Wiał przenikliwie zimny wiatr, deszcz zacinał wściekle, a po moich plecach spływał pot. Wcale nie byłam pewna, czy zdołam doholować matkę na miejsce. Opierając się całym ciężarem na moim ramieniu, z trudem stawiała kroki.
Jeszcze dziesięć dni temu szła tą samą drogą wyprostowana jak żołnierz. Ale wtedy to było co innego. Żegnałyśmy wujka Waldka, szwagra mojej mamy, który od września poważnie niedomagał i wszyscy spodziewali się, że nie przetrwa zimy. Miał kłopoty z krążeniem, dusiła go astma i pewnego dnia po prostu się nie obudził.
Teraz mama miała pochować jego żonę
Wiadomość, że Malwina nie żyje, spadła na nas jak grom z jasnego nieba. Ciotka była okazem zdrowia i wulkanem energii. Tak nam się przynajmniej wydawało. Przez ostatnie miesiące doglądała męża, woziła go po lekarzach i jak zwykle sprawdzała się w roli oddanej, kochającej żony oraz idealnej gospodyni.
Śmierć męża całkiem ją załamała. Zaraz po jego pogrzebie powiedziała mojej mamie, że jej misja na tej ziemi dobiegła końca, że została sama, nie ma po co żyć, i żeby jej pod żadnym pozorem nikt nie ratował, gdyby się przypadkiem rozchorowała.
– Głupia jesteś! – usłyszała wtedy od starszej siostry. – Jak to nie masz po co żyć? A Grzesiek i jego dzieciaki? A Halina? A o mnie pomyślałaś? Nie jesteś sama, tylko samolubna. Masz dzieci i wnuki, które cię potrzebują. Masz mnie…
– Halina mieszka w Szwecji, Grzesiek ma żonę, jego dzieci dorastają. Komu ja jestem potrzebna? – westchnęła Malwina. – Tylko Waldek mnie potrzebował, a on umarł.
Z relacji mamy wiem, że rozmowa szybko przerodziła się w kłótnię Mama zostawiła ciotkę samą, choć wcześniej planowała, że u niej zanocuje. Dręczona jednak wyrzutami sumienia, zadzwoniła do siostry następnego dnia z samego rana. Ciotka nie odbierała telefonu. Mama zaalarmowała więc siostrzeńca.
Dalej wypadki potoczyły się błyskawicznie
Okazało się, że ciotka zasłabła, gwałtownie wzrósł jej poziom cukru. Gdy znalazła się w szpitalu, lekarze byli bezradni. Niemal cały organizm przestał nagle funkcjonować i ciocia Malwina umarła po kilku godzinach.
– Z prochu powstałeś i w proch się obrócisz – słowa księdza przyprawiły mnie o dreszcz.
Na trumnę Malwiny zaczęły spadać grudy mokrej ziemi, a ja z przerażeniem patrzyłam na zrozpaczone twarze moich kuzynów, na łzy mojej matki. Widziałam, jak na nie całkiem zwiędłych wieńcach pojawiają się świeże. Po prostu niewyobrażalny horror.
Tamten wieczór spędziłyśmy z mamą w milczeniu. Dopiero po kilku dniach spytałam ją, na co właściwie chorowała ciotka Malwina.
– Ależ Zosiu, ona była całkiem zdrowa. Malwina nie chciała żyć! Można powiedzieć, że umarła z miłości… – mama zamyśliła się, a potem zaczęła opowiadać:
– Widzisz, oni się bardzo kochali. Nie znałam drugiej takiej pary. Od pierwszej chwili, kiedy się poznali, Waldek obsypywał Malwinę kwiatami, pocałunkami, komplementami. Ona przy nim kwitła. Mówił do niej: Malinko, nigdy Malwinko, bo twierdził, że jest tak słodka jak malina. Dla niej z początku rzucił studia… Bo wiesz, studiował w Krakowie, a ona tu, w Warszawie. Ale potem wszystko się odwróciło. To on skończył medycynę, zrobił jedną, drugą specjalizację, potem doktorat, a ona, gdy była w ciąży z Grześkiem, rzuciła akademię i już nigdy nie wróciła do malowania. Szkoda… Miała talent.
Mama wypiła łyk herbaty
– Z Waldka był niby dobry chłopak – podjęła po chwili – tylko strasznie kochliwy. Zdradził Malwinę z milion razy. Co tylko jechał na kongres czy sympozjum, zaraz się jakaś baba koło niego kręciła. Pamiętasz zresztą, wujek był elegancki, przystojny… Podobał się kobietom – powiedziała prawie z uznaniem.
Pamiętałam. Raz nawet, dawno temu, kiedy byliśmy wszyscy razem w Międzyzdrojach, poszłyśmy z Haliną wieczorem na molo i tam zobaczyłyśmy, jak jej ojciec przechadza się po plaży pod rękę z jakąś babką. Z początku myślałyśmy, że to ciocia albo moja mama. Ale w pewnej chwili wujek zaczął całować tę panią i wtedy zobaczyłyśmy, że to obca kobieta. Uciekłyśmy stamtąd przestraszone. Halina stwierdziła tylko, że lepiej ciotce Malwinie nic nie wspominać.
– Ileż łez przez niego wylała! – ciągnęła mama. – Mówiłam jej ze sto razy: zostaw go, on na ciebie
nie zasłużył. Kiedy ją przepraszał za kolejną zdradę, wierzyła, że to ostatni raz i zaraz wymyślała, jak by mu dogodzić, jakie ciasto upiec, żeby Waldusiowi smakowało. I trzeba powiedzieć, że zawsze to doceniał. Zawsze ją chwalił, że lepszej żony nigdzie by nie znalazł. Całował ją po rękach, patrzył z uwielbieniem jej w oczy, kupował biżuterię, szmatki… Nigdy nie widziałam, żeby chłop tak kochał kobietę – i był wobec niej takim łajdakiem. Ja bym go mimo wszystko na cztery wiatry przepędziła...
Po tych słowach mama urwała nagle opowieść. Na jej twarzy znów pojawiło się przygnębienie. Westchnęła ciężko i wyszła do swojej sypialni. Pomyślałam, że obie z mamą nie potrafiłyśmy tak bezwarunkowo kochać nikogo: ona rozwiodła się z tatą, gdy dowiedziała się o jedynym jego romansie.
Ja zostawiłam męża, bo po trzech latach małżeństwa uznałam, że za często bywa poza domem. A może ciotka Malwina miała rację? Jeśli nie mogła żyć bez męża, to znaczy, że tylko z nim była szczęśliwa. Mimo wszystko.
Czytaj także:
„Wujek to cham i prostak, który psuje każdą rodzinną imprezę. Na szczęście znalazł się ktoś mocniejszy w gębie od niego”
„Mąż ma gdzieś nasze rocznice. Może i jestem materialistką, ale drań nie dał mi nawet zwiędniętego tulipana”
„Ta podstępna larwa wykorzystała naszą rodzinną tragedię, żeby się wzbogacić. Musiałam wziąć sprawy w swoje ręce”