Byłem z Honoratką do samego końca, ale nie uważam tego za bohaterstwo. Już raczej ona jest bohaterką, bo ten koniec trwał przez prawie trzy lata, a ona to wytrzymała – z godnością i uśmiechem. Do ostatnich chwil. Ludzie mówią, że kiedy nowotwór pomału zabiera ukochaną osobę, przychodzi taki moment, że chcemy, aby to się już skończyło. To cierpienie, ciągły lęk i napięcie, oczekiwanie na nieuniknione. Ja nigdy nie chciałem. Oddałbym wszystko, aby Honoratka przeżyła jeszcze rok, miesiąc, tydzień…
– Przykro mi… – tamtego poranka lekarka w hospicjum powitała mnie z bardziej niż zwykle przygnębionym wyrazem twarzy. – Nie dzwoniłam, bo wiedziałam, że przyjdzie pan o siódmej. Pańska żona odeszła o szóstej dwadzieścia trzy.
Miesiąc po pogrzebie nadal nie wiedziałem, co zrobić z resztą swojego życia. Nie było już dokąd jeździć przed i po pracy, nie było dla kogo zapamiętywać dowcipów ani komu przynosić frezji. Jedyną pociechą była dla mnie obecność Maryli, przyjaciółki Honoraty, która jakiś czas temu straciła męża, i wiedziała, przez co przechodzę. Wpadała do mnie co jakiś czas, razem wspominaliśmy moją żonę.
Lubiłem jej wizyty i doceniałem to, że zawsze przynosiła coś na obiad. Ja sam żywiłem się chlebem z musztardą, który usilnie nazywałem kanapkami, albo zupą z keczupu i mleka w proszku z rozgotowanym makaronem.
– Jak się czujesz, tato? – pytała co jakiś czas przez telefon moja najstarsza córka, Ela.
– Umyję ci naczynia – oferowała się Ania, najmłodsze z moich dzieci.
– Przyniosłem piwo, tato. Napijemy się przy meczu? – Damian z kolei usiłował mnie rozerwać.
Zawsze odpowiadałem bez entuzjazmu, starając się jednak powstrzymać od użalania się nad sobą. Sama świadomość, że się o mnie martwią i chcą, bym znowu żył normalnie, była dla mnie pocieszeniem. Miałem nadzieję, że któregoś dnia znowu spotkamy się przy niedzielnym obiedzie, że znowu będzie mi się chciało uśmiechać.
Moja najmłodsza córka skończyła 26 lat, więc kiedy poznałem synka Maryli, ośmioletniego Kostka, powróciły do mnie uczucia, o jakich dawno zapomniałem. Mały wychowywał się bez ojca, więc spotykając się coraz częściej z jego matką, mimowolnie przejąłem tę rolę.
Trudno mi wskazać moment, od którego Maryla i ja zaczęliśmy być dla siebie kimś więcej niż przyjaciółmi. Kiedy się ma się pięćdziesiąt pięć lat, nie prosi się przecież dziewczyny „o chodzenie”, zwłaszcza gdy ta dziewczyna dobiega czterdziestki. Nie było też namiętnego seksu ani nawet pocałunku, od którego można by datować nasz związek. Po prostu któregoś razu, kiedy usłyszałem dobry dowcip, uświadomiłem sobie, że zapamiętuję go po to, by powtórzyć Maryli.
Zachowywali się bardzo niedojrzale
Potem zdałem sobie sprawę, że od wielu miesięcy po pracy albo ja wpadam do niej, albo ona do mnie.
– Jesteś dla mnie bardzo ważna – powiedziałem jej tego samego wieczoru, kiedy zapytała, dlaczego przyniosłem jej kwiaty. Nie, nie frezje. Ona wolała róże.
W trzecią rocznicę śmierci Honorki poszliśmy na jej grób we troje – ja, Maryla i Kostek. Stałem tam, trzymając zziębniętą dłoń Maryli w swojej, bo nie miała rękawiczek, a wiał lodowaty wiatr, i w ciszy wspominałem zmarłą żonę. Nagle zauważyłem zbliżające się od strony bramy moje córki.
– Tato? Ciociu? – Ania patrzyła na nasze splecione dłonie z szokiem zmieszanym ze wstrętem.
Chwilę wcześniej Maryla chciała wyrwać mi rękę, ale nie pozwoliłem. Nie robiliśmy przecież nic złego.
– „Wieczne odpoczywanie racz mamie dać, Panie…” – zaczęła recytować na cały głos Ela, podkreślając słowo „mamie” i patrząc na mnie karcąco.
Pożegnaliśmy się w chłodnej atmosferze i wróciliśmy do domu. Jeszcze tego samego dnia zadzwonił do mnie Damian.
– Cześć, tato. Gdzie jesteś? – zapytał zwyczajowo.
– W domu – odparłem.
Od jakiegoś czasu praktycznie mieszkałem u Maryli i odruchowo nazwałem tak to miejsce.
– To dlaczego nie otwierasz?
No tak, syn stał pod drzwiami mojego mieszkania i właśnie w tej chwili zrozumiał, co jest grane. Na wieść, że mieszkam z Marylą, zareagował identycznie jak siostry: mieszaniną niedowierzania i źle skrywanej niechęci.
W Boże Narodzenie 2018 okazało się, że moje życzenia co do spotkania z rodziną nie mają szansy się spełnić. Każde z dzieci podało inną wymówkę, ale było jasne, że zwarli szyki przeciwko ojcu, który zbrukał pamięć matki związkiem z inną kobietą. Nawet moja wnuczka, siedmioletnia Julcia, nie została dopuszczona do telefonu, kiedy chciałem ją zapytać, co ma jej przynieść Mikołaj. Podobno już spała.
– Trochę szkoda – westchnęła Maryla. – Miałam nadzieję, że Kostek pozna Julię i się polubią…
– Daj im trochę czasu. Dzieciom trudno pogodzić się z tym, że ktoś zastępuje ich matkę u boku ojca.
– Dzieciom? – Marylka spojrzała na mnie znad okularów do czytania. – Czy nie mówimy przypadkiem o trójce dorosłych ludzi?
Zagryzłem wargę, bo oczywiście miała rację. Była lekarką i w szpitalu często miała do czynienia ze śmiercią oraz reakcjami bliskich na nią. Wiedziała równie dobrze jak ja, że Elka, Anka i Damian powinni zachowywać się dojrzalej. Mogli sobie nie akceptować mojej nowej partnerki, ale przynajmniej powinni okazywać jej szacunek!
Mijały kolejne miesiące. Pod koniec września zadzwoniłem do najstarszej córki z życzeniami.
– Wszystkiego najlepszego, córciu, z okazji urodzin – powiedziałem do Eli. – Kiedy mogę wpaść cię uściskać i dać ci prezent?
– Może w sobotę? Robię małe przyjęcie dla rodziny – usłyszałem uśmiech w jej głosie.
Pomyślałem z radością i ulgą, że wreszcie stęskniła się za ojcem. Tak rzadko się widywaliśmy…
– Świetnie, na pewno będziemy – powiedziałem więc. – Kostek nie może się doczekać spotkania z Julą.
– Zaraz, tato… chyba nie chcesz powiedzieć, że…?
– Że przyjeżdżam z moją partnerką i jej synem? – mój głos zabrzmiał zapewne ostrzej, niż planowałem. – Tak, to właśnie chcę ci powiedzieć. I jeszcze coś: w przyszłym roku planujemy ślub. Pora zakończyć te cyrki z unikaniem jej.
Faktycznie oświadczyłem się Maryli jakiś miesiąc wcześniej. Bez fajerwerków, po prostu zapytałem, czy mogę liczyć na to, że któregoś dnia zalegalizujemy nasz związek. Zaręczyny w naszym wieku to właściwie formalność. O dziwo, nie wykręciła się od odpowiedzi, tylko zapytała, czy zależy mi, żeby przyjęła moje nazwisko. Powiedziałem, że może zostać przy swoim, bo miała już renomę jako doskonały laryngolog dziecięcy.
Kilka dni później poszliśmy do jubilera i wspólnie wybraliśmy elegancki pierścionek z opalem oraz obrączki, żeby mieć to już z głowy. Teraz zostało nam tylko jedno: przekonać moje dzieci, że ponowne małżeństwo ojca, w dodatku z kobietą, do której od zawsze mówiły „ciociu”, nie jest aktem zdrady wobec ich matki. No cóż, nie myślałem, że okaże się to aż takie trudne zadanie…
Wciąż wspominała matkę
– Jesteśmy – rzuciłem, siląc się na wesoły ton, gdy zajechaliśmy pod dom Eli, a właściwie nasz rodzinny dom, w którym spędziłem z Honorką i dziećmi ponad trzydzieści lat.
Z wszystkich okien padało światło, a ze środka dobiegał gwar rozmów przynajmniej kilkunastu osób.
– Małe rodzinne przyjęcie, mówisz? – Maryla posłała mi onieśmielone spojrzenie.
Gdy weszliśmy, poprzedzani przez sztywną jak kij od szczotki Elżbietę, rozmowy nagle przycichły i wszystkie spojrzenia zwróciły się na nas. Rodzina i goście siedzieli w salonie i wyraźnie nie wiedzieli, jak zareagować na fakt, że po trzydziestu latach małżeństwa z Honorką, pojawiam się tu z inną kobietą. Krępującą ciszę przerwał dopiero okrzyk Julci, biegnącej do mnie przez środek dywanu.
– Dziadziuś! – uściskała mnie serdecznie, a po chwili, gdy zauważyła stojącego obok matki Kostka, dodała lekkim tonem: – O, cześć, jestem Julia. Chcesz zobaczyć moje play station? Mam nowe gry!
– Uff, przynajmniej jeden problem z głowy – mruknęła mi do ucha Maryla, by po chwili zacząć witać się ze zgromadzonymi.
Przyjęcie było nawet udane. Ela stopniowo się rozluźniała, a jej śladem poszedł Damian. O dziwo, bardzo ciepło odnosili się do Maryli moi wiekowi teściowie i szwagierka oraz reszta krewnych i przyjaciół. Jedna tylko Ania ostentacyjnie ignorowała moją partnerkę i co jakiś czas wtrącała zdania zaczynające się od słów: „Kiedy mama żyła…” albo: „Pamiętam, jak mama…”.
W końcu nie wytrzymałem i poszedłem do łazienki akurat wtedy, kiedy Anka zanosiła do kuchni zebrane ze stołu talerze. Zaskoczyłem ją przy zlewozmywaku.
– Wiesz, że tymi uwagami robisz Maryli ogromną przykrość? – zapytałem, siląc się na spokój.
– A kogo obchodzi, co ona czuje? – odwróciła się do mnie z twarzą wykrzywioną złością.
– Przestań – poprosiłem. – Od śmierci mamy minęły już trzy lata. Staram się ułożyć sobie ponownie życie. Dlaczego masz mi to za złe?
Nie odpowiedziała, tylko pokręciła głową, jakby chciała powiedzieć, że i tak nic z tego nie zrozumiem. Po czym minęła mnie i bez słowa uciekła z kuchni. Stałem tam i pocierałem dłońmi czoło w poczuciu bezradności, gdy w głębi domu wybuchło pandemonium. Na tle podniesionych głosów gości wybijał się piskliwy sopran Eli wołającej po imieniu swoją córkę, i okrzyki typu „dzwońcie po pogotowie”.
Pobiegłem tam i zobaczyłem, że Darek, mój zięć, niesie bezwładną Julkę po schodach, tuż za nim podskakuje przerażona Ela, a dookoła nich miotają się zdezorientowani i spanikowani goście. Pomiędzy szczebelkami, na górze, mignęła mi przestraszona i zmartwiona twarz Kostka.
– To atak alergii! – krzyczała Ela. – Musiała zjeść orzechy! Kto dał jej orzechy?!
Poczułem, że serce zamiera mi w piersiach, bo już raz przeżyliśmy podobny incydent. Julia miała potworne uczulenie na orzechy włoskie i poprzednim razem tak spuchła, że omal się nie udusiła. Wtedy jednak pogotowie zdążyło na czas, ale czy tym razem…
– Przepuście mnie! – usłyszałem rozkazujący głos Maryli. – Jestem lekarzem, proszę się odsunąć!
– Jedliśmy ciastka od babci Julii – usłyszałem obok cichutki głos.
To Kostek zdołał niepostrzeżenie zejść ze schodów.
– Ona nagle zrobiła się czerwona i gruba na twarzy i szyi, więc pobiegłem po jej rodziców. Jak wróciliśmy, to ona miała wytrzeszczone oczy i strasznie charczała… Wujku, czy Julka umrze?
W odpowiedzi przytuliłem go mocno, starając się nie zbliżać do miejsca pod schodami, gdzie Maryla klęczała nad Julią. W tym momencie rozległ się jej nieznoszący sprzeciwu głos:
– Anka, leć do mojego samochodu, czarna octavia na prawo od bramy, i przynieś mi ze środka torbę lekarską. Kluczyki są w moim płaszczu.
Ania przez moment stała niezdolna do ruchu, gdy przez dom przetoczył się ryk jej siostry:
– No, rusz się, do cholery!!!
Zachowała zimną krew
Minutę później Maryla kazała Darkowi odchylić głowę nieprzytomnej Julki, a sama błyskawicznymi, wprawnymi ruchami naciągnęła lateksowe rękawiczki i wyjęła z czarnej torby zestaw jakichś narzędzi.
– Boże, ona jej robi tracheotomię – szepnął mój były teść, odwracając się do mnie z pobladłą twarzą.
Ja także dojrzałem błysk skalpela w szczupłych palcach Maryli, chwilę później zaś zobaczyłem, jak przecina skórę na gardle mojej wnuczki. Ciszę w domu pełnym ludzi można by teraz kroić. Wydawało się, że wszyscy wstrzymali oddech, kiedy Maryla rozszerzała krwawą ranę ziejącą na szyi dziewczynki i delikatnym, ale pewnym ruchem wsuwała w nią rurkę tracheostomijną. Nagle powietrze przeciął gwałtowny świst i pierś nieruchomej dotąd Julii uniosła się gwałtownie.
Poczułem, że i ja wypuszczam całe wstrzymywane powietrze.
– Udało się – powiedziała opanowanym tonem Maryla i, zdjąwszy rękawiczkę, otarła pot z czoła.
Dopiero jakieś pięć minut później dotarło pogotowie. Gdy karetka zabierała już przytomniejącą Julię oraz nieodstępującą jej na krok Elę, przedarłem się pomiędzy tłumem otaczającym moją narzeczoną. Wszyscy chcieli jej podziękować, pogratulować czy też po prostu się na nią pogapić. Niewątpliwie Maryla została bohaterką tego wieczoru, czego się nie da powiedzieć o mamie Darka, która podarowała wnuczce torbę pełną śmiercionośnych ciasteczek orzechowych.
– Napijmy się czegoś – rolę gospodarza przejął Damian, bo Darek pojechał do szpitala za karetką.
– Proponuję toast na cześć Maryli, która uratowała życie naszej Julii, oraz tego dzielnego młodzieńca, który poinformował nas o niebezpieczeństwie – powiedział, a Kostek się zaczerwienił.
Wznieśliśmy kieliszki z winem, niektórzy wciąż drżącymi z emocji dłońmi, gdy głos zabrała kolejna osoba.
– Chcę dorzucić coś jeszcze – Ania, wstając, miała łzy w oczach. – Moje słowa są skierowane do… cioci Maryli… ale chcę, abyście usłyszeli je wszyscy – podniosła kieliszek i popatrzyła w naszą stronę, walcząc ze wzruszeniem. – Ciociu, cieszymy się, że tata odnalazł z tobą szczęście, a ty chcesz być częścią jego życia. Witaj w rodzinie!
– To chyba przeprosiny – wymruczałem do Maryli, wychylając toast. – I wyraz akceptacji.
– Super, nie? – zwróciła na mnie zadowolone spojrzenie. – Ale wiesz co, Andrzejku? Na ślub i tak ich nie zaprosimy – rzuciła i przez moment patrzyłem na nią kompletnie oszołomiony. – Bo weźmiemy go w łodzi na Mazurach – roześmiała się na widok mojej miny. – Tylko my, świadkowie i urzędnik. Mam dosyć emocji na następne dziesięć lat… Przeszkadza ci to?
– Ani trochę! – zapewniłem ją i objąłem mocniej, przygarniając też do siebie Kostka.
Czytaj także:
„Nie miałam zamiaru być wredną teściową, ale z moją synową inaczej się nie da. To krnąbrna, leniwa i pusta dziewucha”
„Zrezygnowałam z macierzyństwa, bo mąż nie chciał dzieci. Na starość zostałam sama, bo on zrobił sobie bobasa z inną”
„Kochałam dreszczyk emocji związany z okultyzmem. Do czasu, aż nasze zabawy z zaświatami nie skończyły się tragicznie”