„Po 60. urodzinach zaczęłam żyć na nowo. Dzieciom się to nie podoba, bo najchętniej wyprawiłyby mnie na tamten świat”

zamyślona dojrzała kobieta fot. Getty Images, Photo by Alex Tihonov
„A więc to o to im chodzi? Boją się, że ktoś zabierze spadek po mnie. Zamiast cieszyć się szczęściem matki, one obawiają się o majątek. Od razu odesłałyby mnie na tamten świat, żebym czasami nie siała zgorszenia”.
/ 31.10.2023 15:15
zamyślona dojrzała kobieta fot. Getty Images, Photo by Alex Tihonov

Nigdy nie miałam dla siebie czasu. Życie upłynęło mi na pracy, obowiązkach domowych i dbaniu o dzieci – Dorotę, Pawła i Agnieszkę. Męża poznałam tuż po ukończeniu szkoły. Szybko wzięliśmy ślub i zaczęła się proza codziennego życia.

Rodzina była najważniejsza

Całe życie ciężko pracowałam, żeby zapewnić byt mojej rodzinie
Najpierw mieszkaliśmy kątem u teściów. Na rodziców Franciszka nie mogę narzekać. Starali się nam pomagać na miarę swoich możliwości. Teściowa zajmowała się małą Dorotką, żebym mogła wrócić do pracy w sklepie i odciążyć domowy budżet.

– Ja zajmę się wnusią. Bóg dał, że jeszcze mam dużo sił i dobre zdrowie, poradzę sobie. Ty dziecko pracuj spokojnie, żeby kiedyś było wam lepiej – powtarzała.

– Dziękuję mamo. Na ciebie zawsze mogę liczyć – naprawdę byłam jej wdzięczna za okazane wsparcie.

Dom był niewielki dla naszej piątki. Gdy drugi raz zaszłam w ciążę i na świat przyszedł Paweł, zrobiło się jeszcze ciaśniej. Postanowiliśmy wtedy zaciągnąć kredyt i rozpocząć budowę na działce obok. A że pieniędzy wciąż brakowało, wiele prac wykonywaliśmy sami. Mąż razem z ojcem, wujkiem i moim bratem całe popołudnia i niemal wszystkie wolne soboty spędzali na placu budowy.

Ja również się nie oszczędzałam. Zostawiałam dzieci pod opieką teściowej i własnymi rękami nosiłam cegły i wiaderka z cementem,urabiałam zaprawy, podawałam potrzebne narzędzia. Do tego pracowałam w sklepie – na stoisku z mięsem i wędlinami. Nosiłam ciężkie skrzynki wypełnione kolejną partią kurczaków, skrzydełek, golonek, nóżek na galaretę, swojskich wędlin i innych specjałów.

Nie będę kłamać, że było lekko. To ciężkie fizyczne zajęcie. Cały czas na nogach, ciągłe pilnowanie terminów, sprzątanie i obsługa marudzących klientów. To wszystko z uśmiechem na ustach, bo przecież personel musi przyciągać, a nie odstraszać.

Wychowaliśmy i wykształciliśmy dzieci

Udało się nam jednak zbudować wymarzony dom, wykształcić dzieci i wyposażyć je na przyszłość. Ile to wszystko mnie kosztowało nieprzespanych nocy, bólu nóg i kręgosłupa,  nerwowego przeliczania gotówki i główkowania, które wydatki są pilne, a które można jeszcze nieco odłożyć, wiem tylko ja.

Byliśmy jednak dumni z mężem z rodziny i kolejnych sukcesów pociech. Dorotka skończyła pedagogikę i została nauczycielką w przedszkolu.

– Nasza kochana, pilna córcia. Pierwsza w rodzinie ma wyższe wykształcenie – mówiłam z dumą, gdy córka obroniła dyplom, a mąż przytakiwał mi z uśmiechem.

Z czasem Dorotka zrobiła jeszcze kolejne kierunki podyplomowe. Teraz jest dyrektorką szkoły podstawowej w pobliskim miasteczku. Jej mąż pracuje w urzędzie skarbowym i dość dobrze się im powodzi. Paweł skończył politechnikę i pracuje jako inspektor budowlany. Najmłodsza Agnieszka długo szukała swojej drogi.  Najpierw skończyła historię, ale długo nie mogła znaleźć pracy w zawodzie.

– Wiesz mamo, chyba zrobiłam błąd. Nie chcę uczyć w szkole, a po tej mojej historii są niewielkie perspektywy na dobrze płatną pracę – żaliła mi się w chwilach słabości.

– To może skończysz teraz drugi kierunek? Na naukę przecież nigdy nie jest za późno – próbowałam zdopingować ją do zmian.

Agusia długo się wahała. Dorabiała w sklepie, restauracji, jako bileterka w kinie. W końcu jednak poznała swojego przyszłego męża. Daniel jest dentystą. To on doradził jej zdrowie publiczne. Po skończeniu zaocznie tego kierunku, udało się jej założyć sklep z artykułami medycznymi.

Wszystkie dzieci mają rodziny i żyją w miarę stabilnie. Mam pięcioro wnuków, które są moimi iskierkami i ogromną radością. Moje córki i syn właśnie w ten sposób mnie odbierają. Jako babcię, która powinna siedzieć w bujanym fotelu, robić na drutach i rozpieszczać wnuki, gdy te akurat znajdą chwilę na wizytę. I właśnie z tego powodu w naszej rodzinie zrobił się duży problem. Bo ja nie chcę jeszcze rezygnować ze wszystkiego i teraz, ku rozpaczy moich dzieci, przeżywam drugą młodość.

Na emeryturze chcieliśmy odpocząć

Z mężem zawsze planowaliśmy, że na emeryturze wreszcie odpoczniemy i będziemy spędzać czas razem.

– Będziemy jeździć na weekendowe wycieczki. Wreszcie poznamy okolicę, bo nigdy nie było na to czasu. Obiecuję Ci jesienny wypad w góry. Pamiętasz, jak raz udało się nam wyjechać w Bieszczady? Byłaś zachwycona kaskadą kolorów i pięknymi krajobrazami – pytał Franciszek.

– Pewnie, że pamiętam. Niewiele w życiu widzieliśmy. Ciągła praca, budowa, obowiązki. Zawsze było szkoda pieniędzy, bo są ważniejsze wydatki – doskonale go rozumiałam.

Dbaliśmy, żeby nasze dzieci wysyłać na szkolne wycieczki czy wakacyjne kolonie lub obozy. Dla nas nie wystarczało już pieniędzy na spełnianie drobnych marzeń. Mieliśmy nadzieję, że na emeryturze nadrobimy stracony czas. Niestety nie udało się nam. Franciszek nawet jej nie dożył. Miał dokładnie 62 lata. Zasłabł na magazynie firmy kurierskiej, gdzie pracował. Koledzy wezwali karetkę, która odwiozła go do szpitala. Już z niego nie wrócił. Rozległy zawał zabrał mi męża i nasze wspólne marzenia.

– Mamo, musisz żyć dla nas – przekonywała mnie Dorotka. – My cię potrzebujemy, wnuki cię potrzebują. Tata nie chciałby, żebyś się poddawała.

Córka była wtedy dla mnie naprawdę dużym wsparciem. To dzięki niej i maluchom, wpadającym do mnie i z uśmiechem opowiadającym przedszkolne oraz szkolne przygody, pozbierałam się po stracie.
Pewnego razu przyśnił mi się Franciszek. Uśmiechał się i przypominał mi, żebym spełniła nasze marzenia za nas dwoje. Nie wiem, czy to proroczy sen, ale dał mi impuls do zmian. Postanowiłam, że postaram się spełnić prośbę męża, który zawsze mnie kochał i wiedział, co jest dla mnie najlepsze.

Zapisałam się do klubu seniora

Po przejściu na emeryturę zaczęłam szukać sobie ciekawych zajęć. Zapisałam się do klubu seniora, gdzie poznałam wiele świetnych koleżanek. To wcale nie były stateczne babcie, ale pełne życia i energii panie w średnim wieku. Kochające życie i chcące jeszcze czerpać z niego pełnymi garściami. Weekendowe wyjazdy na grzyby, spotkania autorskie w miejskiej bibliotece, warsztaty ceramiczne i kulinarne. Dotąd nie do pomyślenia było dla mnie, że tyle czasu mogę poświęcać na hobby.

– Czy ja w ogóle miałam dawniej hobby? Owszem, lubiłam czytać, ale i na to było niewiele czasu. Codzienne obowiązki domowe i zawodowe były ważniejsze – kiedyś podzieliłam się swoimi myślami z nową koleżanką.

– Ja miałam tak samo. Praca, dzieci, sprzątanie, wieczorem gotowanie na kolejny dzień, imieniny teściowej, odrabianie lekcji – Zosia doskonale mnie rozumiała. – Obejrzenie spokojnie serialu wydawało mi się  prawdziwym luksusem.

Teraz mogłam spotykać się na naszej grupie literackiej. Wybieraliśmy najnowsze książki, które czytaliśmy i dzieliliśmy się podczas spotkań opiniami. Czasami zapraszaliśmy nawet pisarzy, którzy opowiadali o swojej twórczości. Te wieczory z ludźmi w moim wieku, przy winie i pysznych wypiekach stały się moim stałym weekendowym rytuałem.

Z klubem seniora jeździliśmy też na wycieczki. I to właśnie podczas jednej z nich poznałam Stanisława. Też wdowiec. Starszy ode mnie o 4 lata, ale kondycji mógłby mu pozazdrościć niejeden 40-latek.

– To zasługa aktywnego życia. Wiesz, zawsze kochałem sport i starałem się poświęcać mu dużo czasu. W młodości grałem w lokalnej drużynie piłki nożnej. Później jeździłem na rowerze. Nawet wygrywałem rajdy. Przejeżdżałem po kilkadziesiąt kilometrów dziennie – opowiadał mi przy filiżance kawy, którą zamówiliśmy w przerwie pomiędzy zwiedzaniem kolejnych zabytków.

Zaczęliśmy spotykać się ze Stasiem

Przyznam szczerze, że Stasiu naprawdę mi zaimponował. Swoją energią, radością życia i chęcią chłonięcia z niego nowych wrażeń. Coraz więcej czasu spędzaliśmy razem. Aż w końcu zostaliśmy parą. Ze Stanisławem naprawdę nigdy się nie nudzę. Razem chodzimy do kina, teatru, ostatnio zaprosił mnie nawet do opery.

Zaprasza mnie na romantyczne kolacje do restauracji, spacerujemy po mieście wyjeżdżamy z naszymi znajomymi z klubu seniora. Czasami zachowujemy się jak nastolatki, zaśmiewając się do łez.

– Jadziu, nikt nie wie, ile czasu nam zostało. Już nie musimy pracować, odchowaliśmy dzieci. Teraz czas, żeby wreszcie zadbać o siebie – często mi powtarza.

Moja nowa znajomość nie podoba się jednak moim dzieciom. Nie zdążyłam im oficjalnie przedstawić Stanisława. Pewnego dnia Dorota wpadła niezapowiedziana, gdy akurat układaliśmy scrabble i piliśmy domowe nalewki produkcji naszego kolegi. Moja córka przeżyła szok. Zupełnie jakby to ona była matką, a  ja nastolatką, która sprowadziła sobie do domu kawalera pod nieobecność rodziców.

– Kto to był, mamo? Kim jest ten Stanisław i co on u ciebie robił? Czy on cię, aby nie rozpija? – pytała po wyjściu mojego przyjaciela.

– Ze Stanisławem znamy się z klubu seniora. Wspólnie zapisujemy się teraz na uniwersytet trzeciego wieku. Planujemy w przyszłości zamieszkać razem. Chciałam wam go oficjalnie przedstawić, ale nie zdążyłam – mówiłam swobodnie, ale moja córka zupełnie mnie nie rozumiała.

– Mamo, ja nie wiem, co się z tobą dzieje, ale ostatnio naprawdę się zmieniłaś. Masz dobrze ponad 60 lat, a zachowujesz się niczym szalona nastolatka. Wciąż gdzieś biegasz, wychodzisz. Wnuki narzekają, że już od dawna nie jadły popisowych pierogów babci – zaczęła mnie oskarżać.

– Dziecko, daj spokój. Ulepię wam tych pierogów z mięsem i kapustą. Zresztą obiecałam Stasiowi, to od razu zrobię więcej.

Córka zrobiła kwaśną minę i się pożegnała. Szybko jednak podzieliła się wieściami z bratem i siostrą, bo już tego samego dnia wieczorem zadzwonił do mnie Paweł.

– Czy to prawda, że Dorota zastała cię dzisiaj popołudniu pijaną z jakimś starszym panem? Mamo, co ty robisz? Zapomniałaś o tacie? – powiedział bez przywitania.

– Co? Jaką pijaną? Co ty synu mówisz? – nie mogłam uwierzyć w słowa, które usłyszałam.– No Dorka mówiła, że przyszła do ciebie z dziewczynami, a ty z jakimś panem piłaś nalewki, w domu bałagan. Ty całymi dniami biegasz po mieście, a wnuki nawet nie widzą babci. Czy takie zachowanie naprawdę przystoi starszej pani? Nie boisz się, co ludzie powiedzą? – dodał oskarżycielskim tonem.

Boją się, że nie dostaną spadku

Nie chciałam dalej dyskutować, dlatego szybko się pożegnałam. Na drugi dzień podobne słowa usłyszałam od Agnieszki. Ale ona dodała jeszcze więcej.

– W weekend przyjedziemy do ciebie z Danielem i Mateuszem. Nie wychodź nigdzie, bo musimy pogadać o tym twoim panu Stasiu. A może mamo on poluje na twój dom? W końcu ta nieruchomość jest teraz naprawdę sporo warta. Okolica zrobiła się dość modna. Do tego masz działkę po babci – córka mówiła na jednym wdechu.

A więc to o to im chodzi? Boją się, że ktoś inny zabierze spadek po mnie. Zrobiło mi się naprawdę przykro, że moje własne dzieci nie chcą mnie zrozumieć. Zamiast cieszyć się szczęściem matki, one węszą podstępy i obawiają się o rodzinny majątek. Pewnie najchętniej od razu odesłałyby mnie na tamten świat, żebym czasami nie siała zgorszenia.

Ale nie dam się im. Obiecałam Franciszkowi, że na emeryturze zaczniemy nowe życie. Jemu się nie udało, ale ja mogę spełnić nasze marzenia. Nie pozwolę odebrać sobie radości. Kto powiedział, że starsza pani musi jedynie siedzieć i czekać na śmierć? Zresztą, jaka starsza pani? Ja czuję się jeszcze całkiem młodo.

Czytaj także:
„Mąż przyjaciółki okazał się damskim bokserem. Z pomocą przyszedł jej zakapior, bo przecież łobuz kocha najbardziej”
„Po śmierci ojca matka odkrywa blaski życia singielki. Nie mogę patrzeć, jak przyjmuje kawalerów w moim wieku”
„Sąsiedzi przez własną głupotę odpuścili interes życia. We wsi zazdrościli mi pieniędzy i chcieli się na mnie odegrać”

Redakcja poleca

REKLAMA