Nazywam się Kuba, mam 28 lat i właśnie zmierzam ku najważniejszej decyzji mojego życia – chcę oświadczyć się Kasi. Moja dziewczyna to uosobienie spontaniczności, pełna humoru i uwielbiająca zimowe przygody. Od pięciu lat jesteśmy razem, a ja wiem, że lepszej partnerki nie mógłbym sobie wymarzyć.
Przez kilka miesięcy planowałem perfekcyjne oświadczyny. Zaśnieżona wieś, sanie zaprzężone w konie, ciche dzwoneczki w tle, a potem pierścionek w świetle księżyca przy ognisku. Brzmi idealnie, prawda?
Choć z natury jestem spokojny, dziś serce wali mi jak oszalałe. Może dlatego, że pierścionek tkwi w wewnętrznej kieszeni mojej kurtki, a każdy ruch ręką przypomina mi, że to nie jest zwykły dzień. Kasia oczywiście nie ma pojęcia, co planuję. Cieszy się na kulig, bawiąc się śniegiem niczym dziecko.
– Kuba, co ty taki poważny? – rzuca, widząc moje zamyślone spojrzenie.
– Wszystko w porządku, Kasia. Wszystko pod kontrolą – odpowiadam z uśmiechem, choć w głębi duszy drżę na myśl, że coś może pójść nie tak.
A potem wsiadamy do sań i zaczyna się nasza zimowa przygoda.
Byłem kłębkiem nerwów
Śnieg chrzęścił pod butami, gdy wysiadałem z auta, a Kasia rozglądała się dookoła, zachwycona widokiem malowniczej wioski. Biel wdzierała się wszędzie – przykrywała drewniane płoty, świerki wzdłuż drogi i dachy niskich, starych chat. Pan Staszek, nasz gospodarz, czekał już przy sań zaprzężonych w dwa siwe konie, które parskały, niecierpliwie tupiąc kopytami.
– Witajcie! – krzyknął wesoło, machając ręką. – No, no, zimy nam w tym roku nie poskąpiło!
– Idealnie na kulig – odpowiedziałem, z trudem ukrywając nerwy.
Grupa znajomych dołączyła do nas chwilę później, rozbawiona i głośna. Wszyscy mieliśmy się świetnie bawić – tak przynajmniej miało to wyglądać w planach. Tymczasem ja czułem się, jakbym stał nad przepaścią. Co chwilę dyskretnie sprawdzałem, czy pierścionek wciąż jest na swoim miejscu.
Kasia spojrzała na mnie podejrzliwie.
– Kuba, coś nie tak?
– Co? Wcale nie. Po prostu… – rozejrzałem się. – Chyba zapomniałem czegoś z auta…
– Pewnie! Może czapki? – zachichotała. – Ostatnio wszędzie coś gubisz.
Nie mogłem się nawet bronić. Rzeczywiście, przez całe przygotowania byłem tak zestresowany, że ledwie pamiętałem, jak się nazywam.
– Dobra, chodźmy – rzuciła, łapiąc mnie za rękę. – Poza tym zawsze wszystko masz pod kontrolą. Przecież ty nigdy nic nie psujesz!
– To jakaś ironia? – odparłem z uśmiechem.
– Po prostu cię znam.
Pan Staszek przywitał nas grzańcem, który postawił na skrzyni obok sań. Wszyscy rozchwytywali kubki, śmiejąc się i rozgrzewając zmarznięte dłonie. Konie parskały coraz głośniej, jakby czuły, że za chwilę ruszą przez śnieżne pola.
– Ostrzegam, trasa w tym roku trudna – rzucił Pan Staszek z przekornym uśmiechem. – Tylko proszę mi się nie bać! No, chyba że ktoś ma słabe nerwy? – spojrzał na mnie, jakby wyczuwał moje napięcie.
Wszyscy ruszyliśmy na sanie. Kasia chichotała, gdy okrywałem się pledem. Przyjaciele byli w swoim żywiole, podśpiewując przy akompaniamencie dzwonków.
„To się uda,” powtarzałem sobie w duchu, patrząc na Kasię. „Wszystko będzie idealnie.” Potem konie ruszyły, a ja poczułem, jak w środku mnie coś przewraca się do góry nogami.
Wszystko zaczęło się psuć
Sanie sunęły przez śnieżne pola, a las, który wyłaniał się na horyzoncie, wyglądał jak z bajki. Przyjaciele wesoło podśpiewywali, a ja starałem się nie pokazywać, jak mocno ściskam oparcie sań. Kasia wydawała się w swoim żywiole, jej policzki rumieniły się od zimna, a śmiech rozbrzmiewał w powietrzu.
– Kuba, patrz, jakie piękne widoki! – zawołała, wskazując na świerki uginające się pod ciężarem śniegu.
– Tak, piękne – odpowiedziałem mechanicznie, starając się nie myśleć o pierścionku, który czułem przez materiał ubrania.
Droga przez las była jednak daleka od sielanki. W pewnym momencie jedna z płóz sań zaryła głęboko w śniegu, a potem kolejna. Cały zaprzęg stanął.
– No i mamy to! – Pan Staszek zeskoczył z kozła, energicznie klepiąc konie po bokach. – Nie ma co, zaspy większe niż myślałem!
– A nie mówiłem, żeby nie jeść tyle w święta?! – krzyknął Bartek, jeden z naszych znajomych, wywołując salwę śmiechu.
Wszyscy wyskoczyliśmy z sań, a pan Staszek machnął na nas ręką:
– Panowie, trzeba pchać. Panie, proszę stanąć z boku.
Kasia uśmiechnęła się do mnie z przekorą.
– Kuba, twoja chwila chwały. Do boju!
– Dzięki za wsparcie… – burknąłem, przewracając oczami, ale jej śmiech tylko dodał mi otuchy.
Pchanie sań okazało się trudniejsze, niż mogłem przypuszczać. Śnieg zapadał się pod nogami, a ja, mimo grubych rękawic, ledwo czułem palce. W duchu przeklinałem siebie za wybór takiego miejsca na oświadczyny.
Po kilku próbach sanie ruszyły, co wywołało radosne okrzyki, ale wtedy zaczął padać śnieg – gęsty i mokry, przysłaniający wszystko dookoła. Widoczność ograniczyła się do kilku metrów, a pan Staszek, mimo swojego doświadczenia, raz po raz musiał zatrzymywać się, by sprawdzić drogę.
Na dodatek, kiedy poprawiałem kurtkę, by osłonić się przed przenikliwym zimnem, poczułem, jak coś wypada mi z kieszeni. Pierścionek?
Zamarłem.
– Kuba, co się stało? – zapytała Kasia, zauważając moje dziwne zachowanie.
– Nic… tylko… chyba zgubiłem… rękawiczkę – skłamałem.
– Rękawiczkę? – spytała z niedowierzaniem. – Przecież masz je na dłoniach!
Cholera.
Dyskretnie spojrzałem na śnieg, przeszukując wzrokiem zaspę. Gdzieś tu musiał być. Próbowałem odwrócić jej uwagę, ale Kasia miała w sobie ten radar, który zawsze wyczuwał, gdy coś kombinuję.
– Kuba, ty coś ukrywasz, wiem to – powiedziała, mrużąc oczy. – Może ty się z kimś założyłeś? Albo masz coś na sumieniu?
– Kasia, błagam, daj mi chwilę… – odparłem, schylając się, by „zawiązać sznurowadło”.
W międzyczasie grupa zaczęła się oddalać, a ja czułem narastającą panikę. „Jeśli nie znajdę tego pierścionka, wszystko będzie stracone!”.
Śnieg gęstniał, a ja ostrożnie kopałem w białym puchu, mając nadzieję na cud.
Prawda i tak wyszła na jaw
Nerwowo przeszukiwałem zaspę, aż nagle usłyszałem kroki za sobą. Kasia podeszła bliżej, krzyżując ręce na piersi i patrząc na mnie z wyraźnym podejrzeniem.
– Kuba, co ty wyprawiasz? Od pięciu minut grzebiesz w śniegu jak pies szukający kości.
Wziąłem głęboki oddech, próbując opanować narastającą panikę. Powinienem coś powiedzieć, ale w głowie miałem pustkę. W tym samym momencie zorientowałem się, że grupa jest już daleko przed nami, a śnieg niemal całkowicie zasłaniał ich sylwetki.
– Kasia… Ja… – zacząłem, ale głos mi się załamał.
Jej spojrzenie stało się bardziej zmartwione niż gniewne.
– Kuba, co się dzieje? Przecież widzę, że coś ukrywasz. Powiedz mi prawdę.
Nie miałem wyboru. Wyprostowałem się, wciągnąłem powietrze i sięgnąłem do pustej kieszeni kurtki.
– Miałem coś dla ciebie… coś, co planowałem dać ci dzisiaj… – mówiłem powoli, czując, jak serce bije mi jak szalone. – Ale chyba to zgubiłem.
– Co zgubiłeś? – zapytała, mrużąc oczy.
Wyciągnąłem puste dłonie, pokazując jej kieszeń, która już niczego nie kryła.
– Pierścionek – powiedziałem cicho.
Na początku wyglądała na zaskoczoną, potem zszokowaną. I nagle wybuchnęła śmiechem.
– Pierścionek?! Ty chciałeś się oświadczyć w środku lasu, na kuligu, i zgubiłeś pierścionek?! – krzyknęła, trzymając się za brzuch, jakby właśnie usłyszała najlepszy żart życia.
– Kasia… ja naprawdę… chciałem, żeby to było wyjątkowe – wyznałem, czując, jak ciepło wędruje mi na twarz.
Otarła łzy rozbawienia, ale szybko się opanowała. Jej spojrzenie złagodniało.
– Kuba, proszę cię. Czy myślisz, że naprawdę zależy mi na tym, czy uklękniesz w świetle księżyca, czy na zaśnieżonej polanie? – zapytała łagodnie. – Jeśli się zgubił, to go poszukamy razem. A jak nie znajdziemy, to i tak nic się nie zmienia.
– Ale wszystko zepsułem… – jęknąłem, spuszczając głowę.
– Nieprawda – powiedziała. – I tak odpowiedź brzmi „tak”.
Podniosłem na nią wzrok, ledwo wierząc w to, co usłyszałem.
– Naprawdę? Ale… bez pierścionka?
– Bez pierścionka, bez ceremonii. Nawet bez śniegu, jeśli trzeba – odparła, uśmiechając się ciepło. – Chcę ciebie, nie idealnej oprawy.
W tym momencie poczułem, że już nic nie może pójść źle. A potem jej śmiech znów odbił się echem w lesie.
– A teraz, geniuszu, może znajdziemy ten pierścionek, zanim zasypie go śnieg na dobre? – dodała, biorąc mnie za rękę.
Razem zaczęliśmy grzebać w zaspach, a ja czułem, że nawet jeśli go nie znajdziemy, to i tak wygrałem wszystko.
Nie tak miało być
Śnieg prószył coraz mocniej, zamieniając nasz „poszukiwawczy oddział” w śnieżne bałwanki. Kasia, mimo całej sytuacji, zdawała się czerpać z tego więcej radości niż ja. Kucała, machała rękoma po śniegu i co chwilę rzucała na mnie żartobliwe spojrzenia.
– Kuba, a jak to wyglądało? Duży, okazały? Może znajdziemy coś innego i weźmiemy zamiast niego? – pytała z udawaną powagą, podnosząc z ziemi zamarznięty patyk.
– Bardzo śmieszne – burknąłem, przewracając oczami. – Kasia, on musi tu gdzieś być! To nie jest rzecz, którą można ot tak zgubić!
– Właśnie się okazało, że można – rzuciła, ale ton jej głosu był ciepły i uspokajający.
Dołączyli do nas znajomi, gdy tylko zorientowali się, że zostaliśmy z tyłu. Pan Staszek stanął na środku trasy, z założonymi rękoma, jakby oceniał sytuację.
– No to co tu mamy? – zapytał wesoło. – Rozumiem, że szukacie skarbu. Może się włączymy?
Kasia, z uśmiechem od ucha do ucha, odpowiedziała:
– Kuba zgubił pierścionek. Bardzo ważny, chciałby go odzyskać.
– Pierścionek, powiadasz? – Staszek uniósł brwi, jakby to była najciekawsza rzecz, jaką słyszał od dawna.
Wkrótce wszyscy zaangażowali się w szukanie. Przyjaciele żartowali, grzebiąc w śniegu:
– Kuba, za to powinni cię nominować do mistrzostw w gubieniu rzeczy! – zawołał Bartek.
– Albo znaleźć w Guinnessie kategorię „najbardziej kłopotliwe oświadczyny” – dodała Ania, dłubiąc kijkiem w zaspie.
Mimo tych docinków, atmosfera była lekka, a ja czułem, że jestem otoczony przez najlepszych ludzi na świecie.
– Mam coś! – krzyknęła nagle Kasia, schylając się w zaspie.
Przebiegłem do niej szybciej, niż kiedykolwiek biegłem w życiu. Wyciągnęła z śniegu… starą metalową sprzączkę od pasa, przysypaną lodem.
– No, niestety, tym razem chybiliśmy – powiedziała z teatralnym rozczarowaniem.
Śmiech rozniósł się po lesie, a ja, choć wciąż spięty, nie mogłem nie uśmiechnąć się na jej żarty.
Po kolejnych kilkunastu minutach bezowocnych poszukiwań zaczęliśmy już tracić nadzieję. Wtedy, jakimś cudem, to pan Staszek, który podszedł bliżej drzew, podniósł coś z ziemi i uniósł w górę.
– Hej, czy to to? – zawołał.
Wszystko działo się w zwolnionym tempie. Srebrzysty pierścionek połyskiwał w jego dłoni. Wybuchnęliśmy radością, a ja od razu podbiegłem, żeby mu go wyrwać. Trzymałem go, jakby to był najcenniejszy skarb na świecie, choć śnieg przykleił się do niego na dobre.
Kasia podeszła do mnie z uśmiechem, rozbawiona, ale też wzruszona.
– Znalazłeś – powiedziała cicho.
Spojrzałem na nią. Nie czekałem już na idealny moment ani na blask księżyca. Zgarnąłem śnieg z pierścionka, ukląkłem na zaspie i podałem jej rękę.
– Kasia, wiem, że nie jestem mistrzem planowania – zacząłem, a ona parsknęła śmiechem – ale wiem jedno. Chcę, żebyś była przy mnie zawsze. Wyjdziesz za mnie?
Kasia patrzyła na mnie przez dłuższą chwilę, a potem powiedziała cicho:
– A ty myślisz, że tak łatwo się mnie pozbędziesz? Oczywiście, że tak.
Śmiech i oklaski naszych znajomych niosły się echem przez zaśnieżony las.
Kiedy w końcu ruszyliśmy w stronę wioski, Kasia patrzyła na pierścionek na swoim palcu i uśmiechała się do siebie. Ja czułem, że mimo wszystkich wpadek to był najpiękniejszy dzień w moim życiu.
Tego się nie da zapomnieć
Po powrocie z kuligu i pożegnaniu się z przyjaciółmi, w końcu znaleźliśmy się w domu. Ciepło z kominka otuliło nas po mroźnym wieczorze, a zapach herbaty z cytryną wypełnił kuchnię. Kasia wzięła kubek, usiadła na kanapie i z miną, która nie zdradzała nic poza spokojem, zaczęła wpatrywać się w pierścionek na swoim palcu.
– Wiesz co, Kuba? Nigdy nie zapomnę tych twoich oświadczyn – powiedziała nagle, a jej usta drgnęły w lekkim uśmiechu.
– Nigdy? – zapytałem z udawanym zdziwieniem, siadając obok niej. – Myślałem, że będziesz próbowała zapomnieć o mojej totalnej nieporadności.
– W żadnym wypadku – odparła, obracając pierścionek. – To było idealne, bo było twoje. I nasze.
Patrzyłem na nią i czułem się szczęściarzem. Tak bardzo bałem się, że wszystko pójdzie nie tak, że zapomniałem, że Kasia nie jest osobą, która potrzebuje idealnych scenariuszy.
– Serio, Kuba… – kontynuowała. – Mogłabym wziąć ślub nawet w kaloszach na środku błotnistej drogi. Dopóki ty byłbyś obok, nie miałoby to znaczenia.
Nie mogłem powstrzymać uśmiechu, który pojawił się na mojej twarzy.
– W takim razie – powiedziałem, obejmując ją ramieniem – może powinniśmy od razu zaplanować ślub w tym lesie? W końcu to tam wszystko się zaczęło.
– Spokojnie, kochanie. Najpierw musisz opanować sztukę przechowywania pierścionków.
Oboje wybuchnęliśmy śmiechem, który wypełnił cały pokój.
Jakub, 28 lat
Czytaj także:
„Rozkochał mnie w górach, a później zrzucił na dno emocjonalnej przepaści. Już nigdy nie zaufam mężczyźnie”
„Zamiast na feriach morsować w Bałtyku, uprawiałam fitness w łóżku gospodarza. Mąż nawet nie zauważył, jaka jestem rozgrzana”
„Wzięłam kredyt na ferie zimowe dla dzieci. Rodzina nie musi wiedzieć, że nie stać nas na najtańsze wycieczki”