Siedziałam na brzegu łóżka, patrząc na Piotra, który od dobrych kilku minut wpatrywał się w ekran telefonu. Przesuwał palcem po ekranie jak zahipnotyzowany, a każde jego kliknięcie dziwnie mnie irytowało. Mogłam tylko patrzeć, jak jego twarz rozświetlało zimne, sztuczne światło, i mimo że dzieliło nas zaledwie kilka centymetrów, czułam się jakby oddalał się ode mnie coraz bardziej. Kiedyś myślałam, że z nim mogę robić wszystko, że będzie w moim życiu kimś niezastąpionym. A teraz?
Codzienność przekształciła nasz związek w coś cichego i przewidywalnego. Nasze dni toczyły się według identycznego rytmu, jakby ktoś puścił nam w tle tę samą melodię na zapętleniu. Wiedziałam, że coś we mnie wygasa, że przestaję wierzyć, że cokolwiek jeszcze może się zmienić. Ale też nie mogłam znieść myśli o rozstaniu, bo przecież mieliśmy za sobą tyle lat, tyle wspólnych chwil. Miałam wrażenie, że staliśmy się bardziej przyzwyczajeniem niż miłością.
Nie cofnęłam swoich słów
Pewnego wieczoru, zmęczona własnymi myślami i tą dziwną ciszą między nami, wzięłam głęboki oddech i wyrzuciłam z siebie coś, co dojrzewało we mnie od dawna.
– Piotr… może potrzebujemy czegoś więcej? – zaczęłam, a on uniósł wzrok znad telefonu, patrząc na mnie jak na kogoś, kogo ledwo znał. – Myślałam o tym, żeby może… spróbować otwartego związku. Żeby dać sobie trochę wolności. Może to coś zmieni?
Dostrzegłam na jego twarzy zdziwienie, może nawet lekki strach. A jednak nie cofnęłam swoich słów. Bałam się, że gdybym to zrobiła, nic by się nie zmieniło, a my tkwilibyśmy dalej w tej nieznośnej stagnacji, z dnia na dzień coraz bardziej od siebie oddaleni.
Siedzieliśmy naprzeciwko siebie przy kuchennym stole. Piotr milczał, wpatrując się w kubek z kawą, jakby miał nadzieję, że znajdzie tam odpowiedź. Chwila, w której wypowiedziałam te słowa, wciąż wisiała w powietrzu i czułam, jak przeszywa nas na wskroś.
– Więc… – zaczął powoli, ważąc każde słowo. – Chcesz otwarty związek, tak?
Skinęłam głową, próbując nie odwracać wzroku. Czułam, jak dłonie zaczynają mi się pocić.
– Myślę, że mogłoby to być coś, co pozwoli nam… złapać oddech – powiedziałam, starając się, żeby moje słowa zabrzmiały przekonująco, choć nie byłam pewna, czy przekonuję bardziej jego czy siebie. – Żebyśmy mogli na nowo odkryć, kim jesteśmy.
Piotr spuścił wzrok, a na jego twarzy pojawił się wyraz, którego nie potrafiłam zinterpretować. Czy to był żal? Rozczarowanie? Może strach?
– A co, jeśli to nas zniszczy? – zapytał cicho. – Jeśli zamiast nas naprawić, tylko się oddalimy?
Nie wiedziałam, co odpowiedzieć. Przecież sama się nad tym zastanawiałam, niejednokrotnie. W końcu wyszeptałam:
– Może to ostatnia szansa, żeby coś jeszcze uratować.
Piotr tylko pokiwał głową, ale nadal nie wyglądał na przekonanego. Może po prostu zgodził się, żeby mnie nie stracić?
Z czasem pojawił się lęk
Na początku wydawało się, że to działa. Kilka tygodni po naszej rozmowie, każde z nas zaczęło próbować nowej wolności, na którą się zgodziliśmy. Było w tym coś ekscytującego, choć towarzyszyło temu uczucie lekkiego niepokoju. Przez chwilę nawet uwierzyłam, że to właśnie jest sposób, żeby przywrócić między nami świeżość. Piotr uśmiechał się częściej, wyglądał na bardziej zrelaksowanego, a ja czułam coś na kształt… nadziei.
Ale z czasem zaczęłam zauważać, że jego uśmiech, choć częstszy, stał się nieco… sztuczny. Coraz więcej spraw unikał, a nasze rozmowy zdawały się zaledwie cieniem dawnych dialogów. Było w nich dużo milczenia i dziwnej ostrożności, jakby każde słowo mogło wywołać coś, czego oboje się baliśmy.
Pewnego wieczoru, kiedy zapytałam go wprost, jak się czuje z tym „eksperymentem”, zbył mnie krótkim uśmiechem.
– W porządku – odpowiedział, ale nie spojrzał mi w oczy.
– Na pewno? – naciskałam, czując, że coś jest nie tak.
– Marta, ustaliliśmy to razem, prawda? – rzucił, jakby chciał zamknąć temat. – Jest dobrze, naprawdę.
Miałam wrażenie, że coś przemilcza, ale nie chciałam naciskać. Wydawało mi się, że każde kolejne pytanie może go jeszcze bardziej oddalić. I tak zaczęliśmy żyć obok siebie, niby swobodnie, a jednak z jakimś cieniem między nami. Z czasem pojawił się lęk, którego wcześniej nie czułam – lęk, że zamiast ratować związek, robimy wszystko, żeby się od siebie oddalić.
Eksperyment zaczynał się rozłazić w szwach. Im bardziej Piotr się zamykał, tym bardziej narastało we mnie poczucie, że tracę kontrolę nad sytuacją. Każde nasze spotkanie przesiąknięte było dziwnym napięciem, a rozmowy stawały się coraz bardziej powierzchowne.
Eksperyment zaczął nas przerastać
Pewnego wieczoru nie wytrzymałam. Gdy zobaczyłam, jak Piotr z ożywieniem opowiada o kimś, kogo niedawno poznał, poczułam nagły skurcz zazdrości.
– Naprawdę tak cię to cieszy? – przerwałam mu ostro. – Mam wrażenie, że dla ciebie to tylko pretekst, żeby się ode mnie odciąć.
Piotr spojrzał na mnie zaskoczony, a potem jego twarz przybrała wyraz zimnej determinacji.
– A czego się spodziewałaś, Marta? – odparł z nutą goryczy. – Sama tego chciałaś. A teraz masz pretensje?
Słowa ugrzęzły mi w gardle. Czułam, jak narasta we mnie gniew, ale też coś jeszcze – świadomość, że ten eksperyment zaczął nas przerastać. Może już dawno przestał być próbą ratowania czegokolwiek, a stał się tylko ucieczką, drogą bez powrotu.
Po kolejnej, wyjątkowo gorzkiej kłótni, Piotr niespodziewanie przysiadł obok mnie na kanapie. Milczeliśmy przez dłuższą chwilę, a w pokoju słychać było tylko tykanie zegara. W końcu Piotr odezwał się cicho, jakby bał się własnych słów.
– Marta… zgodziłem się na to wszystko, bo się bałem, że odejdziesz – wyznał, unikając mojego wzroku. – Myślałem, że jak dam ci to, czego chcesz, to jakoś uratujemy ten związek. Ale... chyba już nie wiem, kim dla siebie jesteśmy.
Poczułam, jak coś we mnie pęka. Niepewnie położyłam dłoń na jego ręce.
– Ja też się pogubiłam, Piotr. – moje słowa były ledwie szeptem. – Chciałam, żebyśmy znowu poczuli coś… coś nowego. Ale chyba nie przewidziałam, ile to nas kosztuje.
Zaczęliśmy od początku
W jego oczach zobaczyłam to, co ukrywał przez cały ten czas – ból, zagubienie, strach. I może jeszcze coś – cień uczucia, które wciąż gdzieś tam było, ale zagłuszone naszym eksperymentem. Tego wieczoru oboje zrozumieliśmy, że żadne z nas nie potrafi już dłużej udawać.
Następnego dnia zasiedliśmy do rozmowy, jakby od tego zależało nasze życie. Każde z nas wpatrywało się w drugie, szukając w oczach odpowiedzi, na które nie było słów. W końcu odważyłam się przerwać ciszę.
– Piotr… myślisz, że jeszcze możemy to naprawić?
Westchnął ciężko, jakby ten dźwięk skumulował całe jego zmęczenie.
– Chciałbym w to wierzyć – zaczął powoli. – Ale to, co się stało, zostawiło ślad. Nasze zaufanie… nie wiem, czy da się to odbudować.
Poczułam w sobie mieszaninę smutku i ulgi, jakby część mnie czekała na te słowa, choć jednocześnie były najtrudniejsze do przyjęcia.
– Więc co teraz? – zapytałam, choć odpowiedź znałam już od jakiegoś czasu.
– Może musimy zakończyć ten układ – powiedział z rezygnacją. – Zacząć od początku, ale bez tej całej… otwartości. Może tylko my dwoje, bez dodatkowych komplikacji.
Wiedziałam, że jego propozycja była jedynym wyjściem. Uśmiechnęłam się słabo, choć w środku wciąż czułam niepewność.
– Dobrze, spróbujmy – odpowiedziałam, a jego dłoń znalazła moją.
Tego wieczoru postanowiliśmy dać sobie ostatnią szansę.
Marta, 32 lata
Czytaj także:
„Nie wiedziałam, dlaczego w ogrodzie znajduje się mała kapliczka. Historię odnalazłam w starym dzienniku babci”
„Mąż zniszczył nasze małżeństwo, gdy wpakował się kochance pod kołdrę. Dał jednak coś, przez co nie myślę o rozwodzie”
„Partnerka myślała, że wrobi mnie w ojcostwo dziecka z romansu. Nie spodziewała się jednak, jakiego asa mam w rękawie”