„Po rozwodzie się zapuściłam. W wieku 27 lat wyglądałam jak własna matka. Faceci przede mną uciekali w popłochu”

kobieta, która się zapuściła fot. Adobe Stock, zinkevych
„Wysoki brunet zapytał o jakiś adres, więc wytłumaczyłam mu, jak tam dotrzeć i kokieteryjnym tonem dodałam, że mogę go podrzucić. – Dzięki, ale nie skorzystam – odparł, po czym obrócił się na pięcie i poszedł. Byłam na niego zła, ale potem... spojrzałam w lustro”.
/ 08.04.2022 21:12
kobieta, która się zapuściła fot. Adobe Stock, zinkevych

Na jednym palancie świat się nie kończy. Ale porzucone żony o tym nie pamiętają.

Koniec z facetami! Nigdy więcej rozczarowań! – ryknęła na cały głos Anka i przy okazji omal nie spadła z wysokiego barowego stołka.

Precz z miłością, niech żyje wolność! – zawtórowała jej Kaśka i skinęła na młodego barmana, wyraźnie ubawionego naszą wymianą zdań. – Jeszcze trzy razy dżin z tonikiem.

– Nie masz już dość? – spytałam. – Oczy jakoś podejrzanie ci się świecą…

– To ze szczęścia – wtrąciła się Anka i jednym haustem dopiła swój dżin.

Potem wzniosła chyba setny tego wieczoru toast i poprawiła utlenione włosy.

– Nie mogę uwierzyć, że jestem blondynką – westchnęła rozmarzona, co bardzo rozśmieszyło Kaśkę.

– Ten pajac, Jędrek, zawsze powtarzał, żebyś się przefarbowała, i co? Ledwo puścił cię kantem, a już zmieniłaś kolor.

– Z czystej złośliwości – wyjaśniła Anka i znowu niemal spadła z krzesła. – Ten stołek się kiwa! – rzuciła w stronę stojącego za barem faceta.

– Kiwa się, odkąd tutaj pracuję, ale dopiero po trzecim drinku – mrugnął do mojej przyjaciółki i zaproponował kolejkę na koszt firmy.    

– Ja mam dość – zaprotestowałam, ale zostałam przegłosowana.

I tym oto sposobem niecały tydzień od ogłoszenia mojego rozwodu wróciłam do domu w nocy kompletnie zalana.

– Rany boskie, ileś ty wypiła? – powitała mnie w progu mama, a ja poczułam się jak za starych, dobrych, licealnych lat.

A tu 27 lat na karku, brak własnego mieszkania i – jak to określiła pani sędzia – całkowity rozpad małżeńskiego pożycia. „Cóż… Jeśli nazajutrz nie zabije mnie kac, chyba się powieszę” – pomyślałam, zanim wczołgałam się do łóżka.

One kogoś poznały, ja wciąż byłam sama

Rano obudził mnie tata.

– Wypij, dobrze ci zrobi – podał mi szklankę soku z pomarańczy i zaczął gadkę na temat kredytu hipotecznego, który jego zdaniem powinnam wziąć.

– Nie martw się, tato, wyniosę się jak najszybciej – odparłam z przekąsem.

– Przecież wiesz, że nie o to chodzi – tata westchnął ciężko i pokręcił głową. – Po prostu się z mamą martwimy…

Nie musiał mi tego wszystkiego mówić. Do kupna mieszkania szykowałam się od czasu, kiedy zrozumiałam, że moje małżeństwo definitywnie się kończy. Miałam już nawet upatrzone lokum i tylko nie mogłam się zebrać, żeby poprowadzić sprawę dalej. A przecież nie mogę mieszkać u rodziców w nieskończoność. Niby nie miałam jeszcze nawet trzydziestki, ale od dwudziestego roku życia mieszkałam z mężem, więc odzwyczaiłam się od nakazów i zakazów rodziców.

Mieszkanie kupiłam dwa miesiące później – jasną kawalerkę z widokiem na zadbany park. Załatwiłam wszelkie formalności kredytowe i praktycznie od razu mogłam się wprowadzić, bo mieszkanie było prawie w całości umeblowane. Już pierwszego wieczoru zaprosiłam przyjaciółki na małe winko. Jak się okazało, sporo się u nich zmieniło.

– Poznałam świetnego faceta! – Anka już w progu podzieliła się dobrą nowiną.

– Tak? A myślałam, że na dobre skończyłaś z facetami? – zdziwiłam się.

Ale ona spojrzała na mnie tak, jakbym nie wiedziała, co mówię, po czym z absolutnym przekonaniem odparowała:

– Kochana, po rozstaniu każdy ma prawo do chwili zgorzknienia! Wiadomo, jak jest... W rozpaczy wygaduje się głupoty. Co nie znaczy, że potem przez resztę życia ma się umartwiać. Filip jest fantastyczny i czuję, że to coś poważnego!

Kwadrans później zjawiła się Kaśka, która również przyniosła dobre nowiny.

– Zgadnijcie, gdzie spędziłam weekend! – krzyknęła, zanim jeszcze weszła.

– Na tej twojej cudownej, nowiuteńkiej kanapie? – zażartowała Anka.

– Lepiej, kochana. W Pradze! A teraz zgadnijcie z kim. Chociaż nie, powiem wam od razu – z Norbertem!

– Z tym, do którego wzdychałaś, jeszcze będąc z Arturem? – zdziwiłam się.

– Właśnie tak! W każdym razie jestem nieziemsko zakochana i niech mnie gęś kopnie, jeśli to się nie skończy ślubem!

– Po rozwodzie z Arturem mówiłaś, że już nigdy nie wyjdziesz za mąż – przypomniałam jej, ale machnęła na to ręką.

– Oj tam, oj tam… Takie gadanie. Wpadłam po uszy i już tego nie odkręcę. On jest miłością mojego życia. A co u ciebie? – zainteresowała się nagle.

– No, będę się powoli urządzać – wzruszyłam ramionami. – Wiesz, niby są tutaj meble, ale pewnie kupię parę i…

– Jasne, ale co u ciebie? Masz kogoś? – przerwała mi Anka, nalewając wino.

– Nie. Na razie nie myślę o tym – odparłam i szybko zmieniłam temat.

To, co powiedziałam, nie było do końca prawdą. Owszem, głowę zajmowały mi teraz inne sprawy, ale w głębi duszy marzyłam o prawdziwej miłości.

 Bałam się nowego związku

Kiedy przyjaciółki już wyszły, zaczęłam się zastanawiać nad swoją sytuacją. Skończyłam właśnie dwadzieścia siedem lat, więc byłam jeszcze młoda. Miałam świetną pracę i ładne mieszkanie. Niby fajnie, prawda? A jednak brakowało mi bliskości. Tyle że się jej bałam. Rafał zranił mnie tak mocno, że nie potrafiłam sobie nawet wyobrazić wejścia w nowy związek. Wydawało mi się to nierealne…

Następnego dnia w pracy kolega z sąsiedniego działu zaprosił mnie na kolację.

– Może gdzieś razem wyskoczymy wieczorem? – spytał prosto z mostu.

Bez chwili zastanowienia wykręciłam się brakiem czasu. Mariusz był wyraźnie rozczarowany, ale nie nalegał.

– Szkoda. Jakbyś znalazła chwilkę, odezwij się – posłał mi smutne spojrzenie, a ja pomyślałam, że tchórz ze mnie.

– Może jednak powinnam się z nim umówić? – zapytałam wieczorem Ankę, z którą wybrałam się na rower, ale przyjaciółka nie potrafiła mi odpowiedzieć.

– Czy ja wiem… Może rzeczywiście potrzebujesz więcej czasu, żeby to wszystko jakoś sobie poukładać? Nie rób niczego na siłę tylko dlatego, że my z Kaśką już się otrząsnęłyśmy – poradziła mi.

– Masz rację, potrzebuję czasu.

Kolejne miesiące zleciały mi bardzo szybko. Powoli urządzałam mieszkanie po swojemu. Dużo czytałam, oglądałam mnóstwo filmów i... jadłam. Głównie ciasta, które piekłam dla samej siebie, ale też sporo czekolady, galaretek i moich ukochanych wafli orzechowych. Na efekty nie trzeba było długo czekać – wiosną ważyłam już osiem kilogramów więcej.

– Rany boskie, dziewczyno! Weź się za siebie, bo marnie skończysz! – Anka, której nie widziałam ze dwa miesiące, na mój widok wytrzeszczyła oczy. – Przecież zawsze tak bardzo dbałaś o linię!

– Rafał lubił, kiedy byłam szczupła, ale teraz… Dla kogo mam się starać? – lekko urażona wzruszyłam ramionami.

Wieczorem otworzyłam znalezione w szafce chipsy i szybko zapomniałam o słowach przyjaciółki. „Zresztą, czym niby mam się przejmować? Paroma kilogramami  nadwagi? Wolne żarty”– pomyślałam i na przekór wszystkiemu zjadłam jeszcze czekoladę. A co? Kto mi zabroni?

Tuż przed dwudziestą pierwszą zeszłam przed blok ze śmieciami. Przy okazji chciałam jeszcze wyjąć z samochodu broszury, które obiecałam podrzucić sąsiadce, i skręciłam w stronę parkingu. Wysoki brunet w jasnej kurtce zaczepił mnie, kiedy byłam przy aucie. Zapytał o jakiś adres, więc wytłumaczyłam mu, jak tam dotrzeć i kokieteryjnym tonem dodałam, że mogę go podrzucić.

– Dzięki, ale nie skorzystam – odparł, po czym obrócił się na pięcie i poszedł.

Co za burak! Czy ja powiedziałam coś dziwnego? Przecież zawsze lubiłam flirtować i byłam w tym świetna. „Co się więc zmieniło?” – zastanawiałam się. Spojrzałam w lustro i… aż mnie odrzuciło. Kobieta, którą w nim ujrzałam, nie mogła być mną! Tłuste włosy z ciemnym odrostem, pyzata twarz bez śladu makijażu i z dziesięć kilo nadwagi. Na grzbiecie znoszony, poplamiony sokiem dres, na nogach przydeptane kapcie... Wyglądałam jak zaniedbana czterdziestka. A przecież nie miałam nawet trzydziestu lat...

– O nie, tak nie może być – szepnęłam i pobiegłam pod prysznic.

Po godzinie spędzonej przed lustrem na robieniu się na bóstwo zadzwoniłam po przyjaciółki i zaproponowałam klub.

– Dziewczyny, wracam do gry! – oznajmiłam im zadowolona z siebie.

Szalałyśmy właśnie na parkiecie, kiedy Kaśka wrzasnęła mi prosto w ucho:

– Gapi się na ciebie jakiś brunet!

– A ja mam chrapkę na blondyna – zrobiłam ruch głową w stronę baru, przy którym stał facet koło trzydziestki.

– To idź, zagadaj go! Podobno dziś zaczynasz nowe życie – popchnęła mnie.

Więc poszłam i umówiliśmy się do kina. Nie wiem jeszcze, czy coś z tego wyjdzie, ale wiem jedno – przestaję się nad sobą użalać. Rozwód to nie koniec świata.

Czytaj także:
„Karma za romans z żonatym facetem wróciła do mnie szybciej, niż myślałam. Gdy tylko urodziłam dziecko, poszłam w odstawkę”
„Z siostrą nie rozmawiam od roku, choć żadna nie pamięta, o co poszło. Teraz nadszedł czas, by zakopać wojenny topór”
„Przyjaciółka miała swoją bratową za cnotkę i nieroba, więc chciała się jej pozbyć. Efekt? Zniszczyła życie bratu”

Redakcja poleca

REKLAMA