„Po co pracować, skoro lepiej poprosić o pieniądze w internecie? Wystarczy napisać, że jest się samotną matką z dzieckiem”

Wpadłam w długi fot. Adobe Stock, auremar
„– Takie czasy, mamo. Oni nie pójdą do normalnej pracy. Teraz to nowa forma żebractwa. Ci ludzie nawet nie próbują szukać pracy, wolą żerować na innych. Liczą na to, że dostaną pieniądze, jakieś rzeczy albo że ktoś zrobi coś dla nich za darmo. Tego samego uczą te swoje dzieci i rośnie nam pokolenie nierobów i cwaniaków”.
/ 11.03.2023 20:30
Wpadłam w długi fot. Adobe Stock, auremar

Kilka miesięcy temu syn kupił mi laptopa i podłączył internet. Odtąd wieczorami korzystam z dobrodziejstw nowoczesności. Zaparzam sobie aromatyczną herbatę, na talerzyk kładę kilka ciasteczek i buszuję w necie. Tego dnia zalogowałam się na portalu społecznościowym i przeglądałam wpisy. Moją uwagę zwróciło ogłoszenie jednej z kobiet: „Poszukujemy osób do pomocy. Trzeba wyremontować mieszkanie dla samotnej matki z dziećmi. Potrzebne również ubrania, żywność, środki czystości”. Wczytałam się w szczegółowe informacje, wypowiedzi innych osób i westchnęłam.

Ta biedna matka nie miała niczego poza dziećmi

Ani ukończonej szkoły, ani pracy, ani męża, ani rodziny. Cudem otrzymała mieszkanie z urzędu miasta, jednak musiała je wyremontować. Naprawdę jej współczułam. I pomyślałam, że skoro jestem już na emeryturze, skoro mam sporo wolnego czasu, mogę jakoś pomóc.

Niekoniecznie przy remoncie, bo lata już nie te, ale na przykład w opiece nad dziećmi. Dzięki temu ona dokończy szkołę, poszuka pracy. Nie zastanawiając dłużej, zaczęłam działać. Skontaktowałam się z panią Jolą i zaoferowałam pomoc. Umówiłyśmy się na spotkanie. Na miejscu oprócz niej zastałam dzieci i jakiegoś młodego mężczyznę. Jak się okazało, był konkubentem tej niby samotnej matki. Dziwne… Przecież pisała, że nie ma nikogo oprócz dzieci. Żadnej rodziny, żadnego faceta.

– A co panią obchodzi, z kim Jolka sypia? – obruszył się dziarski młody człowiek. – Niech pani da, co tam przywiozła, i do widzenia.

Nic nie przywiozłam – wyjaśniłam. – Rozmawiałam z panią Jolą i zaproponowałam pomoc przy dzieciach, żeby mogła iść do szkoły, do pracy…

Mężczyzna wybuchnął śmiechem.

– Jolka, coś ty tej babie nagadała?

– A co miałam powiedzieć, jak mi wyskoczyła z jakimiś pierdołami? – rzuciła obronnym tonem kobieta. – Myślałam, że coś przyniesie.

Młodzian ruszył z nieprzyjemną miną w moją stronę.

– Wypad, babciu… – burknął.

Wystraszyłam się i prędko stamtąd odeszłam. A gdy wróciłam do domu, zadzwoniłam do mojej synowej Basi i opowiedziałam jej o wszystkim.

– Niech mama nigdy więcej nie odpowiada na takie ogłoszenia – przestrzegła mnie. – Teraz to nowa forma żebractwa. Ci ludzie nawet nie próbują szukać pracy, wolą żerować na innych. Liczą na to, że dostaną pieniądze, jakieś rzeczy albo że ktoś zrobi coś dla nich za darmo.

Ale jak tak można? – zdumiałam się, czując zażenowanie.

– Takie czasy, mamo. Oni nie pójdą do normalnej pracy. Nauczyli się pasożytować na innych, brać pieniądze od państwa i naiwnych ludzi, co gorsza, tego samego uczą swoje dzieci. I rośnie nam pokolenie nierobów i cwaniaków.

Porozmawiałyśmy jeszcze trochę, a potem zaparzyłam sobie ulubioną herbatę i z talerzem ciasteczek usiadłam w fotelu.

Zamyśliłam się…

Ja też zostałam sama z synkiem. Młoda wtedy byłam, ledwie co zawodówkę krawiecką skończyłam. Antek, miglanc jeden, gdy tylko dowiedział się o ciąży, uciekł. Rodzice źle zareagowali, bo panna z dzieckiem to wstyd i skandal. Z powodu tego wstydu wyrzucili mnie domu.

Nie będę mieszkał pod jednym dachem z puszczalską! – grzmiał ojciec.

– Nie tak cię wychowaliśmy, co ludzie powiedzą, Boże, Boże…! – matka płakała i załamywała ręce.

Zatrzymałam się u ciotki w mieście. Miała bardziej nowoczesne poglądy. Pomogła mi z mieszkaniem, znalazła pracę na pół etatu na targu. Było ciężko, naprawdę ciężko, z trudem dawałam radę. Okres ciąży, który dla innych kobiet jest radosnym czasem oczekiwania na dziecko, dla mnie był koszmarem. Chociaż nie najlepiej się czułam, pracowałam fizycznie, żeby mieć co jeść i móc opłacić czynsz. A to mieszkanie… Nie chciałam być niewdzięczna wobec ciotki, która jako jedyna próbowała mi pomóc, lecz to mieszkanie było zwykłą norą bez gazu, prądu, ogrzewania. No i wymagało pełnego remontu. Udało mi się załatwić nadgodziny i dzięki dodatkowym pieniądzom znajomy cioci, elektryk, przynajmniej zrobił mi instalację. Wreszcie miałam światło! A do porodu zostały niecałe dwa miesiące.

– Będzie dobrze – pocieszała mnie ciotka. – Najważniejsze, dziewczyno, że masz dach nad głową. Mieszkanie powoli się wyremontuje, a ja wypytam koleżanki, czy nie mają czegoś do oddania dla maluszka.

Po urodzeniu Piotrusia przeniosłam się do maciupkiej kawalerki ciotki.

– Jakoś się zmieścimy, dopóki nie skończysz remontu – uznała. – Przecież nie zabierzesz niemowlaka do takiego mieszkania.

Ucieszyłam się. U ciotki było ciasno, ale przynajmniej ciepło i sucho. A jeszcze koleżanki cioci miały sporo rzeczy dla Piotrusia po swoich dzieciach. Dostałam ubranka, łóżeczko, pieluchy, nawet wózek. Ponieważ wkrótce po porodzie wróciłam do pracy, ciocia znalazła dla małego miejsce w żłobku, i znowu mogłam stopniowo remontować mieszkanie.

Jednak nie było to takie łatwe

– Nigdy mi się nie uda! – rozpłakałam się pewnego wieczoru, kiedy okazało się, że wymiana podłóg i okien przekracza moje możliwości finansowe.

Pracowałam, zarabiałam, żyłam skromnie, ale i tak niewiele udawało mi się odłożyć. Ciocia nie mogła mnie wspomóc, bo sama żyła z niewielkiej renty. Dodatkowa praca nie wchodziła w grę, bo kto by się zajął małym. Nie mógł tłuc się po żłobkach i opiekunkach. Dziecko potrzebuje matki.

– Uda się – zapewniała mnie ciocia. – Nie płacz. Rozmawiałam z twoimi rodzicami. Przyjadą jutro.

Bałam się tego spotkania. Wciąż pamiętałam, jak źle mnie potraktowali. Może ich zawiodłam, może „okryłam hańbą”, ale mimo wszystko byłam ich dzieckiem… Ja też czułam żal, że się ode mnie odwrócili. Na szczęście wnuk zmiękczył ich serca.

Do sądu podasz tego drania – powiedział stanowczo ojciec. – Nie wymiga się od płacenia alimentów.

– Pomożemy ci w opiece nad Piotrusiem – obiecała mama. – Może uda ci się znaleźć dodatkową pracę, chałupniczą. Przecież ty jesteś krawcową, a moja znajoma szuka kogoś, kto skróci jej spódnicę. Zawsze to kilka groszy więcej. No, nie becz…

– Dołożymy ci do remontu – ojciec spojrzał na mamę, ta kiwnęła głową. – Nie mamy za wiele, ale coś tam się zaoszczędzi i będzie ci łatwiej.

Byłam im wtedy bardzo wdzięczna. Do dziś jestem. Wspólnymi siłami, dzieląc się kosztami, po dłuższym czasie wyremontowaliśmy mieszkanie dla mnie i synka. Miałam nawet centralne ogrzewanie! Niemal się popłakałam ze szczęścia. Poza tym nie sprzedawałam już na targu, ale wróciłam do zawodu. Znowu szyłam. W zakładzie, a potem w domu, żeby zarobić dodatkowe pieniądze. Wreszcie zaczęło mi się układać. Nadal było ciężko, ale dawałam radę! Potem poznałam Janka, on pokochał mnie i Piotrusia, pobraliśmy się i stworzyliśmy pełną rodzinę.

Mój trudny okres w życiu się skończył

Niemniej nigdy o tych niełatwych czasach nie zapomniałam i właśnie dlatego tak ochoczo pośpieszyłam na pomoc tamtej kobiecie, rzekomo samotnej i zdanej wyłącznie nie siebie. Do głowy by mi nie przyszło, że ktoś może być tak pozbawiony dumy i skrupułów, tak bezwstydny i cyniczny, by żerować na cudzym dobrym sercu oraz współczuciu. Napisałam do osoby, która zorganizowała pomoc dla pani Joli, przedstawiłam, jak wygląda sytuacja i co mnie spotkało. Myślałam naiwnie, że może doczekam się przeprosin. Odpowiedź zdumiała mnie chyba jeszcze bardziej niż zachowanie pani Joli i jej konkubenta – zostałam zwyzywana od najgorszych, nazwano mnie donosicielką i kazano się nie wtrącać, skoro nie chcę pomóc. Nadal często trafiam na podobne ogłoszenia. A to ktoś szuka zabawek, a to ubrań, a to mebli, to znów wprost prosi o pieniądze. Przeglądam profile tych rzekomo potrzebujących osób i rumienię się ze wstydu za nich. Młode kobiety, owszem z czeredką dzieci, ale wymalowane, modnie ubrane, chwalące się zdjęciami z imprez i wycieczek… I one niby datków oraz darmowej pomocy potrzebują?

– Mamo, to jest nowa grupa społeczna, tak zwana „szlachta nie pracuje” – tłumaczyła mi synowa. – Ci cwaniacy żyją z pomocy społecznej, żebrania w internecie. I nie dbają o dzieci, którymi sobie gęby wycierają, ale wyłącznie o swoje rozrywki.

Basiu, wciąż nie mogę w to uwierzyć… – kręciłam głową.

– Basia ma rację – wtrącił się mój syn. – Pełno wszędzie takich naciągaczy.

– I naprawdę żadne z ogłoszeń nie mówi prawdy? Przecież wiem z własnego doświadczenia, jak trudne potrafią być początki dorosłego życia.

– Ale dzisiaj niekoniecznie, mamo. Gdybym urodził się teraz, nie musiałabyś pracować, bo wystarczyłoby napisać w internecie, że jest ci ciężko, że masz dziecko, że rodzice wyrzucili cię z domu, że przymieramy z głodu…

– Żartujesz! – obruszyłam się. – Ciężko nie ciężko, ja swoją dumę miałam!

– Wiem, mamuś, wiem, ale ty jesteś wyjątkiem, i za to cię kocham.

Potem coś tam zrobił z laptopem i już mi te „żebracze” ogłoszenia się nie pokazywały. Poza tym jednym.

– Znowu samotna matka – mruknęłam pod nosem, jednak zagłębiłam się w treść ogłoszenia.

Chociaż nie, to nawet nie było ogłoszenie

Może dlatego przeniknęło przez „barierę”. Kobieta w miłych, grzecznych słowach pytała, czy ktoś mógłby jej pomóc, bo sama nie daje już rady. Spróbuję, pomyślałam. Ten ostatni raz. Przecież nie wszyscy na tym świecie są naciągaczami. Kasia jest młodą kobietą i matką. Wychowywała się w domu dziecka, a teraz sama boryka się z opieką nad córeczką i rozwodem z mężem alkoholikiem. Z radością i szczerą wdzięcznością przyjęła zarówno moje wsparcie, jak i pomoc innych ludzi dobrej woli. Ktoś pomógł załatwić prawnika, ktoś inny wyremontował zdewastowane przez męża pijaka mieszkanie. Ja zaopiekowałam się Julcią i znalazłam pracę dla Kasi.

– Jest pani dla mnie jak mama, której nigdy nie miałam – wyznała mi któregoś dnia i się popłakała.

Też się wzruszyłam i powiedziałam to, co kiedyś mówiła mi ciocia:

Będzie dobrze, Kasieńko, zobaczysz, jeszcze będzie dobrze, jeszcze życie ci się ułoży.

A od siebie dodałam:

– Tylko nie trać wiary. W siebie i ludzi.

Czytaj także:
„Miałam jedną zasadę: nigdy nikomu nie pożyczam pieniędzy. Złamałam ją raz. Straciłam kasę i przyjaciółkę”
„Mąż dawał mi 200 zł miesięcznie, a resztę pieniędzy wydawał na kochankę. Nie pracowałam, więc nie miałam głosu”
„Koleżanka zazdrościła mi pieniędzy i pozycji. Sama nie umiała zapracować na swój sukces, więc odebrała wszystko mnie”

Redakcja poleca

REKLAMA