Roberta poznałam w pracy i choć dość szybko nasze zawodowe drogi się rozeszły, zostaliśmy parą. Oczywiście kochałam go i chciałam z nim być, ale nigdy nie byłam do końca przekonana do małżeństwa. Po dwóch latach randkowania zamieszkaliśmy razem i od tej pory Robert ciągle wspominał o ślubie. Starałam się mu wytłumaczyć, że nie wiem, czy takie formalności są mi potrzebne do szczęścia. On jednak nie dawał za wygraną i nieustannie reklamował mi tę instytucję, podając przykłady swoich licznych znajomych, na których wesela ciągle byliśmy zapraszani.
Kiedy więc po kolejnym roku Robert padł na kolana, wyciągnął pierścionek i poprosił mnie o rękę, po prostu się zgodziłam. Chciałam jednak, żeby miał świadomość, że dla mnie to nic nie zmieni.
– Mam tylko nadzieję, że wiesz, że nie jestem jeszcze gotowa na zostanie kurą domową? – powiedziałam pół żartem, pół serio.
– Ty nigdy nie będziesz żadną kurą domową, już ja o to zadbam – odwzajemnił uśmiech Robert.
– Chodzi mi o to, że nie mam zamiaru zwalniać tempa w pracy i nie widzę się w ciągu najbliższych lat w roli matki – zaznaczyłam.
– Do niczego nie będę cię zmuszał. Na razie zajmijmy się ślubem, a potem będziemy myśleć, co dalej – uspokajał mnie.
Denerwowały go moje późne powroty
Nie spieszyło mi się szczególnie z organizacją ślubu, ale Robert i jego mama naciskali, żeby odbył się możliwie jak najszybciej. Już po roku bawiliśmy się więc na własnym weselu. W tamtym momencie byłam naprawdę szczęśliwa. Choć teraz zastanawiam się, czy nie chodziło głównie o to, że odhaczyłam coś z listy i Robert przestanie mnie męczyć.
Po naszej wielkiej imprezie wróciłam do swoich codziennych obowiązków. Miałam męża, ale oprócz tego nic się przecież nie zmieniło. Wpadłam w wir pracy, przygotowując kolejną kampanię reklamową dla ważnego klienta. Wiązało się to między innymi z długimi godzinami spędzanymi w biurze. Do tej pory Robertowi to nie przeszkadzało, tym bardziej że sam działał w tej branży i doskonale wiedział, że takie okresy wzmożonej pracy to norma. Teraz jednak coś się zmieniło.
– Chyba powinni się domyślić, że teraz masz męża i nie możesz całych dni spędzać poza domem – oburzył się Robert, gdy kolejny raz z rzędu wróciłam późnym wieczorem.
– O co ci chodzi? Przecież wiesz, jak wygląda końcówka przygotowań do kampanii. Wszystkie ręce na pokład – nie rozumiałam skąd te wyrzuty.
– Monia, ale teraz jesteś żoną, masz jakieś obowiązki i oni powinni to doskonale rozumieć – zirytował się Robert.
– Jakie obowiązki? Co ty gadasz? Przecież ślub nic nie zmienił, jesteśmy tymi samymi ludźmi, z tymi samymi obowiązkami – byłam coraz bardziej zdenerwowana.
– Jak to nic nie zmienił? Chyba teraz mąż i dom powinny być twoimi priorytetami, nie sądzisz? – Robert był pewny siebie.
– Mówiłam ci, że nie mam zamiaru być kurą domową i w tej sprawie nic się nie zmieniło – miałam dość tej rozmowy.
– Nie każę ci przecież rezygnować z pracy, ale żona i domowy obiad, gdy wracam, byłyby super – mój mąż nie dawał za wygraną.
– Nie wierzę w to, co słyszę. Jak marzy ci się domowy obiad, to zrób go sobie sam, chętnie się poczęstuję – kipiałam ze złości, więc poszłam do łazienki i wzięłam długą kąpiel, żeby zakończyć ten dzień jakimś miłym akcentem.
Robert później mnie przeprosił i twierdził, że po prostu za mną tęskni. Przyjęłam tę wersję wydarzeń, ale szybko przekonałam się, że mój mąż ma zupełnie inną wizję małżeństwa niż ja.
Miał konkretną wizję małżeństwa
Niestety awantury o późne powroty do domu i stawianie pracy ponad męża i dom stały się standardem w naszym małżeńskim życiu. Powoli zaczynałam się do nich przyzwyczajać, gdy Robert zaczął naciskać na kupno nowego mieszkania lub nawet domu. Uważałam to za bardzo głupi pomysł, bo przecież do tej pory było nam naprawdę wygodnie. Mieszkanie było wystarczająco duże i znajdowało się w świetnej dzielnicy, blisko centrum.
– Ty po prostu nie traktujesz tego wszystkiego poważnie Monika – zarzucił mi Robert.
– Czego nie traktuję poważnie? – byłam zdezorientowana.
– Nas, tego małżeństwa i wszystkiego, co się z nim wiąże – wymieniał mój mąż.
– Bo nie chcę szukać nowego mieszkania, gdy to aktualne w zupełności nam wystarcza? Czy ty siebie słyszysz?
– Bo wolisz stać w miejscu, kiedy wszyscy inni idą do przodu! – Robert podniósł głos.
– Przecież każde z nas realizuje się w pracy, podróżujemy, próbujemy nowych hobby. To chyba nie jest stanie w miejscu – zauważyłam.
– Wszyscy nasi znajomi kupują domy i mają dzieci, a ciebie interesuje tylko ta durna praca – wypominał mi.
– Domy i dzieci? Serio tylko na tym ci zależy? Przecież wyraźnie powiedziałam, że nie chcę na razie zakładać rodziny – przypomniałam mu.
– To ile chcesz czekać? Aż inni odchowają dzieciaki i zaczną kolejny etap życia? I znowu będziemy w tyle za wszystkimi – denerwował się Robert.
– A co cię obchodzą inni? Ważne, żeby nam było dobrze. Chcesz mnie zmusić do rodzenia dzieci i odgrywania roli idealnej żony?
– Może by ci to nie zaszkodziło. Przynajmniej zajęłabyś się naprawdę ważnymi rzeczami, a nie głupimi mrzonkami o karierze – podsumował mnie mąż.
Ta rozmowa była dla mnie jak otrzeźwiający cios w policzek. Od samego początku Robert miał konkretną wizję małżeństwa, którą przede mną ukrywał. Miał nadzieję, że po ślubie coś się we mnie zmieni i spełnię wszystkie jego oczekiwania. Wydawało mu się, że zapragnę spokojnego życia posłusznej żony u boku ukochanego męża. Wierzył, że będę rodzić kolejne dzieci i siedzieć z nimi w domu. Tak bardzo chciał się wpasować w swoje towarzystwo, że nie dostrzegał tego, że ja pragnę czegoś innego. A może po prostu nie chciał tego zauważać i wmawiał sobie, że każda kobieta ma takie same priorytety w życiu. Chyba już wtedy zrozumiałam, że rozwód jest nieunikniony.
Nie ma sensu tracić czasu
Po tej okropnej awanturze spakowałam się i spędziłam kilka kolejnych nocy u przyjaciółki. Poprosiłam Roberta, żeby zastanowił się nad tym, czy chce być z osobą, która nie ma takich samych pragnień. Początkowo upierał się, że źle go zrozumiała i ucieczka nie jest rozwiązaniem, ale postawiłam na swoim i musiał to zaakceptować.
Tak naprawdę już doskonale wiedziałam, że nie chcę z nim być. Nie wierzyłam, że istnieje jakakolwiek możliwość, żeby nagle się zmienił. Tym bardziej że jego potrzebę dopasowania się do otoczenia w pełni popierała jego matka. A ta miała na niego ogromny wpływ. Postanowiłam jednak dać sobie kilka dni, by ochłonąć i pozbierać myśli. Decyzji o rozwodzie nie powinno się podejmować w nerwach, choć przecież ostatnia awantura była tylko kulminacją narastającego w nas napięcia.
Miałam również nadzieję, że mimo dzielących nas różnic, będziemy w stanie rozstać się w zgodzie. Na spotkanie z Robertem w naszym mieszkaniu szłam więc pozytywnie nastawiona do tego, co ma się wydarzyć.
– Spakowałem cię do walizek i kartonów, wszystko się zmieściło. Załatwiłem ci też przeprowadzkę, musisz tylko podać adres i termin, który ci odpowiada – oznajmił mi na powitanie Robert.
– A dlaczego to ja mam się niby wyprowadzić? – naprawdę się wkurzyłam.
– Spokojnie, już wszystko załatwione. Wyceniłem mieszkanie i po prostu cię spłacę. Za kilka dni dostaniesz przelew – Robert mówił zupełnie bez emocji.
– Robert, co ty robisz? Myślałam, że pogadamy, jak dorośli ludzie – byłam coraz bardziej zdenerwowana.
– Miałaś rację, nie będę tracił czasu na związek z kimś, kto chce czegoś innego. Rozmawiałem już z prawnikiem, wniosek o rozwód będzie gotowy na dniach – Robert coraz bardziej mnie zaskakiwał.
– Czyli chcesz to załatwić bez żadnej rozmowy? – nie dałam za wygraną.
– Wszystko już sobie powiedzieliśmy, Monika. Nie mam nic więcej do dodania – zakończył rozmowę i nasz związek.
Wszystko udało się załatwić w ekspresowym tempie. Zatrzymałam się na jakiś czas u znajomych, ale dość szybko znalazłam mieszkanie i zaczęłam swoje nowe życie singielki. Na rozwód również nie musieliśmy długo czekać, co było na rękę zwłaszcza Robertowi. Okazało się, że niemal od razu po naszym rozstaniu zaczął spotykać się z inną dziewczyną, której priorytety były zapewne bliższe mojemu byłemu mężowi. Oczywiście życzę im jak najlepiej, bo sama z radością korzystam z wolności, której tak bardzo mi brakowało.
Czytaj także:
„Urodziłam córkę z przymusu, bo chciał tego mąż. Nigdy nie zamierzałam być kurą domową. To musiało zakończyć się rozwodem”
„Zawsze chciałam być kurą domową utrzymywaną przez męża. Nigdy nie przyszło mi do głowy, że może mnie po prostu zostawić”
„Moją powinnością było siedzieć w domu i czekać na męża. Przestałam wierzyć w siebie, ale za to uwierzył we mnie teść"