Z Grażyną spędziliśmy razem pięćdziesiąt lat. Pobraliśmy się młodo, bo ledwie skończyliśmy dwadzieścia lat. Wtedy były nieco inne czasy i młodzi nie czekali ze ślubem i dziećmi do trzydziestki albo i dłużej tak, jak to dzieje się teraz. Wnuczki są nieco starsze niż my, gdy braliśmy ślub, ale ani myślą o zakładaniu rodziny.
– Dziadku, ja teraz muszę skończyć ten drugi kierunek studiów. Później chcemy wyjechać z Danielem na kilka miesięcy do Azji, coś zobaczyć, przeżyć. Na obowiązki i ciepłe obiadki jeszcze mamy czas – powiedziała mi niedawno Kamilka, gdy nieśmiało wspomniałem, czy mam już powoli szykować prezent na wesele dla niej i jej narzeczonego.
Nic nie powiedziałem tej mojej wnusi, bo wydała mi się jeszcze taka młoda i szalona. Wprawdzie z Damianem spotyka się już dobre kilka lat, ale oni w porównaniu do nas to takie duże dzieci z nosem w telefonach. Tak naprawdę niewiele wiedzą o dorosłym życiu.
My z Grażynką byliśmy poważniejsi
Człowiek myślał o pracy, chciał odłożyć nieco grosza, wreszcie iść na swoje, bo czasy były ciężkie, a mieszkanie razem z teściami dało się nam we znaki. Nieco ponad rok po ślubie na świat przyszła Danusia, później Karol i Basia. Ja ciężko pracowałem w zakładzie mechanicznym, żeby utrzymać rodzinę, a żona miała mnóstwo zajęć przy dzieciach w domu. Gdy maluchy nieco podrosły i poszły do szkoły, Grażynka wróciła na etat do zakładowej kuchni, gdzie dorabiała jako pomoc kuchenna na pół etatu.
Utrzymanie rodziny nadal pozostawało na moich barkach. Po latach pracy u kogoś postanowiłem się usamodzielnić i założyć własny warsztat. To była jeszcze końcówka lat osiemdziesiąt, gdy prowadzenie biznesu było niemile widziane. W naszym lokalnym miasteczku nie miałem jednak większych problemów. Doskonale znałem się na swoim fachu, a ludzie zaczęli kupować swoje pierwsze syrenki, a później maluchy. Miałem, co robić. Dodatkowo jeździłem też naprawiać ciągniki, maszyny rolnicze i wszystko to jakoś się kręciło.
Po przemianie ustroju nie spocząłem na laurach. Dobrze odnalazłem się w nowej rzeczywistości. Zatrudniałem kolejnych pracowników, sam także dużo dokształcałem się, bo na polski rynek zaczęły trafiać używane samochody z Zachodu, które naprawiało się już zupełnie inaczej niż popularne niegdyś fiaciki czy polonezy.
Zaniedbałem wtedy żonę
Przez lata udało mi się wybudować dom, wykształcić dzieci i pomóc całej trójce wystartować w dorosłość. To jednak miało swoją cenę. Często po kilkanaście godzin na dobę spędzałem w warsztacie, nie miałem wolnych sobót, a czasem i w niedzielę zdarzyło mi się jechać do stałego klienta, któremu akurat coś się zepsuło i potrzebował pilnej pomocy.
Przyznaję, zaniedbałem wtedy nieco żonę, która przez ostatnie lata już nie pracowała. Było mnie stać, żeby porzuciła swój etat na kuchni, zajmowała się naszym domem i dużym ogrodem. Ale byłem przekonany, że jesteśmy zgodnym małżeństwem.
Obiecałem sobie, że na emeryturze nadrobimy stracony czas. Marzyło mi się kupienie domku letniskowego. Upatrzyłem piękne miejsce pod lasem. Cisza, spokój, niedaleko jezioro, naprawdę malownicza okolica. Tam mieliśmy spędzać wspólnie spokojne dni starości, jeździć na wycieczki i cieszyć się życiem szczęśliwych emerytów.
Jednak decyzję o odejściu na zasłużony odpoczynek odkładałem z dnia na dzień. Trochę szkoda było mi zostawiać zakład, gdzie spędziłem długie lata. Ani syn, ani żaden z zięciów nie chciał przejąć rodzinnego interesu. Oni mieli swoje życie, dobrze ułożyli sobie kariery zawodowe i ani myśleli grzebać się w smarach. Dokładnie tak powiedział mi Karol, gdy nieśmiało zapytałem, czy nie lepiej byłoby, żeby wrócił do naszej firmy.
– Daj spokój tato. Jasne, skończyłem to technikum mechaniczne, bo tak tego chciałeś, a ja byłem młody i nie umiałem się sprzeciwić. Ale mnie w ogóle nie interesują samochody. Lubię swoją pracę w banku, teraz mam szansę na awans. Nie zrezygnuję z tego, żeby grzebać się w smarach – powiedział, a mnie zrobiło się przykro.
W końcu jednak pogodziłem się z losem. Warsztat oddałem w dobre ręce swojego zastępcy, a sam odszedłem na emeryturę.
– Wreszcie spełnimy z Grażynką nasze młodzieńcze marzenia. Teraz będę miał czas jeździć do naszego domku na wsi, bo wcześniej żona spędzała tam czas głównie ze swoją siostrą – mówiłem do Wieśka, który miał zostać na sterach mojego dawnego biznesu.
– Pewnie, należy ci się odrobina odpoczynku. Przecież ostatnie trzydzieści lat spędziłeś niemal w całości tutaj – kolega uśmiechnął się i wiedziałem, że naprawdę dobrze mi życzy.
Moje szumne plany drugiej młodości jednak wcale się nie spełniły. Owszem, kilka razy pojechaliśmy z Grażynką do naszego siedliska. Ale cały czas chodziła naburmuszona i zła. Żaden mój pomysł się jej nie podobał. Ani wieczorne ognisko, ani propozycja urządzenia miniszklarni. Gdy przywiozłem dwa rowery, które miały być niespodzianką dla niej, wpadła w prawdziwy szał.
– Zwariowałeś? Na stare lata będziemy jeździć na rowerze? Żeby wszyscy sąsiedzi się z nas śmiali? Zresztą, to już nie na moje nogi. Wiesz, że mam reumatyzm – krzyczała.
– Ale pamiętasz, jak w młodości jeździliśmy na długie wycieczki? Zabieraliśmy plecaki i ruszaliśmy przed siebie. Kochałaś to – próbowałem wtrącić nieśmiało.
– Daj spokój, kiedy to niby było? Ponad pięćdziesiąt lat temu, jeśli nie zauważyłeś. Od tego czasu wiele się zmieniło. Nigdy nie było cię w domu, na nic nie miałeś czasu – zaczęła mi wyrzucać z pretensją w głosie.
– Wiem, ale przecież starałem się dla naszej rodziny. Żeby naszym dzieciom niczego nie zabrakło, żeby nie musiały tak mozolnie dorabiać się wszystkiego od przysłowiowej łyżeczki – powiedziałem, ale ona tylko machnęła ręką i poszła na spacer.
Wróciła, gdy za oknem było już ciemno i nadal była na mnie obrażona, a ja próbowałem zrozumieć dlaczego. Owszem, może nie spędzaliśmy ze sobą tyle czasu, ile bym chciał, ale naprawdę dbałem o nią, rozpieszczałem dzieci, a potem wnuków. Wspólnie świętowaliśmy rodzinne urodziny, imieniny i inne okazje. Byliśmy zgodnym małżeństwem, nie kłóciliśmy się i staraliśmy się wzajemnie wspierać. A ona teraz o wszystko ma do mnie pretensje.
Dzieci i wnuki urządziły nam złote gody
Myślałem, że nasze złote gody coś zmienią. Z okazji pięćdziesiątej rocznicy ślubu dzieci i wnuki zorganizowały nam uroczyste przyjęcie w ogrodzie. Był tort, grill, mnóstwo życzeń, kwiatów i prezentów. Gadaliśmy, żartowaliśmy, a ja myślałem, że jesteśmy naprawdę szczęśliwą rodziną.
Sam także postarałem się o niespodziankę dla żony. Wykupiłem dla nas dwutygodniowy pobyt w górach. Znalazłem przytulny pensjonat, zaplanowałem rozrywki, zarezerwowałem nawet zabiegi Spa dla żony, które doradziła mi córka. Myślałem, że to będzie taka nasza podróż tylko we dwoje. Teraz uświadomiłem sobie, że niewiele razy wyjeżdżaliśmy wspólnie.
Gdy byliśmy młodzi, nie mieliśmy pieniędzy na wakacje. Później staraliśmy się posyłać dzieci na kolonie i obozy. Gdy już zacząłem prowadzić własny warsztat i nasza sytuacja finansowa znacznie się polepszyła, nie miałem czasu na urlopy. Żona jeździła z dziećmi, a później kupowałem jej turnus, na który zabierała swoją siostrę. Ja w tym czasie dopilnowywałem interesu. Teraz miało się to jednak zmienić.
Moja niespodzianka wcale nie wywołała jednak takiego entuzjazmu Grażynki, jakiego się spodziewałem. Popatrzyła na mnie dziwnie i powiedziała, że w porządku i możemy jechać.
Żona od lat ma kochanka
Do naszej podróży jednak w ogóle nie doszło. Dlaczego? Bo odkryłem, że moja ukochana żona po pięćdziesięciu latach małżeństwa woli pić popołudniowe herbatki ze swoim kochankiem, a nie ze mną. Wszystko wyznała mi sąsiadka ze wsi, gdzie znajduje się nasze siedlisko. Pewnego dnia po prostu przyszła do mnie i powiedziała prawdę.
– Widzę, że pan jesteś porządny człowiek i już nie mogę patrzeć na to, jak Grażyna pana okłamuje – powiedziała po prostu. – Ona od dobrych kilku lat spotyka się z Witkiem. Tym, który mieszka w tym czerwonym domku w pobliżu jeziora.
Okazało się, że Grażyna na naszą działkę wcale nie jeździła ze swoją siostrą. Kazimiera była przykrywką. Żona spędzała tam tyle czasu, żeby móc swobodnie spotykać się z tym Witoldem. Ja byłem cały czas w pracy i nie wnikałem w jej wyjazdy. Ba, sam na nie ją namawiałem, żeby się rozerwała i odpoczęła od domu. A tu proszę, jak sprytnie ułożyła sobie życie beze mnie.
Żona i Witold chcieli się mnie pozbyć
Ale nie to było najgorsze. W telefonie żony zobaczyłem wiadomości, które zmroziły mi krew w żyłach. Otóż razem ze swoim kochankiem planowali, że przejmą mój majątek. Chcieli dom Witolda oddać jego dzieciom i zamieszkać wspólnie w naszym siedlisku. Zastanawiali się, jak się mnie pozbyć, żeby móc żyć razem.
Żona cieszyła się, że zaniedbuję swoje zdrowie i często zapominam o tabletach na ciśnienie, bo może dzięki temu szybciej dostanę zawału. Dokładnie tak napisała do tego swojego Witka. Nie mam pojęcia, czy naprawdę posunęliby się do czegoś gorszego i próbowali pomóc mi zejść z tego świata, żebym im nie przeszkadzał. Może to było tylko takie gadanie. Jednak nie chcę o tym w ogóle myśleć.
Dom przepisałem po cichu na dzieci, siedlisko również. One, gdy dowiedziały się o planach matki, nie chcą jej znać. Teraz złożyłem pozew o rozwód i zadbam, by Grażyna nie dostała ode mnie ani grosza.
Czytaj także:
„Mąż po 5 latach zostawił mnie dla ciężarnej kochanki. Później sama wpadłam w sidła żonatego i zostałam kochanką”
„Sukces uderzył mi do głowy, a strach podwładnych był moją pożywką. Przejechałem się na własnym wybujałym ego”
„Koleżanka na łożu śmierci błagała mnie o opiekę nad rodziną. Dotrzymałam słowa. Z przyjemnością przygarnęłam jej męża”