Gdy tamtego dnia zobaczyłam go na ławce w parku, byłam przekonana, że skądś go znam. „Ze studiów? Z technikum? Może był facetem którejś z moich koleżanek? Nie, nie pasował do żadnej. No to może pytałam go kiedyś o drogę? Może widziałam go w telewizji, w jakimś filmie?”.
Nie potrafiłam skojarzyć
Miał półdługie, ciemne włosy, starannie ułożone, oraz delikatny, zadbany zarost. Ubrany był w garnitur i szykowny płaszcz. Elegancki gość, w takim nieco staroświeckim stylu. Obok niego na ławce leżał bukiet róż. Wyglądał, jakby zamierzał się oświadczyć.
Męcząca świadomość, że już gdzieś go widziałam, skłoniła mnie do podejścia i zadania najdurniejszego pytania świata:
– Przepraszam, czy my się znamy?
Spojrzał na mnie zdumiony. Jakbym była duchem. Oblałam się rumieńcem. Przekleństwo rudzielca te rumieńce. Byłam niebrzydka, mimo licznych piegów i bladej cery. Dodatkowo stałam pod słońce, więc burza rudych loków tworzyła wokół mojej głowy ognistą aureolę. Ktoś mnie tak kiedyś skomplementował, więc teoretycznie mogłam zrobić na nieznajomym takie wrażenie, że oniemiał. Gdyby nie ten żałosny tekst...
– Proszę mnie źle nie zrozumieć, nie chciałam pana poderwać czy…
– Ależ rozumiem – odpowiedział. – Też znam to nieznośne, niedające spokoju uczucie, że kogoś znam, ale nie mogę skojarzyć skąd. Czy tak było z panią?
– Dokładnie!
– W takim razie przejdźmy się. W którą stronę pani zmierza? Tam? Ja także. W trakcie spaceru przeanalizujemy nasze życiorysy, aż natrafimy na zbieżność. Jestem Piotr.
– Anna.
Podałam mu dłoń, którą pocałował
Nie pamiętam, kiedy ostatni raz jakiś facet pocałował mnie w rękę. To było urocze, poruszające, nawet jeśli jego dłoń i usta były nieprzyjemnie zimne. Niespecjalnie mi to przeszkadzało, dopóki obdarzał mnie tak ciepłym uśmiechem.
Co do analizowania, to głównie ja opowiadałam o sobie, a on słuchał, czasem wtrącił jakąś anegdotę, opinię, refleksję albo podzielił się wspomnieniem. Podobno przypominałam mu jego pierwszą miłość, która też była piegowata i rudowłosa. Ale nie sądził, by w przeszłości nasze ścieżki się przecięły, bo na pewno by o tym nie zapomniał. Znowu się zarumieniłam...
Następnego dnia miałam mnóstwo zajęć na uczelni, ale się tym nie przejmowałam. Co więcej, nazajutrz zerwałam się o świcie rześka jak powiew wiosny.
Nigdy obsesyjnie nie szukałam męża. Wierzyłam, że co ma być, to będzie, i nie poganiałam przeznaczenia. Babunia zawsze powtarzała: „Co komu przeznaczone – na drodze rozkraczone”. I tak chyba stało się w przypadku Piotra. Po raptem kilku spotkaniach – umawialiśmy się zawsze w tym samym miejscu, na ławce w parku – czułam, że zakochałam się w tym człowieku, który umiał słuchać jak nikt, okazywał mi ciepło, pomimo zimnych dłoni i ust oraz szczere oddanie, mimo pewnego dystansu w obejściu.
Zabierał mnie w miejsca, gdzie jeszcze nigdy nie byłam, głównie poza miasto. Zapomniane skwerki, opuszczone budynki, pięknie krajobrazy. Skąd on o nich wiedział? Nie szwendaliśmy się po starówce, knajpach, pubach czy kinach. Piotr chyba nie lubił ludzi. Dokładnie tak jak ja. Pasowaliśmy do siebie. Pewnego dnia przy rodzinnym obiedzie zebrałam się na odwagę.
Ojciec jak zwykle spojrzał surowo
– Spotykam się z kimś – oznajmiłam.
Mama otworzyła usta ze zdziwienia; pewnie już myślała, że zostanę starą panną jak ciocia Marta. Ojciec jak zwykle spojrzał surowo i zaczął kroić kotleta jakby z większą agresją. Babunia spytała wprost:
– Z mężczyzną? Gorącokrwistym ogierem jakimś?
– Mamo! – obruszył się ojciec.
– A z kim? Z zimnokrwistą kobietą? Będę chciał go poznać, jeśli to coś poważnego – wycelował we mnie widelcem.
– Tato, przypominam ci, że mam dwadzieścia osiem lat.
– Dla mnie zawsze będziesz małą dziewczynką, której jako ojciec muszę strzec. – Włożył do ust kolejny kęs. – Przyprowadź gamonia, niech go sprawdzę.
– Andrzej! – zbeształa go mama.
– No co? Chcesz, żeby nasza córka umawiała się z byle kim?
– Chcę, żeby spotykała się z kimś, kogo lubi, kto odpowiada jej, a nie tobie.
– Ja chcę – wtrąciła babcia – żeby w ogóle się z kimś umawiała. Doktorat łóżka nie ogrzeje, w defloracji też nie pomoże...
– Mamo! – zakrzyknęli moi rodzice.
Babcia była wścibska, dosadna i do bólu szczera. Uwielbiałam ją za to, choć czasami czułam się przy niej nieswojo – gdy wpadała w ten swój dziwny nastrój i odzierała człowieka z prywatności jednym spojrzeniem rzuconym zza grubych szkieł. Jej siostra mawiała, że „Michalina przez te bryle nie widzi świata, ale za to duszę, i to na wskroś”. Dlatego nie zdziwiło mnie, gdy babunia po obiedzie chwyciła mnie za nadgarstek i patrząc mi w oczy, powiedziała:
– Uważaj na niego. Przyniesie ci mnóstwo radości i tyle samo bólu. Później niż powinien, lecz szybciej niż byś chciała. Spytaj Martę, ona wie.
Ciocia była specyficzną osobą
Potem jak gdyby nic, odeszła do swojego pokoju, do swoich seriali, a ja zostałam z bijącym sercem. Chłód, jaki wtedy poczułam, przemknął mi dreszczem po plecach i skojarzył się z chłodem dłoni Piotra. Znałam talent babuni do mówienia nieprzyjemnych, nie do końca zrozumiałych rzeczy, ale nawet jak na nią było to zbyt dziwaczne.
W sobotę wybrałam się w odwiedziny do cioci Marty, kuzynki mamy. Ciocia była specyficzną osobą. Unikała rodziny, niewiele mówiła o sobie. Darzyła sympatią bardzo wąskie grono osób. W przeciwieństwie do mnie mój ojciec do niego nie należał. Choć oboje starali się z tym nie afiszować, widziałam, że się nie znoszą. Może dlatego od dziecka próbowałam się do ciotki zbliżyć, by odkryć, co ich tak naprawdę poróżniło. Ale musiałam dorosnąć, dopiero wtedy poczułam jej akceptację, która by mnie upoważniała do zadawania takich pytań.
Ostatnimi czasy polubiłyśmy pogawędki przy winie domowej roboty, dwie stare panny, dwa piegusy, dwa rudzielce, im bardziej wstawione, tym bardziej złośliwe. Choć, teraz kiedy poznałam Piotra, nie miałam powodów do narzekań na świat i ludzi. Wręcz przeciwnie, rozpierała mnie radość, którą nie chciałam za bardzo promienieć przed samotną ciotką, by nie kłuć ją w oczy swoim szczęściem.
– Bez obaw, smarkulo – uspokoiła mnie, uzupełniając mój kieliszek. – Wystarczy, że ja jestem zgryźliwa. Ty ciesz się życiem, póki możesz, póki masz okazję. Tylko nie zapomnij o mnie i wpadnij czasem na winko.
– Obiecuję. A tak w ogóle zawsze chciałam cię zapytać… Czemu nigdy nie wyszłaś za mąż?
Ledwo to powiedziałam, pożałowałam
Babunia mnie podpuściła, ale powinnam się ugryź w język. Ciocia Marta nie wyglądała jednak na urażoną. Uśmiechnęła się i zaczęła opowieść:
– Dawno temu, jeszcze zanim się urodziłaś, byłam zaręczona. Miał na imię Piotr, jak ten twój. Też był przystojny, szarmancki, nieco staroświecki. Trochę jak z innego świata. Nie przepadał za ludźmi, wolał być tylko ze mną, umiał wspaniale słuchać i zabierał mnie w specjalne miejsca. Byliśmy tacy szczęśliwi... Wyznaczyliśmy już datę ślubu. Ale on nagle zniknął, bez wieści, nawet listu nie zostawił – zamilkła, upiła łyk wina.
– W rodzinie mówili, że pewnie drań miał inną, dlatego uciekł, albo że był oszustem i ktoś go gdzieś dopadał. Okropne rzeczy mówili. Zwłaszcza twój ojciec, który od samego początku go nie lubił. Twierdził, że ten obcy do mnie nie pasuje, choć wcale go nie znał. Czemu był taki zapiekły? Nie wiem. Owszem, kiedyś coś tam było między nami, ale nie wyszło i wybrał twoją mamę. – Wstrzymałam oddech, tego rodzinnego sekretu też nie znałam. – Więc co mu Piotr przeszkadzał? Nie wiem… Próbowałam ułożyć sobie życie na nowo, z kimś innym, lecz w każdym chłopaku doszukiwałam się Piotra. Nie mogłam tego znieść, więc dałam sobie spokój.
– Przykro mi.
– Niepotrzebnie. Ktoś musi być nieszczęśliwy, żeby inni mogli docenić swoje szczęście. Dlatego ciesz się tym, co masz.
Odstawiła kieliszek i powiedziała:
– Chodź.
Podążyłam za nią do kominka. Na gzymsie stały zdjęcia. Widziałam je już wcześniej, lecz dotąd nie zwracałam na nie większej uwagi. Ciocia wzięła jedną z fotografii i podała mi ze słowami:
– To ja i mój Piotr. Na miesiąc przed ślubem.
Spojrzałam i nogi się pode mną ugięły. Aż musiałam się przytrzymać gzymsu.
– Niemożliwe – wymamrotałam.
– Co?
– Twój Piotr... jest tak bardzo podobny do mojego Piotra!
– Coś ci się pomyliło. Dziś miałby więcej lat niż ja.
– To niemożliwe.
Chwyciłam za telefon i natychmiast zadzwoniłam do ukochanego. Z drugiej strony odezwała się tylko sekretarka. Tak było przez kolejne tygodnie. Piotr rozpłynął się w powietrzu. Jak się później okazało, skradł nie tylko moje serce, ale i złoty zegarek po prababci, który sprytnie zawinął mi podczas jednego ze spacerów.
Moje serce jest w rozsypce. Nie potrafię zrozumieć, dlaczego tak się stało. Przecież mogliśmy być szczęśliwi. Ciągle męczy mnie też to podobieństwo Piotrów. Czy obie z ciocią jesteśmy skazane na staropanieństwo?
Czytaj także:
„Po 10 latach w małżeńskim piekle wołałam o pomstę do nieba. W końcu spotkałem anioła, a męża posłałam do diabła”
„Córka rodzi dzieci jedno za drugim i jeszcze myśli o powrocie do pracy. Jeśli sądzi, że zajmę się jej dzieciarnią, to się grubo myli”
„Marian mnie poniżał, więc uciekłam do Hiszpanii. Poznałam szanującego mnie kochanka, ale wróciłam, gdy mąż zachorował”