„Pindrzyłam się, by mąż zwrócił na mnie uwagę, a ten drań wmawia mi, że go zdradzam. To tylko przykrywka, bo sam ma kochankę”

Kobieta, która stroi się dla męża fot. Adobe Stock, Jacob Lund
„Niby nie wracał późno do domu, niby zajmował się dziećmi jak dawniej. Robił zakupy, wyrzucał śmieci, ale coraz rzadziej na mnie patrzył. To ja ćwiczyłam i odmawiałam sobie batoników, żeby mój mąż mógł chwalić się kumplom, jaką ma ekstrażonę, a on… Zrobiło mi się przykro”.
/ 04.10.2022 13:15
Kobieta, która stroi się dla męża fot. Adobe Stock, Jacob Lund

Kiedy mój mąż przekroczył pięćdziesiątkę, zaczęłam mu się baczniej przyglądać. To był mój Jureczek, taki jak zawsze, dobry, uczciwy i szczery, ale… Wiadomo, głowa siwieje, serce szaleje, a strzeżonego.…

Lepiej trzymać rękę na pulsie i zawczasu wypatrzyć pierwsze oznaki groźnego zwyrodnienia kręgosłupa u mężczyzn, zwanego dupą na boku. Byłam więc czujna, choć mój ślubny nie dawał mi żadnych powodów do podejrzeń.

Stanęłam któregoś dnia nago przed lustrem i przyjrzałam się dla odmiany sobie. Nie no, nie jest źle. Jak na czterdzieści osiem lat trzymałam się całkiem, całkiem. Mogłabym się wbić w jeansy ze studiów, gdybym je nadal miała. Nie roztyłam się po ciążach, a przy dwójce dzieci miałam tyle roboty, że nieustannie byłam w ruchu i bez siłowni fundowałam sobie kardio oraz podnoszenie ciężarów. A jednak… Kurczę, lata lecą, skóra więdnie, nie zaszkodzi trochę o siebie zadbać.

O zdrowie troszczyłam się zawsze – badania kontrolne robiłam w terminie, nie szukając wymówek. To był dla mnie priorytet. W końcu miałam rodzinę, miałam dla kogo żyć. Jednak wygląd z czasem zaczął schodzić na drugi plan. W pracy musiałam nosić kostiumy, robiłam makijaż i manicure, nie hodowałam sobie odrostów, ale… zawsze da się coś poprawić.

Po 2 miesiącach ciuchy zaczęły na mnie wisieć

Mogłabym poćwiczyć i częściej odwiedzać kosmetyczkę, żeby zrobiła porządek z moją cerą. Poza tym choć skutecznie tępiłam siwiznę, od lat nosiłam tę samą fryzurę, nie zastanawiając się, czy jest modna, byle była wygodna.

Podsumowując, wstydu nie było, ale powodu do dumy też nie za bardzo. Zatem nie ma na co czekać, młodsza nie będę. Zapisałam się na fitness. Młodszy syn we wtorki i czwartki miał treningi piłki nożnej i zazwyczaj kwitłam na trybunach przez dwie godziny, by potem z kibica zmienić się w szofera. A tu proszę, co za fart. W sąsiedztwie orlika znajdowała się siłownia, gdzie zapisałam się na zajęcia zumby. I tak, zamiast marnować czas, nudząc się jak mops, mogłam zrobić coś dla siebie.

Bardzo mi się spodobało. Niby ćwiczenia, a taniec. Pocenie się na siłowni nigdy mnie nie ciągnęło. Człowiek powtarza serię tych samych czynności albo chodzi po bieżni, w trakcie gapiąc się w ścianę… Tymczasem na zumbie za każdym razem było coś nowego, inny układ, inna muzyka. Efekt też dawał się szybko zauważyć.

Po dwóch miesiącach musiałam kupić parę nowych ubrań, bo stare zaczynały na mnie wisieć. No i dobrze. Zwykle skupiałam się na dzieciach, one rosły, one chciały mieć modne ciuchy, o sobie, swoich potrzebach i przyjemnościach nie myślałam. A teraz wybrałyśmy się z córką na zakupy i obie wróciłyśmy obładowane torbami, nie tylko ona.

I obie świetnie się w trakcie bawiłyśmy. Na tyle, że Agata wymogła na mnie częstsze wypady matki z córką na łowy. Dla nastolatki takie spędzenie wolnego czasu, zakończone jakimś smacznym, choć nie do końca zdrowym żarełkiem, było wymarzoną formą integracji z rodzicem.

Z jakim kochasiem, na litość boską?

Poszłam za ciosem i zaszalałam z fryzurą. Kiedy wróciłam z odważnym kolorem na modnie podciętych włosach, i po zabiegu na twarz, który odjął mi, zdaniem kosmetyczki, jakieś pięć lat, dzieciaki były zachwycone. Za to Jurek siedział jakiś markotny, niezadowolony. Słowem nie skomentował mojego nowego looku. Nieładnie.

Dumny z żony mąż rzuciłby jakimś komplementem, nazwałby się szczęściarzem, a on nic, zero zainteresowania, totalna obojętność. Więc może „zwyrodnienie” już się u mojego męża zaczęło, tylko dobrze się z nim kryje?

Niby nie wracał późno do domu, niby zajmował się dziećmi jak dawniej. Robił zakupy, wyrzucał śmieci, ale coraz rzadziej na mnie patrzył. To ja ćwiczyłam i odmawiałam sobie batoników, żeby mój mąż mógł chwalić się kumplom, jaką ma ekstrażonę, a on… Zrobiło mi się przykro.

Uznanie w oczach dzieci sprawiło mi przyjemność, ale to dla męża chciałam być piękna.
Postanowiłam być cierpliwa. Wiadomo, facet guzik zobaczy, jak mu się palcem nie pokaże. Poczekam i będę go naprowadzać na trop, aż w końcu załapie i doceni, jaki ma skarb tuż pod nosem. Nie zdążyłam. W czwartek wieczorem mąż wpadł do domu zły jak osa.

– No i jak tam dzisiaj było z kochasiem? – warknął od samego progu.

– Zwariowałeś, z jakim kochankiem? – warknęłam, gdy już odzyskałam mowę.

– A gdzie znikasz co wtorek i czwartek, jak Robert ma treningi? – Jurek znowu zaatakował. – Na dwie godziny! Zawsze siedziałaś na trybunach i patrzyłaś, jak gra. Dziś znów mi się dziecko poskarżyło, że nie widziałaś, jak strzeliło gola, bo cię nie było. Więc co robiłaś? Książki w bibliotece wybierałaś?

Nie wytrzymałam i rozpłakałam się

– Chodzę na zumbę, baranie! – krzyknęłam, wkurzona takimi bezpodstawnymi oskarżeniami. – Mówiłam ci przecież!

– Gdybyś mówiła, tobym wiedział!

– Oto dowód, jak mnie słuchasz… I jak zwracasz na mnie uwagę. Ćwiczę, dzięki czemu schudłam osiem kilo, a ty nawet nie zauważyłeś! Zresztą tak samo jak tego, że zmieniłam fryzurę. Najlepszy dowód, że w ogóle cię nie obchodzę! I albo masz kogoś na boku albo właśnie się rozglądasz za jakąś…

– Ja?! Ja się rozglądam?! Chyba ci rozum odebrało, kobieto! Ja cię zdradzam? Bardzo śmieszne! Nie odwracaj kota ogonem. Nie zrzucisz tak winy na mnie. Ja tu się zastanawiam, jak się dziećmi po rozwodzie zaopiekujemy, gdy już mnie rzucisz dla tego fagasa, dla którego się pindrzysz…

– Pindrzysz? Wypraszam sobie! I jeśli ktoś tu jest fagasem oraz kretynem, to ty! Tobie się chciałam podobać, pacanie jeden! A ty nawet jednego słowa nie powiedziałeś, że… że…

Jurek stał z rozdziawionymi ustami, a ja pozwalałam, żeby tusz spływał mi po policzkach, potraktowanych wczoraj odmładzającą maseczką ze złotem. Guzik dała, skoro mój mąż miał… Zaraz, zaraz… Z opóźnieniem dotarło do mnie, co dokładnie mówił mój Jureczek. Czyli co? Ja nie miałam żadnego faceta, on nie miał żadnej baby…

– To nie masz romansu? – chlipnęłam.

– Ty… też nie?

– Ja pierwsza zapytałam.

– O Boże, no jasne, że nie mam! – warknął poirytowany. – Czyli ty… mimo tego wszystkiego… – wskazał na moją figurę.

– Jakiego kochanka, na litość boską, skoro kocham ciebie? – westchnęłam.

Popatrzyliśmy na siebie i jak na komendę parsknęliśmy śmiechem. Głośnym, szczerym, jakim dawno się nie śmialiśmy. Nie mogliśmy przestać. Głupawka albo rodzaj katharsis. Ja znowu płakałam, ale tym razem ze śmiechu, Jurek dostał czkawki. Boże, byliśmy parą idiotów. Podejrzewaliśmy siebie nawzajem o najgorsze, chociaż żadne z nas nie zrobiło nic złego.

W porę zaczęliśmy na siebie krzyczeć

Gdy wreszcie udało nam się opanować atak śmiechu, otarłam twarz, a Jurek napił się wody. Czkawka ustała. Wtedy przytulił mnie mocno i pocałował tak, jak się całuje kobietę, której się pragnie. Nie trzeba nam było wielu słów. Po tylu latach powinniśmy się porozumiewać właściwie bez nich. Widać nawet para z takim stażem jak nasz może czasem porządnie się zaplątać w niedomówieniach, podejrzeniach, żalach, doprowadzając do niezłego ambarasu…

Na szczęście wyjaśniliśmy sobie, że fitness nie musi mieć nic wspólnego ze zdradą, za to żonę trzeba komplementować. Mieliśmy z tego sporo radochy, choć podszytej pewnym zażenowaniem, że tak łatwo osłabło nasze zaufanie. Każde z nas wyrzuciło, co mu leżało na wątrobie, powiedziało, czego oczekuje. I mieliśmy już bazę do budowania kolejnych szczęśliwych lat razem.

Bez rozwodów i dzielenia się opieką nad dziećmi, co również obśmialiśmy. W porę zaczęliśmy na siebie krzyczeć i doprowadziliśmy do tego, że wyszło szydło w worka. Na szczęście nikogo nie pokłuło. Bo okazało się, że w tym worku była też cała masa miłości. Mimo upływu tylu lat nadal się kochamy i jesteśmy o siebie zwyczajnie zazdrośni. Choć gdybyśmy się ze swoją urazą nosili dłużej, nie wiadomo, do jakich szkód mogłoby dojść. Dlatego zawsze będę powtarzać, że nie ma to jak zdrowa kłótnia oczyszczająca atmosferę i sytuację.

Czytaj także:
„Przyjaciel miał naprawić sąsiadce lodówkę, a wpakował się w gorący romans. Chciałbym mu pomóc, ale na głupotę nie ma rady”
„Ludzie gardzili mną, bo pochodzę ze wsi. Dokuczali mi w pracy, a potem rzucił mnie facet. Teraz przyszedł czas zemsty...”
„Wiele lat samotnie wychowywałam córkę. Teraz, gdy kogoś poznałam, ona jest zazdrosna. I pokazuje to w żenujący sposób”

Redakcja poleca

REKLAMA