Mój mąż Marek zginął w wypadku motocyklowym 3 lata temu. Zostałam sama z rocznym dzieckiem, wszystko musiałam zaczynać od nowa. Niestety, nie mogłam liczyć na wsparcie bliskich.
Wszystko układało się dobrze, aż do śmierci męża
Ostatnie 3 lata mojego życia to prawdziwy koszmar. Staram się uśmiechać tylko dlatego, że mam 4-letniego synka. Jest sensem mojego życia. Gdyby nie on, nie wiem, co bym zrobiła.
Od śmierci Marka codziennie płaczę i rozmyślam, jak zupełnie inne byłoby nasze życie, gdyby nie tamten wypadek. Wiem, że padał deszcz, było ślisko, a Marek spieszył się, bo był umówiony ze stolarzem.
Miał ustalić, jak wykonać barierki zabezpieczające na schody, aby mały był bezpieczny i nie wędrował po nich bez naszej kontroli. Chcieliśmy, żeby pasowały do niedawno wykończonego domu.
Nie zdążył. Reanimacja nie przyniosła rezultatu, zmarł na miejscu.
Po pogrzebie nie wiedziałam co się ze mną dzieje. Byłam na silnych lekach uspokajających, w opiece nad Bartusiem pomogła mi moja mama.
Nawet nie wiem, czy teściowa proponowała pomoc, pewnie tak, ale wtedy najbardziej potrzebowałam ciszy, a nie płaczu matki, która właśnie straciła swoje jedyne dziecko.
Teściowie bardzo nam pomogli
Gdyby nie ich pomoc finansowa, nigdy nie zbudowalibyśmy własnego domu. Zawsze mieliśmy dobre stosunki, a oni traktowali mnie jak przybraną córkę. Marek był ich jedynym synem, chociaż z rodzinnych opowieści wiem, że moja teściowa poroniła. Gdyby udało jej się donosić ciążę, Marek miałby starsze rodzeństwo. Był więc wyczekanym synem i ich wielką dumą.
Wszystko, co mieli, przeznaczyli na jego edukację, na hobby, to oni kupili mu pierwszy motocykl na osiemnastkę.
Cieszyli się, że ma swoją pasję, choć mama Marka zawsze prosiła go, by jeździł ostrożnie.
I jeździł, był odpowiedzialnym facetem, to warunki na drodze doprowadziły do jego zguby.
Chociaż mieszkaliśmy daleko, teściów odwiedzaliśmy praktycznie co miesiąc. Czasem, gdy na budowie było więcej pracy, nie widzieliśmy się dłużej, ale potem to nadrabialiśmy. Teściowie mieszkają na wsi, więc mogliśmy zatrzymać się tam na kilka dni, a potem wrócić do siebie, do miasta.
Odległość, jaka nas dzieli to 200 km. Po śmierci Marka ten dystans był dla mnie za duży. Leki, które brałam, wykluczały prowadzenie samochodu. Nie mogłam ryzykować, a bez nich - nie umiałam funkcjonować.
Nasze stosunki rozluźniły się
Kiedy Marek odszedł, teść zaproponował, bym razem z Bartusiem przeniosła się do nich. Odmówiłam, wiedziałam, że to będzie dla mnie zbyt trudne.
Oni tęsknili za wnukiem, ja potrzebowałam wyciszenia i poukładania w głowie tego, co się stało.
Przez pół roku po pogrzebie Marka praktycznie się nie widzieliśmy. Raz przyjechali do naszego domu, zazwyczaj nie chcieli się narzucać i jechali tylko na cmentarz.
Nie napraszałam się, ale dziś wiem, że to był błąd. Kiedyś teściowa powiedziała mi, że prawdziwych przyjaciół poznaje się w biedzie. Chyba chciała dać mi do zrozumienia, że to ja się od nich odcięłam. A ja naprawdę bałam się tych spotkań. To były zbyt świeże rany, a ja wciąż płakałam. Wiedziałam jednak, że muszę być silna, dla Bartusia.
Dziś tylko on trzyma mnie przy życiu.
Muszę oddać wszystkie zainwestowane przez teściów pieniądze
Rok temu teściowie dowiedzieli się, że spotykam się z kolegą z pracy. Na razie nie jestem gotowa na nowy związek, to bardziej przyjaźń, nie mogę tego nazwać miłością. Ale teściom jedna z kuzynek Marka doniosła, że mam kogoś, widziała nas razem na ślubie znajomych. I to wystarczyło, by teściowa wypowiedziała mi otwartą wojnę.
Powiedziała, że bronię im dostępu do wnuka, że od śmierci Marka zostali zupełnie sami, że nie spodziewali się po mnie takiej niewdzięczności.
O moim rzekomym nowym partnerze nawet się nie zająknęła, ale wiem, że to największa zadra, która spowodowała, że wybuchła.
Teściowie powiedzieli, że chyba za pomoc finansową, którą nam obojgu okazali, mogą liczyć na więcej niż telefon raz w miesiącu i zdjęcia wnuczka.
Nie stać mnie, by spłacić swoje zobowiązania wobec nich, a jednocześnie wiem, że to jedyny sposób, by zacząć układać sobie życie po swojemu. Może za jakiś czas będę chciała związać się z kimś na poważnie. Będzie mi łatwiej, gdy pozamykam stare sprawy.
Aby oddać pieniądze, wzięłam pożyczkę, ale by spłacić raty, pracuję ponad siły i ledwie starcza nam na życie. Nie wiem, czy mimo wszystko nie będę musiała sprzedać domu.
Teściowie wcale nie ułatwiają mi życia.
Wciąż pytają, kiedy mogą zobaczyć Bartusia, a kiedy przelałam im pieniądze, przez tydzień milczeli. Potem teść powiedział mi, że przecież nie takie były ich intencje, że w złości różne rzeczy się mówi, a przecież oboje przeżyliśmy wielką tragedię...
Nie zgodziłam się na to, by oddali mi te pieniądze. Chociaż jest mi ciężko, to wiem, że to jedyna droga do tego, bym mogła być niezależna i układać sobie życie po swojemu, bez wypominania.
Czytaj także:
Po śmierci babci okazało się, że miała nieślubnego syna
Przyznaję - jestem alkoholikiem. Ja wypiję, to jestem zaczepny
Z żoną dzieliliśmy się obowiązkami po połowie. Moja mama była załamana