Wspólnik męża zrobił nas w balona, przez co musieliśmy obniżyć standardy życia. Niestety, wychowałam materialistki, które mimo trudnej sytuacji obdzierają mnie z każdej złotówki. Teraz musiałam kupić im wyjazd na ferie na kredyt...
Oszukał nas przyjaciel
Paweł prawdziwie oczarował mnie w technikum. Miał tysiąc pomysłów na zarobienie prostej kasy – pomagał sąsiadom, naprawiał drobne usterki rodzinie, nawet zakolegował się z właścicielami firm, u których miał praktyki. Moi rodzice uznali, że spotykam się z bardzo rezolutnym chłopakiem i szybko pozwolili na to, żebyśmy zamieszkali razem. Paweł otworzył wtedy z kolegą warsztat samochodowy. Za sprawą ich znajomości motoryzacyjnych, na własne wesele pojechałam limuzyną. Niestety, po kilku latach wspólnik zaczął coś kręcić.
– Oczywiście, że ufam Adamowi. Czy on kiedyś mnie oszukał?
– Czasem zdarza się, że robi z ciebie idiotę – odpowiedziałam zgodnie z prawdą. – Raz wyciągnął przecież parę stów z kasy, ale wytłumaczył się dopiero, gdy to odkryliśmy.
– Przesadzasz. Znamy się od technikum – mąż nie dawał sobie nic wytłumaczyć.
– W technikum jeszcze taki nie był. Nie rozumiesz, że on żeruje na waszej przyjaźni? Ludzie się zmieniają – ciągnęłam wątek, choć nie dawało to żadnych efektów.
– Adam jest dokładnie taki sam – Paweł aż poczerwieniał.
– A może zawsze był krętaczem, ale dobrze się z tym krył? – spytałam.
– Koniec dyskusji! – ryknął.
Niestety, kilka miesięcy później zaślepiony przyjaźnią Paweł powierzył Adamowi pieczę nad księgowością. Przychodziłam wtedy regularnie do firmy i wykonywałam własne obliczenia. Argumenty dotarły jednak do Pawła zbyt późno: cała sytuacja utrzymywała się przez lata. Ostatecznie skończyliśmy z potężnymi długami na koncie, bo największy przyjaciel męża zwiał z całą kasą do ciepłych krajów.
Udajemy bogatych przez okno
Kiedy firma męża zbankrutowała, musieliśmy zmienić standardy swojego życia. Z domku na przedmieściach przeprowadziliśmy się na blokowisko z wielkiej płyty. Pereelowski klimat napawał mnie obrzydzeniem. Rodzice, żyjący w innym mieście, nie wiedzieli nawet o naszych problemach. Byli święcie przekonani, że firmie powodzi się nadzwyczaj dobrze.
– Ja już mam pomysł na to, jak pokazać im, że jesteśmy lepsi – wypalił Paweł, gdy tylko przestąpiliśmy próg nowego mieszkania. – Sama widzisz, ile jest tu do remontu...
– No i?
– A okno jedno, pomijając te malutkie, prawie przy suficie, przez które nic nie widać. Tu, gdzie można zajrzeć przez okno i balkon, postawimy najdroższe rzeczy. Nikt nie musi wiedzieć, co dzieje się w reszcie mieszkania.
Pokręciłam głową z niedowierzaniem. Nadal miał tysiąc pomysłów na minutę, ale nigdy nie były aż tak durne. Wciąż czułam się jednak źle z powodu utraty statusu. Po dłuższych rozmyślaniach przystałam na jego propozycję.
– Mamo, ta wanna jest za mała! Nawet nie da się położyć! – usłyszałam krzyk córki.
– Nie stać nas teraz na remont, kochanie.
– To dlaczego w salonie jest tak ładnie?
– Dziecko, są rzeczy, których nie zrozumiesz, póki sama nie będziesz dorosła – odpowiedziałam ze smutkiem.
Po kilku miesiącach udało się naprawić największe usterki, ale mieszkanie wciąż trąciło komuną. Jedynie kawałek salonu, widoczny przez okno z balkonem, świecił 85-calowym telewizorem, skórzaną kanapą i wystawą najlepszej porcelany. Muszę mocno pilnować się, żeby sąsiedzi nie odkryli naszej tajemnicy. Raz, o dziwo, zapukała do mnie sąsiadka, której skończył się cukier. Sądziłam, że nikt nie wyświadcza sobie już wizyt sąsiedzkich w takim charakterze.
– Pani Gosiu, znajdzie się trochę cukru? Piekę jabłecznik i...
– Chwilkę! – mówiąc to, zatrzasnęłam jej drzwi przed nosem.
Oszacowałam straty. Chyba nie widziała wnętrza naszego domu? Drzwi uchyliłam zaledwie na chwilę, myślałam, że to kurier... Ostatecznie wydałam jej cukier przez ledwie uchylone drzwi, skutecznie zasłaniając całą resztę swoim ciałem. Widziała praktycznie tylko moją dłoń z cukrem. Chciała za chwilę wrócić i oddać mi resztę, ale odprawiłam ją z praktycznie pełną paczką. Prawdziwe cudactwo. Co jednak nie robi się dla pozorów...
Wychowałam bandę materialistów
– Mamo! Chcę nowy telefon! Na tym nie działa mi TikTok… – Zosia męczyła mnie od kilku miesięcy.
– Dziecko drogie, masz 8 lat!
– Ale w klasie wszyscy mają TikToka!
Nie chciało mi się w to wierzyć. Zapewne „wszyscy” oznaczało kilka wybitnie rozpieszczonych jednostek, które akurat stanowią wzór dla Zosi. Widziałam kiedyś te dziewuchy. Zachowywały się, jakby w ogóle nie znały wartości pieniądza. Ostatecznie zaproponowałam jej wizytę w lombardzie, ale Zosia jedynie mnie zwymyślała. Koniecznie chciała najnowszy model.
– Pójdziemy kupić nowe spodnie? Teraz modne są biodrówki – słyszałam z kolei od starszej Magdy.
– Ostatnio modne były mom jeans i masz ich całą szafę.
– Ale teraz nikt już w nich nie chodzi! Ty nic nie rozumiesz. Ubierasz się w same szmaty, jak stara babcia!
– Trudno. Zapomnij, że będziesz latać w tym wieku z odkrytym brzuchem. Poza tym jest zima, zaziębisz nerki.
– Na nic mi nie pozwalasz! Na koncert też nie mogłam pójść!
Zaśmiałam się w duszy. Koncert koreańskich grup, o który wierciła mi dziurę w brzuchu, to koszt co najmniej tysiąca złotych, nie wliczając dojazdu i noclegu. I tak musiałam bez przerwy kupować jej durne karty i albumy.
Ilekroć próbowałam zwierzać się mężowi, odprawiał mnie z kwitkiem. Zajęty był próbami ścigania Adama i szukaniem nowej pracy. Nie mogłam go za to winić: no, może jedynie za to, że sam do tego doprowadził. Bez niego jednak cała nasza rodzina by się rozpadła. To on wciąż przynosił do domu jakieś pieniądze.
Może wyjazd kupię też rodzicom?
Początkowo zamierzałam wysłać córki na darmowe półkolonie z kościoła. Kilka godzin zajęć artystycznych, potem trochę modlitwy, a jak nie chcą zajmować się tym drugim, to mogą po prostu przeczekać ten segment. Córki zgodnie zbeształy mnie za ten pomysł, nazywając najgorszą matką świata.
– Ja chcę na Bali! Wiesz, ile influencerów tam jeździ?
– Influencerów! Sprzedają swoje życie, też tego chcesz? To może od razu rzuć szkołę! Poza tym, ja nie widziałam jeszcze żadnego dziecka na Bali.
– Jak rzucę, to ty będziesz za to odpowiadać. Mogę wybić się w necie na tym, że będę w domu dziecka. Widziałam już taką jedną.
Co za bezczelna smarkula! Nie docenia nic, co jej daję, a młodsza Zosia jedynie jej wtóruje. Za bardzo je z Pawłem rozpieściliśmy, gdy jeszcze mieliśmy pieniądze.
– Murzasichle przy Zakopanym. To, albo kolonie kościelne – wycedziłam w końcu przez zęby.
Wycieczka była jedną z najtańszych, ale przez szeroki zakres zajęć dla dzieci i duże zainteresowanie i tak nie było nas na nią stać. Aby móc wysłać obydwie córki na turnus, musiałam wziąć kredyt. Oczywiście na siebie, bo mój mąż bankrut ma przez swoje zawodowe zawirowania zerową zdolność.
Niestety, najgorsze miało dopiero nadejść. Kiedy dzieci zdzwoniły się z dziadkami i poinformowały ich o wyjeździe, w naszym domu rozdzwoniły się telefony. Widocznie nowina zapaliła lampkę w głowie rodziców. Co prawda nie wiedzieli o naszych problemach finansowych, a przez dalekie miejsce zamieszkania nigdy nie byli w naszym nowym mieszkaniu, ale musieli zauważyć, że wydajemy mniej. A tu nagle: ferie. Starsi zaproponowali, żebyśmy opłacili zimowy wyjazd i im, bo ostatnio byli gdzieś ładne parę lat temu.
Nie wyznam im prawdy ze wstydu. Ciągle mam nadzieję na to, że nasza sytuacja się zmieni, ale Paweł musi najpierw spłacić resztę długów. No tak, w długi wpadłam przecież i ja. Nie wiem nawet jeszcze, czy nie skończę z dodatkowym kredytem: przeznaczonym na wyjazd do SPA dla rodziców...
Małgorzata, 33 lata
Czytaj także:
„Zaszłam w ciążę byle tylko zatrzymać faceta przy sobie. Efekt? Wyszłam na tym, jak Zabłocki na mydle”
„Studniówka miała być wieczorem, gdy zapomnę o problemach. Tymczasem na imprezie nabawiłam się nowych”
„Zamiast pływać w oceanie, w podróży poślubnej surfowałam na desce klozetowej. Nie najlepiej będę wspominać Malediwy”