłam wdzięczna za tyle troski.
Następne dni spędziłam w domu, jesienna pogoda utrudniała wszelkie wyjścia. Wreszcie przestało wiać, ustał deszcz. Przed Świętem Zmarłych miałam zamiar dokładnie uprzątnąć grób męża z liści i żołędzi. Zabrałam ze sobą specjalną miotełkę i worki, ale nie przydały się, ktoś mnie wyręczył. Ciekawe kto? Usiadłam na ławeczce jak zawsze i zastanawiałam się, czyja ręka była mi tak pomocna. Z zadumy wyrwał mnie znajomy głos pana Tomasza.
– Dobrze panią widzieć – powiedział z ukłonem.
Ucieszyłam się na jego widok
– Zastanawiałam się właśnie, kto tu posprzątał.
– To ja – przyznał. – Pomyślałem, że po tym upadku będzie pani trudno gimnastykować się przy zbieraniu liści.
Dawno już nikt tak bezinteresownie mi nie pomógł i nie zatroszczył się o mnie. Byłam wdzięczna, poczułam sympatię do tego uczynnego człowieka. I nagle zapragnęłam dowiedzieć się o nim czegoś więcej. Zaproponowałam wspólną herbatę, a w taki jesienny czas nikt jej nie odmawia.
Rozsiedliśmy się wygodnie w kawiarnianych fotelach i popijając gorący napar, rozmawialiśmy o wszystkim do późnego wieczora. Okazało się, że pan Tomasz poza żoną nie miał nikogo bliskiego. Kiedy zachorowała, robił, co mógł, by jej pomóc, ale choroba była nieubłagana. Słuchałam jego opowieści pełna współczucia. Zaskoczył mnie pogodą ducha, której mi brakowało. Jak on to robi, że potrafi się śmiać? – dumałam. Spytałam go o to.
– Wierzę, że moja Marysia już nie cierpi – powiedział poważnie – i że jest cały czas przy mnie, chociaż jej nie widzę.
Tych kilka słów podziałało na mnie jak piorun. Tego dnia wróciłam do domu o wiele później
niż zwykle. Gdy tylko zdjęłam płaszcz i buty, zadzwonił telefon.
– Gdzie ty się podziewałaś, mamo?! – Jola była wzburzona. – Dzwonię i dzwonię od kilku godzin. Znowu nie zabrałaś komórki. Zamartwiałam się o ciebie!
– Nic mi nie jest, byłam na cmentarzu – odpowiedziałam spokojnie.
– O tej porze? Przecież już późno i ciemno – w jej głosie brzmiała pretensja.
– To dlatego, że poszłam jeszcze na herbatę z panem Tomaszem – wyjaśniłam pospiesznie.
– Jakim panem Tomaszem? – zdziwiła się córka.
– No tym, który pomógł mi na cmentarzu, kiedy spadła na mnie gałąź – wyjaśniłam i od razu pożałowałam. Nie mówiłam Joli o wypadku, żeby jej nie martwić. Pewne rzeczy lepiej zachować dla siebie.
– Mamo, o czym ja jeszcze nie wiem? – spytała bardzo poważnym i groźnie brzmiącym tonem.
Wiele się od niego nauczyłam
Wiele czasu zajęło mi tłumaczenie jej, że wszystko jest w jak najlepszym porządku i doskonale sobie radzę, a pan Tomasz to żaden oszust i naciągacz, tylko zwyczajny wdowiec i samotny człowiek. Powinna być zadowolona, że poznałam kogoś miłego. Przecież sama mówiła, że muszę spotykać się z ludźmi, korzystać z życia.
Chciałam jak najszybciej skończyć rozmowę, ponieważ nie do końca byłam z córką szczera. Pan Tomasz nie wydawał mi się wcale taki zwyczajny. Wywarł na mnie ogromne wrażenie, podziwiałam go. Wraz ze śmiercią żony utracił wszystko, co kochał, nie miał żadnej rodziny i mimo to potrafił odnajdywać radość. Ja mam córkę, wnuki, którzy o mnie pamiętają, a wybrałam roztrząsanie przeszłości i zagłębianie się w nieszczęściu.
Dzięki panu Tomaszowi zrozumiałam, że Kazik jest cały czas przy mnie – w mojej pamięci, wspomnieniach, myślach. Kiedy uzmysłowiłam to sobie, świat nagle stał się lepszy, a myśli pogodniejsze. Znów umiem się cieszyć zwykłymi rzeczami. Pogodziłam się z losem.
Polubiłam pana Tomasza. Od śmierci męża z nikim tak szczerze i serdecznie nie rozmawiałam i nikt nie dzielił się ze mną tak osobistymi przemyśleniami.
Czasami umawiamy się na spacery po ulubionym parku jego żony. Jest rzeczywiście zachwycający, a złote i bordowe kolory liści nadają mu bajecznej tajemniczości. Wędrujemy w milczeniu, każde zajęte swoimi myślami.
Zastanawiałam się, czy Kazik miałby coś przeciwko mojej przyjaźni z panem Tomaszem. Doszłam jednak do wniosku, że nie. Mój mąż zawsze cenił i szanował ludzi takich jak on: bezinteresownych, szczerych, pełnych nadziei. I z pewnością byłby zadowolony, że mam kogoś, kto rozproszył moją samotność i nauczył przeganiać żal.
Czytaj także:
„Teściowa nie może zrozumieć, że 2 lata po śmierci męża znalazłam sobie innego faceta. Wyzywa mnie od najgorszych”
„Po śmierci męża nie miałam za co żyć. Jak miałam utrzymać dzieci, skoro nigdy nie pracowałam?”
„Po śmierci męża wychodziłam z domu tylko po chleb. Nie miałam na nic siły, ale los sam zesłał mi motywację do życia”