Miałam spokojne życie, pracowitego i zaradnego męża, który opiekował się mną i rodziną. Prowadził niewielką firmę remontową. Dopóki bliźnięta, Renia i Marek, nie skończyły szkoły podstawowej, byłam w domu. Potem zatrudniłam się jako bibliotekarka w liceum, do którego trafiły dzieci, więc cały czas miałam je na oku.
Byliśmy zwykłą rodziną. Taką jak większość
Może nawet trochę nudną – wspólne obiady, niedzielne msze, spacery, wczasy. I nawet czas dorastania bliźniaków przeszedł niemal bezboleśnie. Jedynie Marek dwa razy przyszedł z prywatki podpity. Zajął się tym mąż i syn musiał odpracować kaca w jego firmie. Malował ściany lub sprzątał po remoncie. Chyba mu się to spodobało, bo postanowił pójść w ślady ojca i kiedyś przejąć zakład. Krzysztof się ucieszył.
– Wiem, po co to wszystko robię i po co się staram – mówił.
– A tak to nie wiedziałeś? – zadrwiłam. – Utrzymanie rodziny to za mało?
– Przecież wiesz, co mam na myśli. Marek będzie moim dziedzicem – zakończył z dumą.
Miał wtedy taki dziwny, rozczulający wyraz twarzy. Ech, ci mężczyźni. Po dwudziestu pięciu latach pracy i oszczędzania zebraliśmy trochę kapitału. Kiedy bliźniaki skończyły dwadzieścia jeden lat, podczas rodzinnego urodzinowego obiadu Krzysztof powiedział:
– Jesteście dorośli. Aby wasze życie dobrze się zaczęło, założyliśmy wam z mamą konta, na których umieściliśmy po pewnej, takiej samej sumie. Wystarczy na niewielkie mieszkanie, podstawowe wyposażenie i rozruch. Jesteśmy z mamą do dyspozycji, gdybyście chcieli się poradzić, co z tym zrobić.
Marek kupił sobie dwupokojowe mieszkanie i dobry samochód, Renia kawalerkę, wyjechała na staż do Paryża, potem wróciła i złapała pracę stylisty w telewizji. Kiedy była za granicą, bałam się, że pozna tam kogoś i nie wróci. Była mi po mężu najbliższą osobą. Nawet z przyjaciółkami nie miałam takiego kontaktu jak z córką. Myślę, że w pewnym sensie to było moją zgubą.
Ale po kolei. Marek ożenił się w wieku dwudziestu pięciu lat z kobietą o pięć lat starszą z trzyletnim dzieckiem. Jakoś nigdy nie potrafiłam jej polubić. Mniej więcej w tym samym czasie wyszło na jaw, że Renia nigdy nie będzie miała męża. Co najwyżej żonę. To było jeszcze w czasach, kiedy ludziom w Polsce nie było łatwo wyjść z szafy, bo atmosfera na zewnątrz była o wiele bardziej nieprzyjazna niż nawet teraz. Ale nasza córka nam ufała i nie zawiodła się.
Gdy tak patrzę wstecz, to widzę, że te moje bliźniaki nigdy nie zachowywały się tak samo. Zawsze wszystko robiły osobno, nigdy nie mogły się dogadać.
To pogrzeb twego ojca! Co ty robisz?
Renia nigdy nie prosiła nas o pieniądze. To co dostała, mądrze wykorzystała, a potem już liczyła na siebie. Tworzyła plany, biorąc pod uwagę swoje możliwości. Natomiast Marek zawsze miał rozmach, choć możliwości i środki – żadne. Co kończyło się potem złością, rozczarowaniem i obwinianiem nas, rodziców, o to, że nie ułatwiamy mu życia.
Dopóki Krzysztof żył, to z nim nasz syn się wykłócał. Chodziło zazwyczaj o firmę, że aby przetrwać, trzeba się rozwijać, poszerzać działania, zatrudnić więcej ludzi, unowocześniać, no i trzeba wziąć wszystko na kredyt. Ale mój mąż nie lubił banków i nie pozwalał synowi szaleć.
– Jak przejdę na emeryturę, to firma będzie twoja. Nie wcześniej – mówił.
Krzysztof przeszedł na emeryturę, kiedy miał sześćdziesiąt pięć lat. Wtedy zaczęliśmy trochę jeździć po Europie. Zwiedzać. Marek zatarł ręce, wziął kredyty, zatrudnił ludzi… i po dwóch latach przyszedł do ojca po pieniądze na spłatę rat.
Bo koniunktura się zmieniła, ale on ma pomysł, jak to przetrwać. Był pod ścianą, więc Krzysztof udzielił synowi pożyczki. I powiedział, co ten powinien zrobić, by wyprowadzić firmę na prostą. Marek wziął pieniądze i robił swoje. Pół roku później sytuacja się powtórzyła, ale tym razem mąż powiedział nie.
– To co mamy, to jest nasze zabezpieczenie na starość – powiedział synowi. – Dostałeś więcej niż siostra. Masz firmę. Nie umiesz nią zarządzać, twoja sprawa. Mnie do tego już nie mieszaj.
Mąż był łagodnym człowiekiem i wyrozumiałym. Ale miał też żelazny charakter. I jak coś zdecydował, to nie było zmiłuj. Syn o tym wiedział, więc wyszedł, trzasnął drzwiami i tyleśmy go widzieli. Na zewnątrz Krzysztof był spokojny, ale wiedziałam, że świadomość, że jego syn i spadkobierca niszczy wszystko, co on stworzył, męczy go, zabiera sen i spokój.
Dlatego nie zdziwiłam się, gdy pewnego dnia dostał zawału. Dwa miesiące później, gdy dotarła do nas wieść, że komornik zajął maszyny, przyszedł drugi zawał, którego Krzyś nie przeżył. Z pogrzebu pamiętam tylko rozmowę z Markiem po konsolacji.
– Mamo, wiem, że to nie najlepsza chwila, ale jestem pod ścianą. Potrzebuję dwudziestu tysięcy…
– Oszalałeś? – głos Reni wibrował wzburzeniem. – Wynoś się, jeśli nie potrafisz się zachować.
Wybuchła kłótnia, między siostrą a bratem, jego żoną a partnerką córki. Nie byłam w stanie zareagować. Dopiero gdy Teresa zaczęła wyzywać przeciwniczki od brudnych lesb, a Marek krzyczał, że wstydzi się siostry, poczułam oburzenie. Pierwszy raz w życiu zalała mnie złość i gorycz w najczystszej postaci. Wyrzuciłam syna i synową z domu.
– To pogrzeb twojego ojca – płakałam. – A jak ty się zachowujesz? Jak możesz! Dostałeś już wszystko, co mogliśmy ci dać. To co zostało, ma mnie zapewnić spokojną starość. Uszanuj to.
Kto sieje wiatr, zbiera burzę
Nie widziałam syna przez następne pięć lat. Bolało mnie to. Myślałam, że przyjdzie, przeprosi. Zdecydowałam nawet, że dam mu te pieniądze. Ale nie pojawił się. Słyszałam, że kredyty spłaca kredytami, że nie ma zamówień, bo jakość usług spadła. No cóż, jeśli człowiek tylko tworzy wielkie plany, a zapomina o pracy u podstaw, tak to się kończy.
I wtedy przyszedł kolejny cios. U Reni zdiagnozowano raka piersi. Walczyłyśmy przez dwa lata. Na lekarzy i terapie wydałyśmy wszystkie jej oszczędności, Karoliny i moje. Na próżno. Renia zmarła.
Jej śmierć wepchnęła mnie w jakiś upiorny stupor.
Nie jadłam, nie spałam, nie myłam się. Płakałam, a potem zastygłam. Ludzie coś do mnie mówili, czegoś ode mnie chcieli. Słyszałam jakieś kłótnie i nalegania. Ale to wszystko działo się jakoś obok mnie. W głowie miałam ocean żalu i tęsknoty.
Trwało to pół roku. W końcu wyszłam z tego stanu przy pomocy lekarzy z oddziału psychiatrycznego. I nagle znalazłam się w świecie z powieści Kafki. Nie miałam już domu. Mieszkanie przejął mój syn i sprzedał, by spłacić długi. Nie miałam biżuterii, z wyjątkiem obrączki i pierścionka zaręczynowego. Miałam trochę ubrań, których nie udało mu się sprzedać. Nie miałam pieniędzy na koncie, moją emeryturę pobierał syn. Ja nie miałam do niej prawa. On był moim prawnym opiekunem.
– Ale jak? – patrzyłam w osłupieniu na Karolinę, która w ciągu tego pół roku postarzała się i posiwiała.
– Nie udało mi się pani ochronić – powiedziała cicho. – Według prawa, jestem obcą osobą. On jest pani synem. Pani nie była w stanie się bronić. Wysyłałam pisma do sądu, policji z opiniami lekarzy, że przeżyła pani szok i trzeba dać pani czas na powrót do zdrowia. Ale nie wzięli tego pod uwagę. Nikogo nic nie obchodziło. Chcieli jak najszybciej pozbyć się sprawy. Skoro syn chce matkę ubezwłasnowolnić, a ona nie protestuje, to o co tu walczyć? Tak mi przykro, pani Alinko. Bardzo panią przepraszam – wyszeptała, a po jej policzku popłynęły łzy.
W swoim życiu znałam dwie ubezwłasnowolnione osoby. Jedną był syn sąsiadki, który miał zespół Downa. Drugą osobą był schizofrenik, który kompletnie nie miał kontaktu z rzeczywistością. Nie zastanawiałam się, co oznacza ubezwłasnowolnienie. Teraz już wiem. Nie jest się panem siebie. Nie mam żadnych praw. Nie mogę pracować, brać kredytów ani głosować. Nic nie mogę, nawet nie mam prawa zdecydować, co zrobić ze swoim życiem.
Karolina chciała wziąć mnie do siebie, zaopiekować się mną, ja mówiłam wszystkim, że tego właśnie chcę, ale mój opiekun prawny, czyli syn, nie zgodził się i umieścił mnie w domu opieki.
– Kiedyś poprosiłem cię o pieniądze, a ty wyrzuciłaś mnie z domu – powiedział. – A potem wszystko oddałaś tej przybłędzie. Kto sieje wiatr, zbiera burzę!
Gdzie popełniłam błąd? Czy naprawdę zasłużyłam na to, co mnie spotkało?
Czytaj także:
„Przespałam się z mężem kuzynki na ich weselu. Zrobiłam to z premedytacją, chciałam uszczknąć trochę tortu dla siebie”
„Mąż okłamał mnie, że jest bezpłodny, a tak naprawdę sam pozbawił się płodności. Bał się, złapania na dziecko”
„Wybierałam suknię ślubną, a on zabawiał się z moją matką. Nakryłam ich na gorącym uczynku w moim rodzinnym domu”