Kiedy żyła moja żona, z radością ulegałem temu nastrojowi. Co roku wyszukiwałem dla niej najpiękniejszy prezent, a dla nas najładniejszą choinkę, którą potem wspólnie ubieraliśmy. Ale po jej śmierci cała ta bieganina straciła sens. Nie mieliśmy dzieci, przyjaciele rozpierzchli się po kraju, moi rodzice nie żyli, teściowie nigdy za mną nie przepadali, więc zostałem sam. 55-letni, nikomu niepotrzebny facet.
Pierwsze święta bez niej przepłakałem, drugie przespałem. Nieraz myślałem o śmierci. Prosiłem o nią, ale Bóg nie raczył mnie wysłuchać.
I tak trzeci już rok zmagałem się z bezsensem swojego istnienia. I trzeci raz szykowałem się do samotnych świąt. W ten grudniowy poranek obudził mnie dojmujący chłód. Zapomniałem włączyć ogrzewanie, więc w mieszkaniu było zimno.
Zajrzałem do lodówki – świeciła pustkami. Chcąc, nie chcąc musiałem zrobić zakupy. Wmieszać się w tłum w supermarkecie i słuchać opowieści, kto na czyją wigilię przyjedzie. Aż wzdrygnąłem się na samą myśl o tym. „A może by tak wyjechać i uciec przed tym wszystkim?” – przyszło mi nagle do głowy.
Niewiele myśląc, spakowałem najpotrzebniejsze rzeczy i ruszyłem na dworzec. Wybrałem pierwszy lepszy pociąg. Wysiadłem w połowie drogi. W centrum miasteczka znalazłem opustoszały hotelik. Zameldowałem się, budząc zdziwienie młodej recepcjonistki. Nie mogła uwierzyć, że chcę u nich spędzić nie tylko dzisiejszą noc, ale i najbliższych kilka świątecznych dni. Ale udałem, że tego nie widzę. A po kolacji po prostu zniknąłem w swoim pokoju.
Rano w recepcji był już tylko jakiś facet, który też nie krył zaskoczenia moją decyzją, ale zostawił mnie w spokoju. Po południu do pracy wróciła dziewczyna. Wiedziałem, bo do razu do mnie zadzwoniła i zapytała, czy nie zjadłbym na kolację karpia, którego przyniosła z domu. Zgodziłem się, żeby nie sprawić jej przykrości, choć znowu próbowała dowiedzieć się o mnie czegoś więcej. A ja przecież nawet gdybym chciał, nie umiałbym wytłumaczyć, co tak naprawdę mną kierowało, kiedy ruszałem w drogę i wybierałem to miejsce.
Tuż przed pierwszą gwiazdką zszedłem do pustej restauracji. Dziewczyna krzątała się za kontuarem, z głośników płynęły kolędy. Widząc mnie, uśmiechnęła się i zaproponowała stolik, na którym położyła już, tak samo jak robiła to kiedyś moja Ania, biały obrus i sianko z opłatkiem. W pierwszym odruchu chciałem uciec, ale kiedy odwróciłem się do wyjścia w progu stanął młody mężczyzna, a za nim do środka wbiegł chłopczyk. Mężczyzna uśmiechnął się do mnie i dopiero wtedy zobaczyłem, że na ramionach ma plecak. Pocałował dziewczynę, która okazała się jego żoną.
– To od mamy – makiełki, ciasto, smażona ryba, śledzie – wyliczał ,wyjmując produkty.
Nagle zrozumiałem, że w tym obcym miejscu, z tymi obcymi ludźmi przyjdzie mi spędzić pierwsze od trzech lat święta. Ręce zaczęły mi drżeć z wrażenia, poczułem jak zalewa mnie fala gorąca, przed oczami pojawiły się mroczki...
– Nic panu nie będzie, tylko proszę mu podać aspirynę. Zasłabł, ale już jest lepiej – kiedy otworzyłem oczy, nade mną pochylał się jakiś mężczyzna w białym fartuchu, dziewczyna, jej mąż, a nawet ich zaciekawiony sytuacją mały synek.
– Ale nas pan przestraszył – uśmiechnęła się kobieta.
– Skoro nic panu nie jest, to zaczynamy wigilię – dodał jej mąż, zapraszając do stołu również pielęgniarza i kierowcę karetki.
Dziewczyna wzięła opłatek i go połamała.
– Jestem Renia, czego mam panu życzyć? – zwróciła się do mnie.
– Andrzej... – powstrzymałem napływające łzy. – Chyba żebym już nigdy nie był sam w święta... A tobie, Reniu?...
– Żebyśmy spotkali się za rok o tej samej porze, tyle że już u nas w domu, Andrzeju – powiedziała, ułamując mój opłatek.
Z wrażenia pewnie zemdlałbym ponownie, gdyby nie silne ramię pielęgniarza.
Tak minęła mi ubiegłoroczna wigilia. W tym roku już nie boję się samotności. Nie uciekam przed światem, ale podśpiewując biegam po sklepach w poszukiwaniu prezentów dla Reni, Zbyszka i ich małego Adasia.
Do dziś nie wiem, co nakazało mi wyruszyć w tę podróż. Ale jestem szczęśliwy, że się na to zdobyłem i posłuchałem intuicji. Ci młodzi ludzie stali się moją rodziną. Adaś traktuje mnie jak dziadka, którego nie miał okazji poznać. A jego babcia Zosia... No cóż, czas pokaże, czym skończy się ta historia...
Więcej listów do redakcji:„Wybaczyłam mężowi zdradę, bo przecież ślubowałam mu miłość, wierność i oddanie. Jak mogłabym teraz uciec?”Córka uciekła z domu, bo mąż faworyzował drugie dziecko. „Myślałam, że mnie nie chcecie” - list do redakcji„Pamiętaj, że ON zawsze znajdzie lepszą. Jeśli nie akceptuje twoich niedoskonałości, nie myśl, że nagle mu się odmieni!”