„Mąż ma gdzieś nasze rocznice. Może i jestem materialistką, ale on nie dał mi nawet zwiędniętego tulipana”
fot. Adobe Stock, fizkes
„Szczególnie zabolała mnie pierwsza jego wpadka. Byliśmy świeżo po ślubie, a Marek na śmierć zapomniał o moich urodzinach. Przypomniał sobie, gdy odebrałam chyba dziesiąty telefon z życzeniami od przyjaciół. Szybko przeprosił, złożył mi życzenia, lecz prezentu dla mnie nie miał”.
Marta, 31 lat/04.05.2023 16:30
fot. Adobe Stock, fizkes
Mój Marek to prawie ideał. Prawie, bo oprócz tego, że jest czuły, odpowiedzialny i zawsze godny zaufania, ma jeden defekt, który zawsze mnie szczególnie bolał. Otóż mój cudowny mąż… nigdy nie dawał mi prezentów!
A przecież kobieta uwielbia być obdarowywana przez swojego księcia. I naprawdę nie chodzi o to, że jestem materialistką. Tak zasugerowały mi raz przyjaciółki gdy zwierzałam się im z mojej bolączki. Dla mnie nie liczy się to, czy upominek będzie drogi czy nie. Ucieszyłabym się nawet z drobiazgu. Bukietu kwiatów, książki, płyty, pudełka czekoladek. Bo nie o pieniądze chodzi ani o to, by się wykosztować.
Liczą się drobne dowody miłości, gesty, które podkręcają atmosferę w związku, sprawiają, że kobieta czuje się ważna i wie, że jej mężczyzna o niej pamięta. No właśnie, pamięta…
Z tym to Marek ma dopiero problemy!
Przykłady? Proszę uprzejmie: mój mąż ZAWSZE zapomina o naszych rocznicach, o moich urodzinach i imieninach, o wszystkich dniach, które są dla mnie ważne.
Marek jest wiecznie zajęty i zabiegany, i nie przywiązuje wagi do takich okazji. Nie chodzi o to, że jest skąpcem. Po prostu twierdzi, że dla niego każdy dzień spędzony ze mną jest równie ważny.
Podobno nie lubi „tego całego przymusu pamiętania
o jakichś tam datach”. Szkoda…
Szczególnie zabolała mnie pierwsza jego wpadka. Byliśmy świeżo po ślubie, a Marek na śmierć zapomniał o moich urodzinach. Przypomniał sobie, gdy odebrałam chyba dziesiąty telefon z życzeniami od przyjaciół. Szybko przeprosił, złożył mi życzenia, lecz prezentu dla mnie nie miał.
Podobnie było z rocznicą ślubu. Ja przygotowywałam od kilku tygodni niespodziankę dla niego – sprowadziłam mu z Holandii rower, o którym zawsze marzył. Marek cieszył się jak dziecko, ale… nie wiedział, z jakiej to okazji. Starałam nie okazywać smutku i rozczarowania, ale przez pierwsze lata naprawdę mnie to bolało.
W końcu przywykłam
Zobaczyłam, jakim Marek jest wspaniałym mężczyzną, jeden defekt można jakoś przeżyć. Z czasem weszło mi w krew, że to ja dbam o to, by przypominać mężowi o ważnych świętach, kupuję dla niego prezenty, niczego nie oczekując w zamian.
Ze wszystkich ważnych dni w roku, to było najrzadziej obchodzone przez mnie święto. Imieniny. Wiadomo, dzień trochę inny niż te na zwykłych kartkach z kalendarza, ale huczniej obchodziłam urodziny. Poza tym prawie zawsze w imieniny jestem chora albo przynajmniej podziębiona.
Marty jest w lutym, więc o złapanie jakiegoś wrednego wirusa, nie jest trudno. Tym razem też mnie dopadło.
Była sobota, nie musiałam nigdzie wychodzić, więc wykorzystałam sytuację i od rana leżałam w łóżku, pociągając nosem. Oglądałam telewizję i co jakiś czas odbierałam telefony od znajomych, którzy pamiętali… Marka nie było w domu, kilka dni wcześniej wyjechał do Gdańska, miał wrócić dopiero w niedzielę. Nie łudziłam się, że zadzwoni z życzeniami.
Późnym popołudniem ktoś załomotał do drzwi. Poderwałam się na równe nogi i wlokąc za sobą koc, pobiegłam do wejścia. Na progu stał obcy mężczyzna.
– Dzień dobry, jestem kurierem. Mam dla pani przesyłkę. Proszę pokwitować odbiór – strzelał słowami jak z karabinu, a ja nic nie rozumiałam.
„Przesyłka? Do mnie? Przecież niczego nie zamawiałam” – pomyślałam, posłusznie sięgając po długopis.
Po kilku sekundach kurier znikł, a ja zostałam w przedpokoju z dużą kopertą, na której jak byk stało moje imię i nazwisko.
Otworzyłam i kolana się pode mną ugięły
To były bilety lotnicze. Tam i z powrotem do… Wenecji! Przecież to było moje największe marzenie! Zwiedzić to romantyczne miasto, pospacerować po wąskich urokliwych uliczkach, wypić prawdziwą włoską kawę w jakiejś kameralnej knajpce.
Od dziecka zbierałam pocztówki ze zdjęciami Wenecji, oglądałam programy w telewizji, czytałam przewodniki z myślą, że kiedyś tam pojadę. Oczywiście z wybrankiem życia… z Markiem.
Serce biło mi jak szalone, ręce trzęsły się z emocji tak bardzo, że upuściłam kopertę. Wtedy wypadł z niej liścik:
Jeśli myślisz, że jestem aż takim ignorantem, to się mylisz :) Po prostu czekałem na odpowiedni moment. Wszystkiego najlepszego, Najdroższa, z okazji Twoich imienin!
Nie musiałem dopytywać, żeby znać Twoje największe podróżnicze marzenie. Dziś jeszcze jestem w Gdańsku, ale jutro czekam na Ciebie na lotnisku o 17.00. Spakuj najładniejszą sukienkę, bo zabieram Cię na superromantyczną kolację w najpiękniejszej knajpce w Wenecji. I nie zapomnij o biletach dla nas! Kocham Cię, - Twój Marek.
Chyba nie muszę dodawać, jak bardzo poczułam się szczęśliwa…