Pamiętam, jak Henryk latał za mną, gdy byliśmy jeszcze na studiach. Ja z początku w ogóle nie zwracałam na niego uwagi. Owszem, nie był brzydki, ale i nie zwalał z nóg urodą – ot, przeciętny chłopak o przeciętnym wzroście. Nie uczył się ani dobrze, ani źle, miał jakieś pasje, które nie do końca pokrywały się z moimi, więc brakowało nam zdecydowanie wspólnych tematów, no to i się nim szczególnie nie interesowałam. I pewnie zupełnie bym go zignorowała, gdyby nie jego upór.
Kochał mnie do szaleństwa
Przynosił mi kawę, gdy mieliśmy zajęcia z samego rana. Jakimś cudem zawsze zdobywał notatki z wykładów, których mi brakowało. Był zawsze koło mnie, gdy czegoś potrzebowałam albo chciałam coś pożyczyć. Kiedy w końcu uległam i dałam mu się zaprosić na gorącą czekoladę, był wniebowzięty. Odkryłam wtedy, że jest miły i dobrze mi się z nim rozmawia.
A potem były te wszystkie spacery w świetle księżyca, wyjścia do kina, teatru, wspólne poszukiwania prezentów dla najbliższych na święta. Takie chwile bardzo nas zbliżyły i ja też zaczęłam patrzeć na Henryka inaczej. Zaczęło mi na nim zależeć, a z czasem… Po prostu się zakochałam. A potem to już były zaręczyny, ślub, dzieci… I „żyli długo i szczęśliwe”? Niekoniecznie.
Coraz częściej wiało nudą
Lata mijały, a nasze dzieci powoli dorastały. Byliśmy bardzo zgodnym małżeństwem. Zawsze mogliśmy na siebie liczyć i, co najważniejsze zdaniem Henryka, nigdy nie brakowało nam pieniędzy. Mieszkaliśmy na ładnym, zamkniętym osiedlu, nasze dzieci chodziły do dobrej szkoły, a ja nie musiałam co chwila sprawdzać konta, gdy chciałam kupić coś nadprogramowego.
Szkoda tylko, że to, co między nami było, wygasło wraz z czasem. Henryk coraz częściej był zmęczony, znudzony życiem, niechętny do czegokolwiek. Wolał usiąść przed telewizorem i pooglądać jakiś głupawy program zamiast spędzić trochę czasu ze mną. Jeśli włączyłam jakiś film, zasypiał w trakcie, a na żadną kolację w restauracji nigdy nie dał się wyciągnąć.
– A może poszlibyśmy się przejść? – zaproponowałam kiedyś. – Noc jeszcze młoda, taka ładna pogoda jest…
– Paulina, coś ty wymyśliła? – Uśmiechnął się pobłażliwie. – To już nie te czasy, kiedy mieliśmy po dwadzieścia lat. Nie mam siły, żeby łazić po parku.
Nie naciskałam, bo i nie było po co. A ta niechęć do czegokolwiek nie stanowiła zresztą naszego jedynego problemu. Ten cały ogień, który łączył nas w młodzieńczych latach, stał się tylko odległym wspomnieniem. Właściwie w ogóle ze sobą nie spaliśmy, a Henryk… prawdę mówiąc, całkowicie przestał mnie pociągać. Jako czterdziestolatek, w ogóle przestał o siebie dbać, a im więcej miał lat, tym było gorzej. Lubiłam go. Naprawdę. Może i nawet kochałam – ale nie tak, jak powinnam kochać męża. Prędzej jak brata.
Miłosza spotkałam w parku
Któregoś sobotniego popołudnia, kiedy Henryk jak zwykle zasnął przed telewizorem, postanowiłam wyjść sama i przespacerować się po parku. Przeszłam kilka alejek, rozkoszując się pięknem złotej jesieni i przysiadłam na ławeczce, stojącej przodem do miejscowego jeziorka. Nie siedziałam tak wcale długo, gdy usłyszałam nad sobą:
– Przepraszam, mogę się przysiąść?
Podniosłam wzrok i oniemiałam. Tuż obok zatrzymał się wysoki, trochę szpakowaty mężczyzna o wysportowanej sylwetce. Na oko mógł mieć około czterdziestki, może troszkę więcej.
– Proszę – wykrztusiłam, gdy wyszłam z pierwszego szoku. – Niech pan siada.
Nieznajomy zajął miejsce obok mnie i zapatrzył się na mieniącą się taflę wody.
– Pięknie tu, prawda? – spytał, wyraźnie zamyślony.
– Zgadza się – przyznałam. – Właściwie przyszłam się tu przejść… – Zerknęłam na niego z wahaniem, a potem, zupełnie nie wiem czemu, wypaliłam: – Może chciałby mi pan potowarzyszyć?
Uśmiechnął się ciepło.
– Chętnie. – Wyciągnął do mnie rękę. – Miłosz jestem.
– Paulina.
No i tak właśnie się poznaliśmy. Jak się dowiedziałam podczas tego niecodziennego spaceru, Miłosz był rok młodszy ode mnie i dopiero co rozstał się z żoną. Wychodził z założenia, że trzeba o siebie dbać, chodzić na siłownię i korzystać z uroków świeżego powietrza, bo życie wcale przecież nie kończy się po czterdziestce. Zaimponował mi. Może nawet trochę mnie oczarował. Przy nim serce znów zaczęło mi szybciej bić i… tak! Miałam jak najbardziej nieprzyzwoite myśli!
Miałam wyrzuty sumienia
Opowiedziałam o nim najlepszej przyjaciółce, Ani, a ona uważała, że to strasznie romantyczne. Zwłaszcza że spotkaliśmy się jeszcze kilka razy, a ja z każdego takiego naszego spaceru po parku wracałam coraz weselsza. Nawet Henryk zauważył różnicę, bo zapytał mnie wieczorem, co wprawiło mnie w taki dobry humor.
– A, spacerowałam, Heniu – przyznałam z lekkim roztargnieniem. – Przeszłam się po naszym parku i jakoś tak… wszystko wróciło. Wiesz, wspomnienia.
Pokiwał głową i usatysfakcjonowany takimi wyjaśnieniami, odwrócił się na swoją stronę i poszedł spać. W tamtym momencie nie żałowałam spotkań z Miłoszem, choć… miałam jakieś delikatne wyrzuty sumienia. Bo o nim przecież Henrykowi nie powiedziałam. A może powinnam? Może byłby zazdrosny i wszczął awanturę? Tylko… czy to naprawdę pomogłoby naszemu związkowi? A co, jeśli mojemu mężowi nawet nie chciałoby się o mnie walczyć? W końcu… nie miałam żadnej pewności, czy coś jeszcze do mnie czuje.
Przyjaciółka miała pomysł
W kolejnym tygodniu, po pracy, spotkałam się z Anią w pijalni czekolady. To miejsce, wspaniały zapach kakao i słodkawa woń sosu waniliowego, przywołały wspomnienia. Wcale ich nie chciałam, ale były niestety silniejsze ode mnie.
– Dwadzieścia sześć lat temu siedzieliśmy tak z Heńkiem – przyznałam. – I wiesz, mówił wtedy te wszystkie piękne, czułe słówka, a ja go podziwiałam.
– Tak, pamiętam, jaki był w tobie zakochany. – Przyjaciółka roześmiała się serdecznie. – Latał za tobą i latał, aż się nie mogłaś od niego opędzić.
Zawtórowałam jej śmiechem.
– Kiedyś to była namiętność… – rozmarzyłam się, obejmując dłońmi kubek z parującą czekoladą na gorąco.
– Zostaw go! – namawiała mnie Ania. – Nie męcz się dłużej!
– Chyba żartujesz. – Westchnęłam ciężko i spojrzałam na bitą śmietanę, która powoli topiła się na powierzchni napoju. – To mój mąż. Przysięgaliśmy sobie. Nie mogę tego zniszczyć. Tak nie można.
– Oj, nie można! – zaperzyła się. – A Miłosz? Widzę, jak ci oczy błyszczą, gdy o nim mówisz. To nie jest takie nic, kochana! Zdecydowanie!
Byłam przeciwna
Pokręciłam głową.
– Oj, Ania – napiłam się czekolady, ale wbrew nadziei, którą nosiłam w sercu, wcale nie zrobiło mi się od tego lepiej. – Nic nie rozumiesz.
– No właśnie nie rozumiem! – Prawie podskoczyła na swoim krześle. – Spotkałaś faceta, który zawrócił ci w głowie, wreszcie wyrwałaś się z nudy i nie chcesz dla niego zostawić męża! Paulina, Henryk to już przeszłość. Pogódź się z tym.
Potrząsnęłam głową.
– Nie, nie mogłabym mu tego zrobić – przyznałam. – To przyjaciel. Jest… jak mój brat.
Ania westchnęła ciężko, a jej mina mówiła sama za siebie. Zdecydowanie jej nie przekonałam.
– I do końca życia będziesz dzielić łóżko z facetem, którego traktujesz jak brata. – Skrzywiła się. – Poświęcenie godne podziwu. A może tylko głupota?
Zrobię, co powinnam
Nie wiem, czy Ania ma rację. Czy rzeczywiście robię głupio, trwając niezmiennie przy Henryku. W domu nauczyli mnie jednak, że małżeństwo to rzecz święta i nie można go ot tak, przekreślić. Gdyby Henryk był okropny, wyzywał mnie, znęcał się nade mną czy miał inną kobietę… wtedy to co innego. Ale on przecież był taki kochany. Miły, uczynny jak dawniej, tylko… zupełnie niepociągający.
Nie ma co mydlić oczu Miłoszowi. To świetny facet, prawda, ale ja mam już męża. Zdecydowałam się na to dwadzieścia pięć lat temu i nie wycofam się, bo mi się znudziło. Przecież tak tyle czasu poszłoby na zmarnowanie! A Miłosz… Cóż, na pewno znajdzie kobietę, która go jeszcze uszczęśliwi.
Paulina, 47 lat
Czytaj także: „Święta spędziłam samotnie w szpitalu. Dzieci się na mnie wypięły, bo po co im schorowana matka przy wigilijnym stole”
„Córka ukradła mi z konta ostatnie 500 zł, bo chciała iść na Sylwestra. Dałam jej solidną nauczkę”
„Myślałam, że mąż dorabiał w Święta jako Mikołaj. Okazało się, że te przebieranki wcale nie były dla dzieci”