Chociaż to ja odeszłam od niego, i tak bolało. Przez kilka miesięcy wręcz wyłam z rozpaczy. A przecież podjęłam dobrą decyzję.
Bus ruszył punktualnie o dziesiątej rano. Zajęłam pojedyncze miejsce. Do Łomży trzy godziny… Na dworzec wyjedzie po mnie siostra i piorunem zawiezie do domu. Będę miała niecałą godzinę na wyszykowanie się. O 15 ma być ślub, więc wszystko na styk. Wyjechaliśmy z miasta, bus pruł dwupasmówką. Oprócz mnie było kilkunastu pasażerów. Z tyłu ulokowali się studenci. Zauważyłam ich już na przystanku. Trzy dziewczyny i trzech chłopaków z plecakami. Rozmawiali o różnicy pomiędzy regułą a zasadą.
Obok mnie, w rzędzie dwuosobowych siedzeń, siedziała matka z trzydziestoparoletnią córką. Obie przed odjazdem wypaliły kilka papierosów. Szczupłe, lekko nerwowe, ale rozmowę toczyły lekką, wspominały wspólne wakacje, dużo się śmiały. Był jeszcze starszy pan kurczowo trzymający foliową torbę i otyły dwudziestoparolatek w czarnym dresie. Po drodze dosiadła się jeszcze rudowłosa dziewczyna w kolorowej kurtce.
Szukałam wśród nich kogoś do rozmowy, żeby zająć głowę i nie myśleć o głupotach. Wszyscy byli jednak zajęci sobą, a konkretnie sprawdzaniem czegoś w internecie. Też przez chwilę sprawdzałam wpisy na fejsie. Komórka mi się rozładowywała, więc musiałam ją oszczędzać. Ciągle to samo, wszyscy w szczęśliwych związkach i robiący fantastyczne rzeczy.
Byłam od roku sama
Pewnie wszyscy będą to na weselu komentować. Ciotki na pewno powiedzą „a nie mówiłyśmy?”. Mówiły, żebym Grześka zaciągnęła przed ołtarz, bo mi się „chłop popsuje”. Po piętnastu latach rzeczywiście się popsuł. I tak w wieku czterdziestu dwóch lat zostałam singielką.
Gdy za oknem rozpoczęły się gęste lasy, poczułam senność. Poprzedniego dnia do późna pisałam projekt zajęć edukacyjnych w bibliotece, a rano musiałam wcześnie wstać. Szum busa pędzącego z równą prędkością uśpił już większość podróżnych. Jeszcze tylko studenci pozostawali w stanie czuwania, ale ich rozmowy były krótsze, cichsze. Zobaczyłam drogowskaz: Łomża 60 km, Augustów 166 km. Wydawało mi się, że zasnęłam na chwilę.
Zamknęłam oczy i zaraz je otworzyłam. Obok mnie nie było jednak już palaczek, matki i córki. Na ich miejscu siedziały dwie zakonnice. Uśmiechnęły się do mnie.
– Mocno pani spała – powiedziała ta siedząca od korytarza; miała lekko wschodni akcent.– Pani telefon dzwonił kilka razy – dodała. Przespałam swój przystanek! Rozejrzałam się. Z tyłu siedzieli studenci, ale nie było już starszego pana z foliową torbą ani chłopaka w dresie. Ruda dziewczyna była, jadła kanapkę. Wyjrzałam przez okno. Ciągle gęsty las. Gdzie wysiedli tamci?
Przed Łomżą bus nie miał żadnego przystanku. Poza tym… zmierzchało. Która mogła być godzina? Wyjęłam komórkę. Rozładowana. Mózg powoli wychodził ze snu i dawał delikatne znaki w postaci mrowienia w szyi, że coś jest nie tak. Zakonnice wciąż na mnie patrzyły.
– Gdzie jesteśmy? – spytałam w miarę obojętnym tonem.
– Zaraz będziemy w Sejnach – odpowiedziały razem.
– Matko jedyna, gdzie to jest?
– 40 kilometrów za Augustowem.
– O nie! – zapadłam się w fotelu.
Powinnam zatrzymać busa, zmusić kierowcę, żeby zawrócił, wpadłam jednak w stupor. To po prostu było zbyt straszne, żeby było prawdziwe! Mój brat bierze ślub w Łomży o piętnastej, a ja jestem gdzieś w ciemnej d… Muszę zadzwonić.
Czy zakonnice mają telefony?
– Czy siostra pozwoli mi wykonać jeden krótki telefon? Pozwoliła. Nie pamiętałam numerów komórkowych, chociaż tyle razy miałam się nauczyć przynajmniej do najbliższych. Telefon domowy u rodziców nie odpowiadał. No tak, wszyscy są już na weselu. Jak się sypie, to wszystko! Oddałam telefon zakonnicy i starałam się uspokoić. Zaraz dojedziemy do Sejn, naładuję komórkę i dotrę na wesele brata… Uda się.
– A która jest godzina?
– Szesnasta – odpowiedziała siostra. Znowu jęknęłam. Może będzie od razu jakiś kurs w drugą stronę? Za trzy, góra cztery godziny dojadę na wesele. Dopiero będą się rozkręcać…
– Coś się stało? – spytała zakonnica „od korytarza”.
– Przespałam przystanek.
– Mogło być gorzej, mogła się pani obudzić w Wilnie. My tam jedziemy.
Rzeczywiście mogło być gorzej.
Bus skręcił z głównej drogi. Podeszłam do kierowcy. Dopiero teraz zauważyłam zwisające nad przednią szybą proporczyki zagranicznych klubów sportowych.
– Nie wie pan, czy z Sejn jedzie coś do Łomży? – zapytałam.
– Jutro o dwunastej.
– Nie, dzisiaj! Zaraz. Spojrzał na mnie przelotnie.
– Dzisiaj już nic nie jedzie. Może coś do Suwałk i stamtąd.
Wjechaliśmy do Sejn. Latarnie oświetlały niskie kamienice ze sklepami na dole, nielicznych przechodniów ubranych, jakby była zima stulecia. Pewnie w innych okolicznościach bardzo by mi się tu podobało, a tak ciarki przeszły mi po plecach na myśl, że zaraz będę musiała tu wysiąść. Zatrzymaliśmy się przy pawilonach handlowych, zamkniętych i ciemnych. Włożyłam płaszcz. Kierowca wyszedł, żeby otworzyć bagażnik.
Oprócz mnie z busa wysypali się też studenci i ruda dziewczyna w kolorowej kurtce. Na zewnątrz przywitał nas zimny, porywisty wiatr. Przypomniałam sobie z lekcji geografii, że tu właśnie znajduje się polski biegun zimna. Nie miałam co do tego żadnych wątpliwości. Nagle podeszła do mnie ta rudowłosa dziewczyna.
– Dziś już nic stąd nie jedzie – odezwała się. – Musi pani zaczekać do rana. Tak kilometr stąd można wynająć pokój, zjeść kartacze. Duży biały budynek…
Słyszałam, jak rozmawiała pani z zakonnicami. Sprawdziłam też na kilku portalach, gdzie się ogłaszają ludzie, którzy jadą samochodem i szukają współpasażerów. Niestety…
– Dziękuję pięknie – chociaż nie pomogła, to bardzo mnie to podniosło na duchu, że się starała. Nie zamierzałam tu nocować. Musiałam naładować gdzieś telefon i zadzwonić do rodziny. Byłam pewna, że oni znajdą jakieś rozwiązanie. Ruszyłam we wskazanym kierunku. Miasteczko kładło się do snu. Na ulicach mało ludzi, część sklepów już zamknięta, w oknach domów zgaszone światła, tylko niebieski poblask od telewizorów.
Szłam z walizą turkoczącą kółeczkami po nierównym chodniku. Latarnie migotały, czasem przebiegł mi drogę bezpański pies.
Brakowało tylko nietoperzy i hrabiego Drakuli…
Usłyszałam z daleka skoczną muzykę. Zaraz potem zza zakrętu wyłonił się biały budynek, z którego dochodziła. Dotarłam tam totalnie zmarznięta. Drzwi jednak były zamknięte a na nich napis: „Wesele, lokal nieczynny”. Usiadłam na lodowatych schodkach. Wreszcie dotarło do mnie, w jak beznadziejnej sytuacji jestem. Grzegorz uważał, że bez niego nie poradzę sobie w życiu. Czy ta sytuacja nie jest przykładem? Nawet na wesele brata nie mogłam dojechać!
Z sali, jak na ironię, dochodziły odgłosy weselnej zabawy. Nie mogłam skupić myśli. Z każdej sytuacji jest wyjście. Zawsze. Jakie było z tej? Mogłam poszukać innej restauracji, żeby w końcu naładować komórkę, a w ostateczności pójść na policję albo do kościoła. Wstałam.
Nim jednak odeszłam, zerknęłam przez szybę. Po dużym holu krążył tłumek gości w odświętnych kreacjach. W oddali było widać salę z suto zastawionymi stołami, a obok drugą, w której tańczono. Tak się zapatrzyłam, że nie zauważyłam zbliżającego się mężczyznę w czarnym garniturze modnym kilkanaście lat temu. To był jeden z gatunku tych wielkich facetów, co to mogą dużo wypić, a nic po nich nie widać. Brzuchaty, z kwadratową głową. Otworzył drzwi. Uderzyła mnie fala ciepłego powietrza.
– Sporo się pani spóźniła.
Może uda mi się tutaj przeczekać
To była jedna z tych zatrzymanych chwil, gdy tysiąc myśli w sekundę przelatuje przez głowę. Mogłam powiedzieć, nie, ja tylko chcę naładować komórkę. On mógł się zgodzić albo zamknąć mi drzwi przed nosem. Ryzyko, że się nie zgodzi, było zbyt duże.
– Gdzie mogę się przebrać? – spytałam, wchodząc do środka. Zaprowadził mnie do szatni, gdzie wisiały płaszcze, a obok była łazienka, w której można było się odświeżyć. Po drodze opowiedział, co mnie ominęło, i spytał wprost, kim jestem.
– A pan?
–Bratem ciotecznym pana młodego.
– A ja zupełnie z innej strony.
Zostawił mnie w końcu samą. W łazience zauważyłam kontakt. Działał. Plan był taki: dzwonię do siostry i proszę ją, żeby po mnie przyjechała. Komórka jednak była tak rozładowana, że musiałam poczekać, aż zacznie działać. Żeby nie tracić czasu, wzięłam prysznic, który z nawiązką rekompensował dość zapyziałą kabinę. Natarłam się pachnącym olejkiem, włożyłam sukienkę. Od razu lepiej się poczułam. Wreszcie mogłam uruchomić komórkę.
Czternaście nieodebranych połączeń! Od siostry, mamy, z jakichś obcych numerów. SMS-y: „Odezwij się, martwimy się”, „Zadzwoń”, „Gdzie jesteś?”, „Spóźnię się 15 minut, poczekaj na przystanku”. Stało się wreszcie jasne, czemu siostra nie obudziła mnie w Łomży. Wybrałam numer do niej. Odebrała po pierwszym dzwonku.
Usłyszałam odgłosy zabawy. Przykro mi się zrobiło, że mnie tam nie ma.
– Wreszcie! Gdzie jesteś? Opowiedziałam jej, co się stało. Nie mogła uwierzyć.
– Zabierz mnie stąd!
– Kurza stopa, napiłam się ze zdenerwowania. Myślałam, że dałaś nogę, że nie chciałaś się pojawić bez Grześka… Dobra, spoko, mała, pójdę poszukać trzeźwego kierowcy. Uspokoiłam się. Mogłam w tym czasie zrobić się na bóstwo. Na szczęście nikt nie dobijał się do łazienki, pewnie przy salach były dodatkowe. Rozprowadzałam podkład, gdy zadzwoniła siostra.
– Nie było łatwo, ale znalazłam trzeźwego. Ruszamy po ciebie. Będziemy tak za dwie godziny, może wcześniej. Nigdy nie miałam aż tak dużo czasu na zrobienie makijażu. Po godzinie z lustra patrzyła na mnie zupełnie inna Magda. Młodsza i szczęśliwsza. Chociaż to ja odeszłam od Grzegorza, to i tak bolało.
Przez kilka miesięcy wręcz wyłam z bólu. W ogóle nie miało znaczenia, że od lat żyliśmy w swoich światach. Coraz bardziej zmęczeni sobą. Przyzwyczajenie to straszna rzecz, nie pozwala nic zrobić, nawet gdy jest bardzo źle. Kiedy mu powiedziałam, że odchodzę, zaproponował nawet ślub. Wiedziałam jednak, że to nic nie zmieni. Nasz związek umarł.
Brakowało mi jednak obecności drugiego człowieka. Nie potrafię być sama. Wdałam się w romans z kolegą z pracy, bez sensu. Szybko się rozstaliśmy, pozostał niesmak. Dopiero od niedawna zaczynałam żyć bez gorączkowej potrzeby bycia z kimkolwiek. Mogłam być sama. W tańcu straciłam rachubę czasu Rozległo się pukanie.
– Żyje pani? Otworzyłam drzwi. Facet, który mnie tu wpuścił, zagwizdał z podziwem.– To naprawdę pani?
– Nie – zażartowałam.
– Proszę na salę, zje pani coś.
– Bardzo pan miły, ale… nie mogę – wszystko mu opowiedziałam. Teraz mógł mnie już stąd wyrzucić. Oczy mu się rozszerzały ze zdziwienia, gdy słuchał o moich perypetiach. Gdy skończyłam, włożyłam płaszcz, owinęłam szyję kolorową chustą… Mężczyzna powoli odwinął chustę z mojej szyi, delikatnie umieścił ją na metalowym wieszaku. Zdjął mi płaszcz. Zawahał się.
– Reszty na razie nie zdejmujemy? Roześmiałam się.
– Zanim pani wyjdzie, musimy zatańczyć – stwierdził. Mężczyzna był dobrym tancerzem, pewnie prowadził. Na jednym tańcu się nie skończyło. Tańczyliśmy i tańczyliśmy. Miałam wrażenie, że unoszę się w powietrzu. Nie musiałam się zastanawiać nad krokami czy rytmem, po prostu ciało wiedziało. Mój partner miał niebieskie oczy, trochę ginące w spuchniętej twarzy. Kiedyś, gdy był szczupły i młodszy, pewnie rwał dziewczyny jak dojrzałe gruszki.
Miło mi się zrobiło, że to mnie wybrał na towarzyszkę zabawy.
– O matko, która godzina? – oprzytomniałam nagle.
– Spokojnie, dopiero dziewiętnasta.
– Już?! Muszę iść!
– Nawet Kopciuszek został na balu do północy – nie chciał mnie puścić.
– Kopciuszek nie miał wesela brata. Milczeliśmy, idąc do szatni, a potem do drzwi, za którymi stała już moja siostra z jakimś facetem.
– Nim pani wyjdzie… – zatrzymał mnie – …nigdy nie spotkałem tak przebojowej, zaradnej i pięknej kobiety. Mam czterdzieści pięć lat, żadnych zobowiązań i… Chciałbym jeszcze się z panią kiedyś spotkać. Dawno nikt na mnie tak nie patrzył. Niestety, on mi się nie podobał.
– Bardzo mi pan pochlebia, ale…
– Nie – przerwał mi.
– Nie wymagam, żeby po paru tańcach wyznała mi pani miłość. Proszę tylko o numer telefonu. Pogadamy, poznamy się lepiej.
– Dobrze. W sumie był to facet, który mnie szczerze podziwiał. Po latach z Grześkiem, który wyśmiewał mnie na wszystkich polach, pragnęłam komplementów jak kania dżdżu. W końcu wyszłam na zewnątrz. Siostra mnie mocno przytuliła.
– Dobrze, że się odnalazłaś. Dojechaliśmy na wesele w milczeniu. Tam bawiłam się do rana z przerwami na tłumaczenie ciotkom, jak to mi się Grzegorz zepsuł, i jak mi teraz dobrze bez niego.
Czytaj także:
„Mąż to bogobojny świętoszek, ale zrobił z naszego domu piekło, nie raj. Egzaminował dzieci z pacierza”
„Syn nie chciał się wyprowadzić, więc to my opuściliśmy mieszkanie. W końcu zaczęliśmy żyć jak ludzie, nie jak służba”
„Pomagałam mu pozbierać się po rozstaniu. Myślałam, że w końcu się we mnie zakocha, a on… wrócił do byłej”