Chyba naprawdę istnieje coś takiego jak syndrom wypalenia zawodowego, bo właśnie mnie dotknął. Przestałam brać nadgodziny. Po co się starać, skoro i tak nikt cię nie docenia? Robiłam tylko to, co musiałam, odliczając godziny i minuty do końca szychty. Jednak w domu nie było lepiej. Mijaliśmy się z mężem jak współlokatorzy, i to niezbyt zżyci. Nie pamiętam już nawet, kiedy ostatni raz mieliśmy okazję porozmawiać o czymś innym niż pogoda, czy co zjemy na obiad następnego dnia.
W pracy marzyłam o tym, by wrócić do domu. W domu myślałam tylko o tym, by położyć się już spać, a rano jak najszybciej wyjść. Każdy kolejny dzień nie różnił się niczym od poprzedniego. Takie same tygodnie układały się w miesiące, a miesiące – mogłabym przysiąc – w lata. Pustka i bezsens jałowej egzystencji trawiły mnie jak rak.
– Dlaczego zatem nie robisz nic, żeby to zmienić? – zapytała mnie ostatnio przyjaciółka, zapewne zmęczona moim zrzędzeniem.
– Myślisz, że to takie łatwe? Nawet nie wiem, od czego miałabym zacząć – westchnęłam.
– Na twoim miejscu zaczęłabym od wizyty u fryzjera. Zapuściłaś się, Anka. Zrób się na bóstwo, a może Wojtek oszaleje na twoim punkcie jak dwadzieścia lat temu. A przynajmniej zauważy w tobie kobietę.
Siedziałyśmy w kawiarni, kiedy Monice zebrało się na przyjacielską, brutalną szczerość. Spojrzałam w szybę kawiarnianego okna, we własne odbicie. Miała rację. Nie wyglądałam dobrze. Szara cera, siwiejące włosy opadające na ramiona w smętnych pasmach, bezkształtna, przypominająca worek kiecka. I tak wszystko na mnie wisiało, od kiedy schudłam, gdy przestałam brać leki na płodność. Nie potrzebowałam diet, skoro zwyczajnie nie miałam apetytu. Nie chciało mi się ani jeść, ani o siebie dbać, przestałam się już nawet malować.
Wyglądałam dokładnie tak, jak się czułam. I nawet ta konstatacja nie wywołała łez. Wypalenie sięgnęło już tak głęboko. Było mi tylko troszkę wstyd przed Monią.
– Lepiej już sobie pójdę – mruknęłam. – Tylko obciach ci robię. Nie powinnaś się ze mną pokazywać w miejscach publicznych, postarzam cię. Wychodząc, zapłacę. Pa – wstałam od stołu.
– Anka, no co ty? Obraziłaś się? Uciekasz? Zastanów się nad sobą, zamiast się nad sobą użalać. Idź, jak musisz. Ale jak zadzwonię, masz odebrać. Zrozumiano?
Kiwnęłam głową.
– No to pa.
Gdy mnie dotknął, przeszył mnie prąd
Następne dni minęły mi na rozmyślaniach, z których niewiele wynikało. No może poza umówieniem się na wizytę u fryzjera, jak radziła Monika. Rozmyślałam nad swoim dotychczasowym życiem, analizowałam je rok po roku i ogarniał mnie coraz większy smutek. Nie tak to miało wyglądać.
Mój świat zdominowała walka o dziecko, ciągnąca się przez wiele lat. Odbiła się na moim małżeństwie. Długo to trwało, zanim pogodziłam się z faktem, że nie zostanę mamą, zanim odpuściłam wieczne starania, leki, suplementy, wizyty u lekarzy, znachorów, a nawet modlitwy. Niestety, w tym czasie zdążyliśmy z Wojtkiem oddalić się od siebie. Czy mogliśmy wrócić, reanimować nasz związek, czy mogło być jeszcze pięknie, tak jak kiedyś? Nie wiem. Nawet nie mam pojęcia, czy w ogóle bym tego chciała. Może tylko wmawiałam sobie, że chcę, bo to było mniej smutne niż całkowite poddanie się.
Jednak w poniedziałek rano moje odbicie w zabrudzonym tramwajowym oknie zdawało się lekko uśmiechać. Jasny blond zawsze pasował mi najbardziej. Dla lepszego efektu pomalowałam usta szminką i założyłam dopasowaną sukienkę.
Wprawdzie awansu nie dostałam, ale – Monika ma rację – nie mogę się wiecznie nad sobą użalać. Odmienionym wyglądem pokażę wszystkim w firmie, jak bardzo mam gdzieś całą tę gównianą niesprawiedliwość.
Wchodząc do biura, zdawało mi się, że wszyscy na mnie patrzą. Przez chwilę. Tak naprawdę kompletnie nikt na mnie nie zwrócił uwagi, nikt mnie nie podziwiał. Wszyscy byli zajęci swoimi sprawami, a biuro wypełniały szmer rozmów i upajający aromat świeżo zaparzonej kawy. Typowy początek tygodnia.
– Dzień dobry, pani Aniu – usłyszałam za plecami.
Odwróciłam się.
– Dzień dobry, szefie – zawahałam się, bo obok mojego przełożonego stał młody mężczyzna. Wysoki i przystojny.
– Chciałem pani przedstawić, to jest Adam Kruk, będziecie pracować razem. Poznajcie się – nowy pracownik miał silny uścisk dłoni. Silny i elektryzujący.
Gdy mnie dotknął, przeszył mnie prąd. Nie spodziewałam się takiej reakcji ani że będzie ze mną pracował facet. Niby wiedziałam, że na miejsce pani Jadzi, która odeszła na emeryturę, zostanie zatrudniony ktoś inny, ale byłam przekonana, że tak jak wcześniej będzie to kobieta. Ruszyłam w stronę naszego biura, ale po kilku krokach zorientowałam się, że idę sama. Przystanęłam i rzuciłam przez ramię:
– Idziesz czy nie?
Zreflektowałam się po niewczasie, że nie zabrzmiało to przyjaźnie, a wręcz przeciwnie. Pomyślałam, że zachowuję się jak stara biurwa, którą drażnią przystojni, młodzi i niedostępni dla niej mężczyźni.
Zadurzyłam się w nim jak nastolatka
Adam stał i patrzył. Gapił się bezwstydnie na moje łydki, uda, pośladki i sądząc po jego minie, podobało mu się to, co widział. Zarumieniłam się jak pensjonarka. Dawno żaden facet nie patrzył na mnie w taki sposób. Żartował sobie ze mnie? Flirtował na dzień dobry z każdą kobietą? Przyłapany, uśmiechnął się i puścił do mnie oko.
No nie, tylko tego mi brakowało: biurowego podrywacza! I ja mam z nim pracować biurko w biurko? Zdecydowanie wolałabym na jego miejscu kobietę. Chociaż czy na pewno? Cały czas czułam na sobie jego spojrzenia. A może mi się tylko zdawało? W każdym razie tamtego dnia po raz pierwszy od miesięcy nie spieszyło mi się, żeby wyjść z pracy.
Moja obawy okazały się przesadzone. Świetnie dogadywałam się z Adamem i to nie tylko w kwestiach zawodowych. Mieliśmy podobne poczucie humoru – o którym dzięki niemu sobie przypomniałam – lubiliśmy te same filmy, woleliśmy herbatę od kawy, byliśmy zgodni nawet w kwestii wyboru pizzy zamawianej na lunch. Poza tym, co tu kryć, Adam mi się podobał. Był w moim typie.
Nie robiłam sobie specjalnych nadziei – nawet nie powinnam jako mężatka – że traktuje mnie inaczej niż resztę damskiej załogi. Jednak pojawił się, a ja odżyłam. Znowu miałam chęć rano wstawać, malować się, czesać, stroić. Schlebiały mi jego pełne podziwu spojrzenia, lubiłam jego komplementy i żarciki. Nawet jeśli to była tylko gra, cieszyłam się myślą, że wpadłam w oko sporo młodszemu mężczyźnie. Znaczy nie było ze mną tak źle. Z kaszalotem by chyba nie flirtował i nie pisałby dwuznacznych esemesów.
„Pięknie wyglądasz, gdy się rumienisz” – przeczytałam.
„To twoja wina. Albo zasługa” – odpisałam.
„Jesteś blondynką… wszędzie?”.
„Udam, że nie wiem, o co pytasz”.
Kiedy przekroczyliśmy granicę? Nawet nie pamiętam. Coraz bardziej pikantne esemesy. Niby przypadkowe dotknięcia ręki, ramienia, włosów. Objęcie w talii. Pocałunek w aneksie kuchennym. I kolejne. Ani się obejrzałam, a całował mnie w biurze, gdy tylko nadarzyła się okazja. Wtedy już działo się na całego. Zadurzyłam się w Adamie jak nastolatka i nawet nie próbowałam z tym walczyć. Nie dałabym rady, skoro czułam się jak na haju.
Okłamywałam męża, mówiąc, że idę z Moniką na zakupy, a w rzeczywistości spotykałam się z Adamem. Nie wypuszczałam z rąk telefonu, chodziłam z nim nawet do toalety, żeby nie wpadł w ręce Wojtka. Zachowałam resztki rozsądku i nie chciałam, aby dowiedział się o moim romansie. Nie w ten sposób. Zresztą, po co miałby się dowiadywać? Raczej nie planowałam rozwodu.
W domu potknęłam się o... spakowaną walizkę
Nie, nie planowałam, w ogóle nie myślałam za wiele o przyszłości, po prostu żyłam chwilą i cieszyłam się moją na nowo odkrytą kobiecością.
– Spałaś z nim? – wypaliła prosto z mostu Monika, wprowadzona przeze mnie w sprawę Adama. Wracałyśmy z zakupów, na które tym razem faktycznie się z nią wybrałam do centrum handlowego.
– Nie. To byłaby już bezapelacyjna zdrada… – spojrzałam niepewnie na przyjaciółkę. Jakbym szukała u niej rady. Czy może raczej zachęty, a może jednak wyraźnego zakazu?
– A całowanie i chodzenie na randki? – patrzyła na mnie z miną, której nie potrafiłam rozszyfrować.
– Ty mi kibicujesz, czy chcesz, żebym z tym skończyła? – zapytałam.
– Po prostu bądź ostrożna, dobrze? Ten gość jest dużo młodszy i nie wiadomo, o co mu tak naprawdę chodzi.
Szczerze mówiąc, choć byłam starsza o dekadę, też nie wiedziałam, o co mi chodzi i na ile się odważę. Dowiadywałam się tego w trakcie, gdy przekraczałam kolejną granicę. Wyjazd z Adamem do Zakopanego był jak przekroczenie Rubikonu. Kiedy mi to zaproponował, wahałam się tylko chwilę. Wiedziałam, że wylądujemy w łóżku i zdradzę męża.
Zapytałam samą siebie, czy to zrobię, i już znałam odpowiedź. Gdy już zaczęłam o tym myśleć, nie byłam w stanie przestać. Za bardzo pragnęłam seksu z przystojnym, namiętnym, młodym mężczyzną. Chciałam poczuć się pożądaną, pieszczoną i kochaną. Skrupuły i wierność wobec męża, który nie tknął mnie od – nawet nie pamiętam, ile to już lat – nie mogły mnie powstrzymać.
W domu powiedziałam, że jadę na szkolenie. To był cudowny weekend. Nie chciałam wracać, za to zaczęłam się nieśmiało zastanawiać nad przyszłością. Co z moim małżeństwem? Czy z Adamem to coś poważnego? Nie paliło mi się do rozmowy w z nim, bałam się, że go wystraszę i sielanka pryśnie jak bańka mydlana. Chciałam tylko jednego: żeby to trwało, chociaż dzień, tydzień dłużej. Wróciliśmy w niedzielę wieczorem, Adam odwiózł mnie pod same drzwi. Na pożegnanie cmoknął mnie w policzek i rzucił:
– Do zobaczenia w pracy.
Stałam chwilę na zimnym powietrzu, by ochłonąć. W przedpokoju było ciemno. W głębi mieszkania sączyło się jedynie ciepłe światło lampy stojącej w rogu. Mało się nie wywróciłam, gdy wpadłam na coś tarasującego przejście. Włączyłam górne światło. Torba i walizka. Skąd, dlaczego? Co to znaczy? Tętno mi przyspieszyło. Dlaczego Wojtek się spakował? Postawiłam obok swoją walizkę i przeszłam do salonu. Wojtek siedział w fotelu, wpatrując się w światło lampy.
– Co się dzieje? – spytałam.
– Odchodzę – powiedział.
– Jak to, odchodzisz?
– Po prostu. Nie udawaj. Oddaliliśmy się od siebie, ale ślepy nie jestem. Zorientowałem się i nawet mi ulżyło. Też kogoś mam. Od ponad roku. Zwlekałem z rozwodem, bo nie chciałem działać pochopnie, wolałem się upewnić. Poza tym było mi cię żal, w końcu spędziliśmy razem dwadzieścia lat. No ale skoro ty też sobie kogoś znalazłaś – wzruszył ramionami – czuję się zwolniony z troski o ciebie i twoje uczucia. Wierzę, że sobie poradzisz.
Zachowywał się inaczej niż zwykle
Zdumienie przeszło w strach. Niemal wpadłam w panikę. Co teraz będzie? Dokąd zmierza ta rozmowa?
– Czyli? – wydusiłam. – Co dalej? Co proponujesz?
– Rozwiedźmy się. W zgodzie i bez orzekania o winie, bez publicznego prania brudów i kłótni o łyżeczki. Rozstańmy się jak dojrzali, rozsądni ludzie. Im szybciej, tym lepiej. W końcu nie jesteśmy najmłodsi. I nie mamy dzieci, które by nas na siłę przy sobie trzymały. Nie traćmy już dłużej czasu.
Rozwód? Boże, myślałam o rozwodzie, ale niezobowiązująco. Nie byłam przygotowana na coś takiego. Jeszcze nie teraz, nie w ten sposób. Poczułam się zagubiona, postawiona przed faktem dokonanym. Łzy popłynęły po policzkach. Wojtek spojrzał na mnie i westchnął:
– Proszę cię, darujmy sobie odstawianie dramatów. Oboje się nawzajem oszukiwaliśmy. Jak się nad tym na spokojnie zastanowisz, sama przyznasz, że rozstanie to najlepsze wyjście, najuczciwsze.
Wojtek wstał i ruszył do przedpokoju. Wziął walizkę, zarzucił pasek torby na ramię i opuścił nasz dom i nasze małżeństwo. Drzwi trzasnęły i zostałam sama.
Myślałam, że będzie gorzej, ale po pierwszym szoku łzy obeschły i poczułam ulgę. Poczucie winy gdzieś zniknęło. Wszak mąż zdradził mnie pierwszy, co więcej, romansował od wielu miesięcy. Powinna być zła, ale nie byłam, co najlepiej dowodziło, że nasze małżeństwo stało się pustą, wypaloną od środka skorupą – dokładnie tak jak mówił Wojtek.
Gdy spokojnie się nad tym zastanowiłam, uznałam, że rozstanie to istotnie najlepsze wyjście. Spanikowałam ze strachu przed zmianą. W końcu rozwód to zawsze trauma i na pewno miło nie będzie, ale zyskam coś nie do przecenienia: wolność. Zrobię z nią co mi się spodoba.
Nazajutrz umalowałam się, starannie ubrałam i wyszłam do pracy. Zastanawiałam się, co powiedzieć Adamowi i jak rozegrać tę rozmowę. Rozmyślając o małżeństwie, rozmyślałam też o moim romansie. Było energetycznie, ekscytująco, namiętnie, wesoło, ale miłością bym tego nie nazwała. Zauroczeniem, zadurzeniem, owszem, ale nie bez powodu unikaliśmy wszelkich poważnych wyznań i deklaracji. Oboje. Dlatego gdy się na chłodno zastanowiłam nad moją relacją z Adamem, doszłam do wniosku, że nie rozwiodłabym się wyłącznie z jego powodu.
Świetnie się razem bawiliśmy, świetnie dogadywaliśmy się w pracy i w łóżku, ale wspólne życie to coś zupełnie innego. Jakoś nie widziałam siebie w związku z dziesięć lat młodszym facetem. O dzieciach nie wspominając. Wiadomo, że mu ich nie dam.
– Dlaczego się spóźniłaś? Robota czeka – przywitał mnie oschle, rzucając plik dokumentów na biurko.
Unikał mojego spojrzenia i zachowywał się inaczej niż zwykle. Wyraźnie był spięty.
Syndrom wypalenia objął też sferę emocji
Uśmiechnęłam się pod nosem. Czyżby miał swoje własne przemyślenia i nagle naszły go wątpliwości oraz obawy, że się go uczepię, zacznę bredzić o miłości, narobię mu kłopotów w pracy i poza nią, wpakuję się z butami do jego życiorysu?
Podeszłam powoli do niego. Cofnął się odruchowo.
– O co chodzi? – spytałam.
– Jesteśmy w pracy – warknął.
– No i? – zaczęła mnie bawić ta gra.
– No i sądziłem, że chcesz się przytulić albo mnie pocałować. Proszę cię, nie przy ludziach!
Jeszcze parę dni temu sam obłapiał mnie po biurowych kątach, a teraz zgrywał skromnisia. Gdybym się w nim zakochała, właśnie mocno bym się potłukła, spadając z chmur na ziemię.
– Dlaczego miałabym to robić? I to przy ludziach. Jeszcze mam męża.
– Jeszcze? – wyraźnie się zdenerwował. – Anka, nie świruj. Zakopane to Zakopane. Lubię cię, nawet bardzo. Było miło, chętnie to powtórzę, ale przecież niczego sobie nie obiecywaliśmy, zatem…
– Okej. Daj mi znać, gdybyś rzeczywiście chciał to powtórzyć. Też mi się podobało – obróciłam się, mając zamiar odejść.
Złapał mnie za rękę.
– Nie przy ludziach – rzuciłam kokieteryjnie przez ramię.
– Anka, w co ty pogrywasz, do cholery? – wyrósł przede mną, zagradzając mi drogę.
– Ja? Stosuję się do twoich zasad. Pasują mi. Żadnych obietnic, żadnych więzów. Po prostu dobra zabawa. Jeśli się rozwiodę, to nie z twojego powodu, śpij spokojnie. Nie planuję ci psuć życia. Nie będę cię prześladować uczuciami ani zamęczać oczekiwaniami. Ustalmy, nigdy nie zostanę twoją żoną i nigdy nie urodzę ci dzieci. Jak przestanie być, hm, miło, zostaniemy przyjaciółmi, inaczej któreś z nas będzie musiało zmienić pracę. To tyle. Wyjaśniłam ci to jasno?
Przyglądał mi się podejrzliwie.
– Mówisz poważnie?
– Jak najbardziej. Wyluzuj.
– A jak któreś z nas się zakocha? – nie sprecyzował dokładnie, kto w kim, ani czy bierze pod uwagę udział osób trzecich. A ja nie zamierzałam się dopytywać.
– To wrócimy do tej rozmowy – odpowiedziałam krótko.
Do końca dnia czujnie mnie obserwował, niepewny czy udaję, czy faktycznie odpowiada mi idea związku bez związku. Niepotrzebnie się martwił. Podobnie jak Monika, która odejściem Wojtka i tym, jak zachował się Adam, przejęła się bardziej niż ja. Uważała, że mój spokój to poza, maska, mechanizm obronny. Myliła się. Nigdy nie byłam wobec siebie bardziej szczera. Syndrom wypalenia w moim przypadku objął także sferę emocji. Nim coś tam wykiełkuje, o ile w ogóle, to upłynie mnóstwo wody w Wiśle.
Czytaj także:
„Zdradziłam męża i zaszłam w ciążę, ale to jego wina. To on wodził mnie za nos choć wiedział, że nigdy nie da mi dziecka”
„Żałowałam, że tamtej nocy nie zdradziłam męża. Do czasu, gdy w hotelu spotkałam swojego kolegę ze szkolnych lat…”
„Zdradziłam męża z wakacyjnym donżuanem, bo tęskniłam za wielką miłością. Zachowałam się jak pensjonarka i... nie żałuję”