Postanowiłam w końcu odwiedzić Hankę i Janka. Obiecywałam im to już wiele razy, ale zawsze coś stawało mi na przeszkodzie. A to w pracy nawał obowiązków, a to babcia gorzej się czuła i potrzebowała mojej opieki, a to koleżanka wyjechała służbowo i nie miał kto zaopiekować się jej kotem. Słowem, wymówek miałam bez liku. Ale kiedy kupiłam sobie samochód, wreszcie odwiedziłam moich przyjaciół.
Znam ich od wielu lat
Hania z Jankiem byli wyjątkowi. Znaliśmy się od szkoły pomaturalnej. Najlepsze czasy w naszym życiu – do dzisiaj tak myślimy o studium fotograficznym. Fantastyczni ludzie z pasją, ciągłe wyjazdy w plener, noce spędzane w ciemni. Tak, zdecydowanie te dwa lata wspominam z prawdziwym rozrzewnieniem.
Potem wyjechałam do Warszawy na studia, a Hania z Janem zostali w Poznaniu. Założyli fotograficzne atelier, w którym robili oprócz tzw. zdjęć okolicznościowych, również ciekawe projekty. Zwiedzili kawałek świata, mieli za sobą kilka wystaw, na których podzielili się wrażeniami z podróży, dobrze im się wiodło. Do szczęścia brakowało tylko dziecka, ale lekarze nie dawali im szans. Zdecydowali się na adopcję i zostali rodzicami ośmiomiesięcznej Zosi.
– No wreszcie, Marta, jak dobrze cię widzieć – Hanka rzuciła mi się na szyję.
– Strasznie długo kazałaś na siebie czekać – skarcił mnie Jan. – Dwa lata do nas jedziesz. A to raptem 300 km.
– Daj jej już spokój – Hania pokazała w uśmiechu swoje śnieżnobiałe białe zęby. – Teraz będzie przyjeżdżać często, stała się właścicielką samochodu – puściła do mnie oko.
– Samochód to może zbyt wygórowany opis moich czterech kółek.
– Cioooooocia! – Zosia zawisła na mojej szyi. – Przyjechałaś!
– Przyjechałam, Zosieńko – uścisnęłam ją z całej siły. – Strasznie się za tobą stęskniłam. – Mam coś dla ciebie…
Podczas gdy Zosię pochłonęło rozpakowywanie prezentu, Hanka przekrzywiła głowę i przyjrzała mi się krytycznie.
– Kurcze, jak ty to robisz? – wydęła usta. – Wciąż wyglądasz jak nastolatka.
– Nie marudź, sama wyglądasz jak milion dolarów – ucałowałam ją w policzek. – Poza tym masz najprzystojniejszego faceta, jakiego kiedykolwiek znałam. Wszyscy ci go zazdroszczą, a najbardziej ja.
– A ty nadal jesteś sama, czy chcesz nam może o czymś powiedzieć?
– Jestem sama, nie każdy jest urodzony w czepku tak jak ty – roześmiałam się.
Po prostu uciekłam...
Dwa dni w Poznaniu minęły za szybko. Nie mogliśmy się nagadać, a potem rozstać, dlatego też zmieniłam plany i zamiast po śniadaniu, wyruszyłam w drogę powrotną późnym popołudniem. Wiedziałam, że ostatnie dwie godziny będę jechała po ciemku, czego bardzo nie lubię, ale pomyślałam: „Trudno, tak rzadko ich odwiedzam, przemęczę się”.
– Obiecuję, będę częściej was odwiedzać – krzyknęłam już z samochodu.
Droga minęła mi nadspodziewanie szybko. O dziwo, nie przeszkadzało mi, że zrobiło się ciemno i padał deszcz. Słuchałam muzyki i myślałam o tym, co mówiła Hania. „Wszystko w swoim czasie, ja też spotkam kogoś wyjątkowego, na pewno…” – uśmiechnęłam się do swoich myśli i w ostatniej chwili zobaczyłam blade, pulsujące światełko przed sobą.
Nie zdążyłam nic zrobić, było za późno na jakikolwiek ruch kierownicą. Poczułam głuche uderzenie i usłyszałam walenie swojego serca.
Nie zatrzymałam się, do dzisiaj nie potrafię wytłumaczyć dlaczego. Noszę tę tajemnicę w sobie przez piętnaście lat. Zabiłam tego człowieka na rowerze, wiem to z gazet. Miał szansę przeżyć, ale potwór, który go potrącił, nie udzielił mu pomocy. Zostawił go w rowie jak psa.
Czytaj także:
„Miałam pretensje do córki, że szybko zapomniała o zmarłej siostrze. Ale to chyba ja zapomniałam, że mam drugie dziecko”
„Moje dorosłe dzieci strzeliły focha. Nie mogły ścierpieć, że po śmierci ich matki związałem się z jej przyjaciółką”
„Chora ambicja Agnieszki zniszczyła nasz związek. Sprzedała się za drogie ciuchy, a mnie wymieniła na droższy model”