Jako mała dziewczynka kochałam babcine opowieści. Szczególnie w pamięć zapadła mi historia złotej szkatułki. Szkatułka należała do mojej prababki, potem przeszła w ręce babci. Niestety, dokładnie w dniu ślubu moich dziadków w tajemniczy sposób zniknęła. Zachował się jedynie szkic, według którego zostało wyrzeźbione wieko. Babcia przechowywała ten szkic niczym relikwię. Nie pozwalała go dotykać, bo papier był już pożółkły i kruchy. Ale gdy babcia akurat nie patrzyła, lubiłam delikatnie wodzić po nim palcem. W końcu szkic utkwił mi w głowie tak mocno, że mogłam sama narysować obrazek.
To był symbol miłości
Szkatułka była wykonana z dębowego drewna, pozłacanego, w środku zaś wyłożona aksamitem. Pradziadek wyrzeźbił ją własnoręcznie i zrobił to tak pięknie, tak misternie, że wiele osób próbowało kupić od niego to cacko, ale on nie chciał się zgodzić za żadne pieniądze. Jak się dowiedziałam, kryła się za tym romantyczna historia miłosna.
Prababcia sprzeciwiła się woli rodziców i zamiast wyjść za wybranego przez nich statecznego kupca, poślubiła ubogiego w finanse, za to bogatego duchem rzemieślnika. Ukochany w dowód miłości wyrzeźbił dla niej ozdobne pudełko na biżuterię. Po latach okazało się, że prababcia wykazała się dobrą intuicją, bo porzucony kandydat nie dość, że szybko znalazł sobie inną narzeczoną, to w kolejnych latach stracił cały majątek.
Szkatułka stała się symbolem prawdziwej miłości i małżeńskiego szczęścia. Prababcia w dniu ślubu swojej jedynej córki ofiarowała szkatułę młodym małżonkom. Był to najcenniejszy prezent, jaki mogła dać, pomijając wartość biżuterii, która znajdowała się w środku. A potem dzieło pradziadka przepadło na długie dziesiątki lat.
Trafiłam na nią przypadkiem
Jakież było moje zdziwienie, gdy pewnego dnia na jednym z portali sprzedażowych natknęłam się na puzdro z podobnym ozdobnym wiekiem, jak to wykonane kiedyś przez mojego pradziadka. Przypadek? Zapewne. Mało prawdopodobne, bym znalazła w internecie naszą zaginioną pamiątkę rodzinną. Zwłaszcza że szkatułka prababci była pozłacana, a ta ze zdjęcia na portalu pomalowana na biało. Wydrukowałam zdjęcie w sporym powiększeniu, zbadałam je milimetr po milimetrze, obejrzałam chyba ze sto razy, a potem… schowałam do szuflady.
Wieczorem, po całym męczącym dniu, zrobiłam sobie herbaty i zagłębiłam w fotelu. Normalnie włączyłabym swój ulubiony serial, tym razem jednak nie miałam nastroju. Po prostu siedziałam i wspominałam popołudnia, gdy babcia snuła swoje opowieści.
Sama nie wiem, kiedy złapałam za ołówek i na czystej kartce zaczęłam odruchowo coś szkicować – zawsze tak robiłam w chwilach intensywnego zamyślenia. Jakbym wpadała w rodzaj transu. Gdy się ocknęłam, patrzyłam ze zdumieniem na to, co narysowałam.
To był wyuczony i zapamiętany w dzieciństwie – oraz najwyraźniej wyryty w mojej podświadomości – pradziadkowy projekt szkatułki. Wyjęłam zdjęcie z teczki i porównałam je z moim szkicem. Nie były podobne – były identyczne! A to już nie wyglądało na przypadek. Albo sprzedawca znalazł naszą rodzinną pamiątkę, albo ktoś ją genialnie skopiował. Ktoś równie uzdolniony jak mój pradziadek.
Zastanawiałam się, co zrobić. Cena jak na moje możliwości była kolosalna. Zresztą nie zamierzałam płacić tak wielkiej sumy za coś, co mogło należeć do dziedzictwa mojej rodziny. Pomyślałam, że nie zaszkodzi zadzwonić i dowiedzieć się czegoś więcej. Wybrałam numer podany w ogłoszeniu.
Chciałam ją odzyskać
W słuchawce odezwał się mrukliwy męski głos. Na moje pytanie, gdzie można szkatułę obejrzeć, facet podał adres, po czym się zreflektował i stwierdził, że to w zasadzie bezcelowe, bo już ma klienta, który zaraz przyjedzie i chyba tylko trzęsienie ziemi mogłoby go powstrzymać od kupna.
Przyszło mi do głowy, że takie trzęsienie ziemi mogę mu zafundować.
– Proszę pana, mam podejrzenia, że szkatułka, którą pan sprzedaje, została wiele lat temu skradziona mojej babci. Chcę ją obejrzeć. Jeśli to…
– Brednie! – przerwał mi mój rozmówca. – Zwariowała pani? Odczep się, kobieto! – zażądał i się rozłączył.
Coś takiego! Bezczelny typ. Szybko wsiadłam do samochodu i pojechałam pod adres, który mi wcześniej podał.
To była zwykła kamienica, bez domofonu broniącego dostępu, na wizytówce przy drzwiach mieszkania numer dwa widniało jakieś nazwisko, które nic mi nie mówiło. Zadzwoniłam do drzwi, otworzył mi mężczyzna w średnim wieku.
– Pani po odbiór tego pudełka?
Kiwnęłam głową.
– Proszę wejść.
Nie wyprowadzałam go z błędu i weszłam za nim do środka. Kiedy podał mi szkatułkę, poczułam dreszcz emocji. Zastanawiałam się, czy uda mi się udowodnić jej pochodzenie. Szkatułka miała pewną tajemnicę – drugie dno, a w zasadzie szufladkę, która otwierała się po naciśnięciu zapadki. Nacisnęłam i nie zadziałało, zrobiło mi się gorąco. Może ktoś ją przebudował? Może biała farba zakleiła mechanizm?
Byłam niemal pewna, że to nasza szkatułka. Tym większe ogarnęły mnie rozpacz i wściekłość. Sprzedawca gapił się na mnie podejrzliwie, gdy macałam dno pudełka. Cholera, dotąd nie miałam okazji przećwiczyć działania szufladki. Już chciałam się poddać, gdy rozległ się dzwonek do drzwi. Facet poszedł otworzyć.
– Dzień dobry, przyjechałam po moje pudełeczko, pan wybaczy spóźnienie – tłumaczyła się jakaś kobieta.
– Niech się pani wynosi, bo wezwę policję! – usłyszałam po chwili pełen wściekłości głos faceta.
– To ja ją wezwę. Niech pani tego nie kupuje, to kradziona rzecz.
Kobieta tylko wzruszyła ramionami, najwyraźniej się nie przejęła. Facet podszedł i z całej siły szarpnął szkatułę, próbując mi ją wyrwać. Trach – i w moich rękach zostało dno.
To był dowód
Faktycznie farba musiała posklejać ze sobą wszystkie elementy tak mocno, że nie dało się szufladki normalnie wysunąć. Teraz na ziemię sfrunęła koperta, bardzo elegancka i podpisana pięknym, zamaszystym pismem. Podniosłam ją szybko i przeczytałam napis.
– Janina i Antoni Łuczewscy. To moi dziadkowie! – triumfowałam. – No i co teraz pan powie?
Postawa sprzedawcy momentalnie się zmieniła.
– Mówiłem pani, że nie ukradłem… – bronił się już dużo grzeczniej.
– Ależ ja pana wcale nie oskarżam o kradzież – zastrzegłam.
Nie miałam zamiaru upierać się przy tym zarzucie, bo mężczyzna miał najwyżej 50 lat, więc nie mógł niczego ukraść 20 lat przed swoim urodzeniem. Szkatuła zaginęła bowiem 70 lat temu.
– Ale pod paserstwo już mi to podchodzi…
– Jakie paserstwo?! – oburzył się facet.
– Przez telefon panu powiedziałam, że to rzecz skradziona, a pan mimo ostrzeżenia dalej zamierzał sprzedać szkatułkę mojej babci.
– Powiedzmy, że nie uwierzyłem – odparł z dziwną miną.
Babcia się rozpłakała
Do domu wróciłam ze szkatułką, którą dostałam za darmo. Usunięcie wszystkich akrylowych warstw trochę pracy mnie kosztowało; najwyraźniej szkatuła byłą przemalowywana wielokrotnie. Pod spodem wciąż kryła się pozłota pradziadka, i to w zadziwiająco dobrym stanie. Koperty nie śmiałam otwierać bez babci, w końcu zaadresowana była do niej.
Babcia na widok szkatułki po prostu się popłakała. Gdy podałam jej kopertę, długo na nią patrzyła bez słowa.
– To od moich rodziców – powiedziała w końcu drżącym głosem. – Mów, dziecko, jakim cudem udało ci się ją odnaleźć?
– Przypadek, babciu, poza tym szczęście i trochę sprytu.
Opowiedziałam jej całą historię.
– A jak nazywał się ten człowiek?
Kiedy jej powiedziałam, cała historia zaczęła się układać.
– Tak się nazywał gospodarz domu, w którym wtedy mieszkaliśmy z rodzicami – przypomniała sobie babcia. To był bardzo uczciwy człowiek. Pamiętam, że miał syna Wieśka i różnie się o nim mówiło, ale wtedy nikt go o nic nie podejrzewał, a jego ojciec jeszcze nam pomagał szukać. Wiedziałam, że biżuteria ze szkatułki była sporo warta. Były w niej perły, pierścień z rubinem i wiele innych kosztowności, ale najbardziej było mi żal samej szkatułki. Gdy człowiek jest młody, inaczej patrzy na pewne sprawy. Bardziej niż pieniądze liczyła się wtedy dla mnie miłość. Teraz wiem, że pieniądze mogą pomóc. Gdybym dziś miała te klejnoty, to bym je sprzedała i dołożyła się wam do kredytu.
– To już nieważne, babciu. Ale, słuchaj, twoja mama musiała bardzo kochać tatę… – zaczęłam.
– Bardzo, przeciwstawiła się dla niego swojej rodzinie, co na owe czasy było nie lada wyczynem. Ale ona miała dar, dar wyczuwania miłości i dobra.
– Będziesz mogła do niej schować zdjęcia rodzinne – powiedziałam do babci, patrząc na szkatułę.
Babcia westchnęła.
– Należy się tobie w prezencie ślubnym, kochana Weroniczko.
– Ślub miałam już dawno temu – zaoponowałam. – Ty się nią naciesz. W zamian poopowiadasz mi rodzinne historie, może przypomnisz sobie jakieś inne, może je spiszemy. A potem, jeśli się zgodzisz, gdy nadejdzie odpowiedni czas, przekażesz szkatułkę prawnuczce w dniu jej ślubu. Spokojnie może poczekać.
Dzisiaj rano Ola wspominała coś o romantycznym ślubie z niedźwiedziem, ale to typowe dla pięciolatki. Myślę, że jeszcze zdąży zmienić poglądy w kwestii małżeństwa.
Czytaj także:
„Siostra zostawiła mi w spadku majątek i przystojniaka. Miałam dziką satysfakcję, że rodzinie skacze gul z zazdrości”
„Od Joanny zależała moja przyszłość, ale nie pozwolę, żeby mnie gnębiła. Niedługo sama opluje się własnym jadem”
„Mój syn jest przestępcą. Ludzie wytykają mnie na ulicy palcami, a moje dziecko gnije w więzieniu”