„Zamiast na feriach morsować w Bałtyku, uprawiałam fitness w łóżku gospodarza. Mąż nawet nie zauważył, jaka jestem rozgrzana”

zadowolona kobieta fot. Getty Images, Alex Treadway
„Rano obudziłam się w łóżku gospodarza. Gdy przypomniałam sobie wydarzenia poprzedniej nocy, poczułam ogromny wstyd i cicho wymknęłam się do naszej sypialni. Myślałam, że czeka mnie ogromna awantura i co najmniej straszenie rozwodem. I co? Hubert nawet nie zauważył, że mnie nie było całą noc”.
/ 18.01.2025 22:00
zadowolona kobieta fot. Getty Images, Alex Treadway

Ten zimowy urlop miał być naszym prawdziwym wypoczynkiem, którego brakowało nam od lat. Z Hubertem szybko wpadliśmy w wir dorosłego życia i obowiązków. W pierwszą ciążę zaszłam tuż po maturze, dlatego musieliśmy wziąć odpowiedzialność nie tylko za siebie, ale i za Oleńkę. Córka przyszła na świat, gdy akurat byłam na pierwszym roku studiów zaocznych.

Szybko zaczęliśmy dorosłe życie

Nie chciałam rezygnować z nauki. Rodzice od zawsze powtarzali mi, że kobieta powinna być samodzielna, a obecnie dyplom jest niezbędny, żeby znaleźć w miarę dobrą pracę. Ile mnie kosztowało ukończenie uczelni i obrona pracy magisterskiej z dwójką dzieci na pokładzie, wiem tylko ja. Bo w międzyczasie urodziłam jeszcze Karolinkę.

Na szczęście mieszkaliśmy wtedy z teściami, którzy oddali nam górę domu. Matka Huberta rzeczywiście pomagała mi w opiece nad maluchami i nigdy nie musiałam martwić się tym, z kim je zostawię, gdy akurat miałam zjazdy na uczelni czy musiałam przygotować się do trudniejszego egzaminu.

Na co dzień nie było jednak kolorowo. Bożena od zawsze miała swoje zdanie na wiele spraw i nie chciała iść na żadne kompromisy. Mój mąż w tym czasie rozwijał warsztat samochodowy, dlatego nie miał dla naszej rodzinki zbyt dużo czasu.

– Kiedyś to sobie odbijemy Agata, obiecuję – powtarzał, gdy marudziłam, że praktycznie się nie widujemy. – Interes idzie coraz lepiej, pieniądze też z tego będą w przyszłości niezłe. Może już niedługo wybudujemy własny dom.

–  Jasne, bardzo bym chciała. To takie moje małe marzenie. Tylko, kto odda nam lata młodości? – gdy akurat miałam zły humor, tęskniłam za beztroską i czasami dobrej zabawy.

My od razu wpadliśmy w wir na linii praca – dom. Tak naprawdę ominęły nas czasy życia studenckiego. Zabawy, poznawania nowych ludzi, nawiązywania przyjaźni, imprezowania do białego rana, spontanicznych podróży.

W końcu jednak wytłumaczyłam sobie, że w zamian mamy stabilność. Gdy nasi znajomi zaczęli myśleć o zakupie swojego pierwszego mieszkania na kredyt, my już kończyliśmy budowę domu, a nasze dzieciaki chodziły do podstawówki. Po administracji zahaczyłam się w urzędzie gminy. Nie powiem, że to była praca pełna wyzwań i szans na rozwój. Była jednak spokojna, pewna i stabilna. Zaczynałam o siódmej, kończyłam o piętnastej i mogłam zająć się domowymi sprawami.

Okazało się, że znowu jestem w ciąży

Ani się obejrzeliśmy, gdy dziewczyny na tyle podrosły, że zaczęłam mieć dużo więcej czasu. Myślę, że to właśnie wtedy mieliśmy szansę na drugą młodość. Nasza sytuacja zawodowa i finansowa była ustabilizowana, mogliśmy więc nieco odpuścić i zająć się sobą. Gdy Ola skończyła jedenaście lat, okazało się, że jestem w ciąży.

Ta sytuacja zaskoczyła mnie nie bardziej niż przed laty, gdy jeszcze byłam młodą dziewczyną. Przyznam szczerze, że nie planowaliśmy już powiększania rodziny. Gdy jednak urodził się Łukasz, totalnie się w nim zakochałam. Znowu poczułam się młodą matką, która musi mieć energię, żeby nadążyć za maluchem. I tak kolejne lata upłynęły mi na łączeniu pracy z obowiązkami macierzyńskimi.

Teraz nasza najstarsza córka ma już trzydzieści jeden lat i założyła własną rodzinę. Karolina wyjechała na stałe do Belgii, gdzie pracuje jako pielęgniarka. Nie wzięła jeszcze ślubu, ale jest w pełni samodzielna, a nas odwiedza przeciętnie dwa razy do roku. Łukasz jest w ostatniej klasie technikum. Jeszcze mieszka w domu, ale więcej czasu spędza ze swoją dziewczyną i znajomymi niż z rodzicami.

Nuda jak flaki z olejem

My z Hubertem jesteśmy jeszcze całkiem młodzi i pełni sił. Mąż zatrudnia kilkanaście osób i wcale nie musi całych dni spędzać w swoim warsztacie. Nie musi, ale… chce. Czasami mam wrażenie, że on jest uzależniony od tej swojej firmy. Jest okazja, żebyśmy wreszcie nadrobili stracony czas, a on wciąż twierdzi, że jest zajęty.

– Własny biznes to nie ciepła posadka w urzędzie. Tutaj nie pracuje się od do i nie czeka w płaszczu pod drzwiami za pięć piętnasta – powiedział mi ostatnio ze złością, gdy zaczęłam go męczyć, żeby wracał wcześniej do domu.

Naprawdę mnie wtedy zdenerwował i wybuchła między nami awantura. Czasami mam wrażenie, że on specjalnie robi wszystko, żeby jak najmniej czasu spędzać w domu. Czyli ze mną. Podejrzewałam nawet, że może ma kochankę, ale po krótkim śledztwie, które przeprowadziłam na spółkę z przyjaciółką, okazało się, że rzeczywiście siedzi do wieczora w swoim biurze i nikt go tam nie odwiedza.

– Wydaje mi się, że to jest objaw starzenia. Niektórzy faceci po pięćdziesiątce kupują skórzaną kurtkę, robią włosy na żel i podrywają młode laski w modnych klubach na drogą furę i złotą kartę kredytową. A jemu po prostu nic się nie chce – Kaśka chyba miała rację, bo sama zaobserwowałam to skapcanienie, jak ja je nazywam, własnego męża.

Większość wolnego czasu najchętniej spędzałby przed telewizorem. Mam wrażenie, że jemu do szczęścia wystarczy mecz lub jeden z tych popularnych seriali kryminalnych, puszka piwa i miska orzeszków do przegryzania. W wolne weekendy kocha okupować kanapę i wyciągnięcie go gdziekolwiek graniczy z cudem.

– Daj spokój, a co ja jestem nastolatek, żebym biegał po spacerach czy jeździł z tobą na rowerze? Zresztą, my nigdy nie jeździliśmy na rowerach – syczał, gdy próbowałam go przekonać do wyjścia z domu.

Rodzinne imprezy były jedyną okazją, żeby dało się go gdziekolwiek wyciągnąć. Zresztą, tam by najpewniej też nie szedł, ale doskonale wiedział, że niektórych wesel, komunii, jubileuszy czy imienin po prostu nie wypada opuścić.

Chciałam wzbudzić żar w związku

W tym roku postanowiłam jednak, że nie daruję i zorganizuję nam wspólne ferie.

– Łukasz jedzie ze znajomymi na zimowy obóz narciarski, więc my też nie musimy siedzieć przez cały czas w domu – próbowałam go przekonać. – Rozmawiałam z twoją siostrą i oni chętnie wybraliby się z nami. Co powiesz na narty?

Hubert zrobił taką minę, jakbym zaproponowała mu lot na księżyc, a nie zwyczajny wyjazd w góry. Kręcił, motał aż w końcu powiedział, że on nart nie miał na nogach od kilkunastu lat i nie ma najmniejszej ochoty stać w kolejkach do wyciągu tylko po to, żeby połamać sobie nogi.

– No przecież dobrze kiedyś jeździłeś. Pamiętasz, jak uczyłeś dziewczyny podczas tego naszego rodzinnego wyjazdu do Szklarskiej Poręby? Zobaczysz, będzie super. Zarezerwujemy miejsca w fajnym pensjonacie, pospacerujemy, odetchniemy górskim powietrzem – kusiłam, ale widziałam, że on i tak uparł się przy swoim.

W końcu stwierdził, że z Magdą i tym jej Grzegorzem, nie jedzie.

– Nie mam zamiaru patrzeć na wygłupy tego pajaca. Chłop dobrze po czterdziestce, a zachowuje się jak walnięty małolat – i na tym skończyły się nasze plany na ferie w górach.

Mąż rzeczywiście nigdy nie dogadywał się dobrze z Grześkiem. W końcu doszłam więc do wniosku, że nie ma sensu zmuszać go do wspólnego wyjazdu. Jakimś cudem udało mi się jednak przekonać Huberta do ferii nad morzem.

– Nad Bałtykiem w zimie jest pusto, więc nie będą cię denerwować dzikie tłumy i kolejki. Zrobimy sobie taki romantyczny wypad, tylko we dwoje. Wiesz z wieczornymi spacerami po plaży, kolacjami w restauracji i innymi atrakcjami.

Wyciągnęłam męża nad Bałtyk

O dziwo, Hubert się zgodził. Okazało się, że jeden z jego pracowników morsuje i jemu całkiem spodobała się ta rozrywka.

– Myślę, że mógłbym spróbować, o co w tym wszystkim chodzi – powiedział w końcu, opowiadając mi o tym morsowaniu.

No, no. Aż takiego szaleństwa to ja się nie spodziewałam po swoim mężu. Byłam jednak bardzo pozytywnie zaskoczona, bo nawet zaczął wspólnie ze mną wybierać noclegi i nie marudził, że nie ma sensu tłuc się przez pół Polski. Na miejscu mieliśmy spędzić dwa tygodnie. A co! Jak szaleć, to szaleć. Ja miałam zaległy urlop, mąż też nie musiał przecież osobiście całymi dniami dopilnowywać pracowników.

Stanęło więc na tym, że zarezerwowaliśmy przytulną kwaterę w bardzo kameralnym pensjonacie. Nie były to żadne luksusy, ale na zdjęciach wszystko wyglądało bardzo przytulnie. Mój mąż nawet umówił się z tym Jankiem i jego żoną, że spotkamy się na miejscu i będziemy obserwować morsowanie ich grupy, które planowali w dokładnie tym samym terminie.

Twierdził, że sami może spróbujemy, ale ja doskonale wiedziałam, że do takich rzeczy zwyczajnie trzeba się wcześniej przygotować. „Nie zaszkodzi nam jednak zobaczyć, jak wygląda taka rozrywka. Być może z czasem nawet zapiszemy się do ich grupy i sami zaczniemy przygodę z tym całym morsowaniem?” – myślałam.

Nasz pensjonat okazał się naprawdę przytulny. Niestety ferie nie zapowiadały się na udane. Mąż tuż po przyjeździe zaczął narzekać na ból gardła i głowy, katar. Oczywiście był wściekły na mnie.

– I masz te swoje ferie. Teraz będę męczył się tutaj, zamiast kurować się w swoim własnym łóżku – marudził jakby co najmniej był umierający, a nie dopadło go zwyczajne przeziębienie, które najpewniej po dwóch albo trzech dniach mu przejdzie.

Byłam na niego wściekła. Od lat nigdzie nie wyjeżdżaliśmy bez dzieci, a ten od razu zepsuł nasz romantyczny wypad. W końcu jednak postanowiłam, że chociaż ja dobrze wykorzystam czas i wybrałam się na spacer po okolicy.

Wylądowałam w łóżku gospodarza

Kolejnego dnia wieczorem gospodarz zaprosił nas na ognisko z pieczeniem kiełbasek.

– Przy takiej pogodzie, to świetna rozrywka. Musi pani się skusić. Mąż najwyżej zostanie w pokoju, jeśli rzeczywiście miałby się jeszcze bardziej przeziębić.

W końcu się zgodziłam i nie żałuję, bo było po prostu super. Przyjechali jego znajomi z gitarą, śpiewaliśmy szanty i świetnie się bawiliśmy. Przyznaję, że poczułam się niczym urwana ze smyczy i trochę przesadziłam z pyszną domową nalewką, którą ktoś przywiózł ze sobą.

W efekcie rano obudziłam się w łóżku gospodarza, kompletnie oszołomiona. Gdy przypomniałam sobie wydarzenia poprzedniej nocy, poczułam ogromny wstyd. Cicho wymknęłam się do naszej sypialni. Myślałam, że czeka mnie ogromna awantura i co najmniej straszenie rozwodem. I co? Hubert nawet nie zauważył, że mnie nie było całą noc.

– O, już wróciłaś ze spaceru? – powiedział, włączając telewizor. – Wczoraj chyba późno wróciłaś z tego ogniska, bo nie słyszałem – dodał i zaczął wpatrywać się w jeden ze swoich ulubionych seriali.

No cóż, skoro on się nie zorientował, nic mu nie powiem.  Ja tam nie żałuję. W końcu kobiecie też należy się odrobina rozrywki. To była przygoda, którą będę wspominać w długie zimowe wieczory.

Agata, 50 lat

Czytaj także:
„Zaszłam w ciążę byle tylko zatrzymać faceta przy sobie. Efekt? Wyszłam na tym, jak Zabłocki na mydle”
„Studniówka miała być wieczorem, gdy zapomnę o problemach. Tymczasem na imprezie nabawiłam się nowych”
„Zamiast pływać w oceanie, w podróży poślubnej surfowałam na desce klozetowej. Nie najlepiej będę wspominać Malediwy”

Redakcja poleca

REKLAMA