Mój powrót do domu po wielu latach pracy za granicą okazał się dopiero pierwszym krokiem. Trzeba było podjąć kolejne decyzje.
Praca w Norwegii to niełatwy kawałek chleba. Gdy byłem młody, nic nie było mi straszne, więc kiedy kolega dał mi znać, że jest dobrze płatna praca przy odwiertach, od razu się zdecydowałem. W Polsce nie miałem szans na szybki zarobek, a Dorota była w domu z maluchami, więc musiałem podjąć radykalne kroki.
Jednak w wieku czterdziestu siedmiu lat zaczynałem już coraz silniej odczuwać skutki wieloletniej pracy fizycznej. Nie prowadziłem też zbyt dobrego trybu życia. Zwykle po pracy zalewałem zupkę chińską, bo gotowanie dla jednej osoby uznawałem za stratę czasu, i szedłem pod prysznic. Później odpalałem laptop, żeby wypić tradycyjną kawę na odległość z żoną i dzieciakami. To był nasz jedyny czas w ciągu dnia, kiedy mogliśmy porozmawiać, bardzo go lubiłem.
– Kiedy wrócisz? – dopytywała Dorota, a ja odpowiadałem, że niedługo. – Ja już mam dość. Chłopcy coraz bardziej pyskują, przynoszą coraz gorsze oceny. Brak im męskiej ręki! To nastolatki, potrzebują ciebie tutaj. Ja też cię potrzebuję…
Wzdychałem ciężko. Doskonale zdawałem sobie sprawę z tego, jak jest jej tam ciężko, bo kiedy przyjeżdżałem na kilka dni, sam potrafiłem zmęczyć się ciągłą walką z Kubą i Dawidem. Wiedziałem, że czas wracać do domu, ale zamiana zarobków z euro na złotówki mnie nie urządzała.
Tym bardziej że Dorota za swoją pracę w domu nie dostawała przecież pieniędzy! Nigdy nie pracowała zawodowo, więc szansa na to, że dostałaby jakąś robotę, była nikła. Obiecałem pomyśleć, choć wiedziałem, że odpowiedź nie będzie łatwa.
To była bardzo bolesna lekcja, ale i skuteczna
Chciałem zarobić tyle, żeby zapewnić chłopakom przyszłość – kupić im samochody albo opłacić studia. A może dopłacić do mieszkania. Chciałem zrekompensować im finansowo brak ojca na co dzień. Los jednak zdecydował za mnie. Tego dnia byłem wyjątkowo wycieńczony, ale nie odczytywałem sygnałów, które dawał mi organizm. Wsiadłem do auta i ruszyłem swoją stałą trasą. Nie mam pojęcia, kiedy zasnąłem.
Usłyszałem nagły trzask i zanim się zorientowałem leżałem już na masce, a wokół widziałem tylko krew. Chciałem krzyknąć, żeby ktoś mnie usłyszał, ale nie byłem w stanie. Osunąłem się bezwładnie na ziemię, pewny że już umieram. Gdyby kierowca jadący za mną nie zatrzymał się, byłoby już po mnie.
Pogotowie przyjechało po kilku minutach. Kolejnych godzin nie pamiętam. Wiem, że byli lekarze, pielęgniarki, krzyczeli coś do siebie, widziałem migające światła lamp. To, co się działo, jest jednak bez znaczenia. Ważne jest jedynie to, że udało im się mnie odratować.
Miałem złamany bark, żebra i kość udową. A do tego liczne stłuczenia i rany. Dowiedziałem się, że zjechałem z trasy prosto w drzewo. Auto nadawało się tylko do kasacji.
– Dostał pan szansę od życia! – powiedział do mnie lekarz. – Niech się pan nad nim zastanowi.
Łatwo powiedzieć – zastanowić się, zmienić życie… Wiedziałem, że doprowadziłem do wypadku z powodu zmęczenia i pewnie także stresu. Tyle że po wszystkim ledwie byłem w stanie się poruszyć, a on mi mówi, żebym się zastanawiał nad życiem. Po chwili jednak dotarło do mnie, że naprawdę Bóg dał mi drugą szansę. Może chciał, żebym coś zmienił? Może wysłuchał modlitw Doroty i postanowił dać mi nauczkę?
Brzmi absurdalnie, ale zacząłem się zastanawiać, jaki jest sens tego, co robię. Mam jedno życie, a tracę je sam za granicą, jem byle co, forsuję się ponad własne siły. Tymczasem ludzie, których kocham i którzy kochają mnie, są w Polsce, setki kilometrów ode mnie.
Lekcja była brutalna, ale chyba takiej potrzebowałem, żeby się nad sobą zastanowić, bo same sugestie żony do mnie nie przemawiały. Zasnąłem wykończony i spałem całą noc, a kiedy rano się obudziłem, myślałem, że nadal śnię. Zobaczyłem nad sobą twarze moich najbliższych – Dorotka z chłopakami stali przy moim łóżku.
– Co wy tu robicie? – zdumiałem się.
– Twój współlokator do mnie zadzwonił – wyszeptała żona ze łzami w oczach. – Mogłeś tu umrzeć.
– Wiem, skarbie, ale żyję. I wracam do domu – powiedziałem, a ona dosłownie zalała się łzami.
Wiedziałem, że to było to, co chciała usłyszeć i cieszyłem się, że mogę to powiedzieć z pełną świadomością. Nie wiedziałem jeszcze, co przyniesie przyszłość, ale dotarło do mnie, że to najwyższy czas, aby ustawić priorytety na właściwych miejscach. Rodzina odwiedzała mnie codziennie, a ja wracałem do sił szybciej, niż spodziewali się lekarze. Byłem pewien, że to obecność najbliższych dawała mi siłę do walki o zdrowie.
Kości dobrze się zrastały i miałem nadzieję, że szybko uda mi się dojść do siebie. Stosowałem się do wszystkich zaleceń, bo ten wypadek był dla mnie prawdziwą lekcją pokory. Kilka tygodni później byłem gotów, by wrócić do domu. Dorotka spakowała już moje tobołki, więc wprost ze szpitala ruszyliśmy do Polski.
Każdy dybał na kasę
– O, Karol, cześć! – witali mnie sąsiedzi. – Urlopik?
– Nie, wróciłem na stałe – odpowiadałem, a oni spoglądali podejrzliwie. Informacje o tym, że dorobiłem się już kokosów i teraz będę budował dom i zmieniał auto, rozeszły się po wsi. Nie musiałem długo czekać na kolejki ustawiających się po pożyczkę koleżków. Nic nie pomagały tłumaczenia, że żaden ze mnie krezus. Owszem, odłożyliśmy trochę, ale ich wyobrażenia zdecydowanie przewyższały rzeczywisty stan naszych finansów.
Potem pojawiły się głupie docinki i złośliwości. Dorota wracała wściekła ze sklepu, kiedy po raz kolejny usłyszała tekst w stylu: „To co, reszty chyba nie trzeba?”. Nie mogłem w to uwierzyć! Tu większość ludzi siedzi na bezrobociu i się opiernicza, narzekając na brak pracy, a kiedy ktoś wyrwie się z tego odrętwienia, żeby coś zmienić, nagle nie jest jednym z nich.
Nie patrzyli na to, że poświęciłem życie rodzinne, dorastanie synów i własne zdrowie, nie patrzyli na to, jak tęskniłem i ile wyrzeczeń kosztował mnie ten wyjazd – jedyne, co wiedzieli, to fakt, że się nachapałem pieniędzy, a teraz nie chcę się podzielić.
– Musimy stąd wyjechać, Dorota. To nie ma sensu. Oni nam nie dadzą spokoju. Sprzedajmy dom i ziemię i kupmy mieszkanie gdzieś indziej. Gdzieś, gdzie nikt nas nie zna. Chłopcy pójdą do nowej szkoły, a my poszukamy pracy. Może w mieście będzie łatwiej.
Dorocie trudno było podjąć taką decyzję. To był dom po jej rodzicach, znała tylko takie życie, ale wiedziała zarazem, że ja także zmieniłem całkowicie życie dla dobra rodziny, więc się zgodziła. Córka sąsiadów, która wyszła za mąż dwa lata wcześniej, szukała domu, więc dogadaliśmy się z nią, że rozłożymy płatność na raty.
– Tato, Olek mówił, że w Tarnowie otwierają nową fabrykę. Robią duży nabór. Może tam byś spróbował – zaproponował syn. Wzruszyłem się: mogę już na niego liczyć. Wyrósł na fajnego chłopaka. Pojechaliśmy do fabryki, żeby dowiedzieć się, co i jak. Okazało się, że potrzebują ponad pięciuset osób na różne stanowiska. Załapałem się na pracę na taśmie, a Dorotka do stołówki.
– Nie mogę uwierzyć, że będę chodziła do pracy! – cieszyła się. Porozwieszaliśmy ogłoszenia, że szukamy mieszkania. Kiedy Dorotka przyklejała kartkę na jednej z klatek, zaczepiła ją jakaś pani i zapytała, czego szuka, bo ma do sprzedania czteropokojowe mieszkanie na drugim piętrze.
– Może pani wejść, obejrzeć, jeśli pani chce – zaproponowała. Spojrzeliśmy na siebie zdumieni, bo aż nam się wierzyć nie chciało, żeby jednego dnia znaleźć pracę i mieszkanie. Oczywiście zgodziliśmy się z prawdziwą przyjemnością. Mieszkanie było rzecz jasna dużo mniejsze niż wiejski dom, ale przecież tego się spodziewaliśmy. Cztery pokoje to i tak luksus jak na miejskie warunki. Poza tym nie wymagało wielkiego remontu, więc powiedzieliśmy, że może uznać nas za potencjalnych klientów.
Chłopcy nie mogli uwierzyć, gdy im o wszystkim opowiedzieliśmy. W ciągu wakacji udało nam się załatwić przeniesienie chłopców do szkoły w Tarnowie i od września zamieszkaliśmy wszyscy razem po raz pierwszy od piętnastu lat. To, co wszystkie rodziny uważają za normę, dla nas było zupełną nowością. Uczyliśmy się życia w nowym miejscu, w nowych warunkach – chłopcy przyzwyczajali się do nowych klas i nauczycieli, ja do pracy w Polsce, Dorotka do pracy na etacie. A ponad to wszystko przyzwyczajaliśmy się do życia razem – wspólnie ze sobą.
Tematów do rozmów, rzecz jasna, nie brakowało. Nie brakowało też powodów do kłótni. Jednak gdybym miał decydować raz jeszcze, nigdy nie zmieniłbym zdania. Wypadek, choć był bardzo trudnym doświadczeniem, pozwolił mi zrozumieć, co tak naprawdę liczy się w życiu, i ustawił priorytety na właściwych miejscach. Owszem, pracujemy teraz oboje, a pieniędzy jest mniej, ale to nie ma dla nas znaczenia. Najważniejsze jest to, że jesteśmy razem i bardzo się kochamy. I zrobię wszystko, aby to nigdy się nie zmieniło.
Czytaj także:
„Przez dwa lata oszukiwał mnie i zdradzał. A ja niczego nawet nie zauważyłam, bo tak bałam się bycia skrzywdzoną”
„Zakochałem się w Ukraince. Ona kochała przemocowego narzeczonego, który próbował ją zabić, gdy chciała odejść”
„Moje życie zmieniło się w koszmar. Narzeczony mnie zostawił, przyjaciele się odwrócili… Nikt nie chce potwora w peruce”