„Piałem z radości, że młodsza laska zwróciła na mnie uwagę. Mina mi zrzedła, gdy usłyszałem, że w wieku 53 lat zostanę tatą”

mężczyzna, który zostanie ojcem fot. iStock by Getty Images, Westend61
„Przez ścianę słyszałem ich podniesione głosy. Co prawda docierały do mnie tylko fragmenty rozmowy, ale i tak zorientowałem się, że są wściekli. O Boże, czegóż to ja się o sobie dowiedziałem! Że jestem obleśnym zepsutym staruchem, który zawrócił w głowie ich ukochanej córeczce. Ale oni nie pozwolą, bym jej zmarnował życie”.
/ 15.04.2023 14:30
mężczyzna, który zostanie ojcem fot. iStock by Getty Images, Westend61

Spotkało mnie w życiu tyle miłosnych niepowodzeń, że kiedy spotkałem kobietę mojego życia, nie mogłem uwierzyć, że to się dzieje naprawdę.

Zawsze byłem niepoprawnym romantykiem. Uważałem, że w życiu najważniejsza jest miłość. Taka gorąca, prawdziwa… Aż po grób. Przez wiele lat jej szukałem. I nie mogłem znaleźć. Prawie już zwątpiłem w jej istnienie. I wtedy się pojawiła. I to w momencie, gdy sądziłem, że moje życie już się kończy…

Po raz pierwszy zakochałem się w przedszkolu. W Marysi z kucykiem związanym wielką czerwoną kokardą. Aby jej to okazać, ciągnąłem ją za ten kucyk. Ale nie odwzajemniła mojego uczucia. Najpierw mnie podrapała i opluła, a potem poskarżyła się wychowawczyni i rodzicom. Skończyło się na laniu i przykazaniu, że do Marysi zbliżać mi się nie wolno.

Potem była szkoła podstawowa i Agnieszka… Nosiłem za nią teczkę z książkami i częstowałem ją kanapkami z szynką. Poświęcenie wielkie, zważywszy na to, że dżentelmeństwo nie było wtedy w modzie. Zwłaszcza, gdy chodziło o kanapki. Czasy były ciężkie, mięso na kartki… Moja biedna mama wystawała tę szynkę w kilometrowych kolejkach i wydzielała mi jak komunię. Sobie i ojcu odejmowała od ust, bylebym najadł się do syta. A ja oddawałem ją ukochanej

Niestety Agnieszka też nie doceniła mojego uczucia. Zostawiła mnie dla kupla z 7B. Miał rodzinę w RFN, która przysyłała mu co miesiąc paczki. Nawet szynka nie mogła konkurować z bajecznie kolorowymi flamastrami i długopisami zza żelaznej kurtyny, którymi ją obdarowywał.

W liceum zakochałem się w Izie. Dziewczynie pięknej i wrażliwej. Zabierałem ją na romantyczne spacery w świetle księżyca, mówiłem wiersze, pomagałem w matematyce. Też mnie porzuciła. Któregoś wieczoru usłyszałem, że co prawda mam romantyczną duszę i to działa na moją korzyść, ale… ona w sumie woli kogoś bardziej męskiego.

Następnego dnia chodziła już z pryszczatym mięśniakiem z równoległej klasy. Do trzech dobrze zliczyć nie potrafił, ale trenował boks. No i w mordę potrafił dać. A ja z WF–u miałem tylko czwórkę. I to naciąganą, żeby mi świadectwa nie psuła. Zamiast na ringu czy boisku, wolałem spędzać czas w bibliotece.

Musiałem złożyć synowi przyrzeczenie

Na trzecim roku studiów poznałem Małgosię. To była miłość od pierwszego wejrzenia. Jak mi się wydawało, z wzajemnością. Wszędzie chodziliśmy razem. Znajomi śmiali się, że niepotrzebnie zapraszają nas na prywatki, bo zachowujemy się tak, jakby świat poza nami nie istniał. Rzeczywiście, cierpiałem, gdy musieliśmy się rozstać, chciałem oddychać tym samym powietrzem, co ona. Po czterech miesiącach znajomości postanowiliśmy się pobrać. Nasi rodzice nas od tego odwodzili, mówili, że jesteśmy jeszcze za młodzi, powinniśmy się lepiej poznać, jeszcze poczekać, ale my ich nie słuchaliśmy… Chcieliśmy być wreszcie razem, przez cały czas.

Ślub był skromny, bo i czasy były niesprzyjające hucznym weselom. Schyłek stanu wojennego, smutny i mocno burzliwy czas… Ale ja tego nie zauważałem. Byłem zakochany po uszy, głodny ciepła i bliskości. Żona szybko zaszła w ciążę. Gdy się kąpała, stawałem nad wanną i czekałem, aż maluszek zacznie kopać. Cieszyłem się jak dziecko, gdy kopnięcie wywoływało ledwie widoczną falę na powierzchni wody. A gdy w końcu urodził się Maciek, byłem chyba najszczęśliwszym człowiekiem pod słońcem.

Pokonała nas szara rzeczywistość. Monotonia dnia codziennego. Gdy spadły różowe okulary, minęło wielkie uniesienie, okazało się, że więcej nas z żoną dzieli niż łączy. Pojawiły się pierwsze tarcia, pretensje. Coraz częstsze, głośniejsze, gwałtowniejsze. Z czasem nasza wielka miłość przerodziła się w zawód, a w końcu w jeszcze większe zgorzknienie. Oddaliliśmy się od siebie.

Latami trwałem w związku, który właściwie już nie istniał. Nie chciałem krzywdzić syna. Staraliśmy się go wprawdzie trzymać z dala od naszych problemów, ale co można ukryć w bloku, w którym przez ścianę słychać nawet szept. A dzieci są świetnymi obserwatorami. Widzą i słyszą więcej, niż nam się wydaje. I potrafią wyciągać wnioski.

Pamiętam, jak kiedyś, po naszej kolejnej kłótni, Maciek przybiegł do mnie cały zapłakany. Miał wtedy siedem albo osiem lat.

– Tatusiu, proszę, powiedz mi prawdę, czy to przeze mnie się tak kłócicie? – zapytał przez łzy.

– Skąd ci to przyszło do głowy? Niczemu nie jesteś winien! Po prostu mamy z mamą gorszy dzień i dlatego na siebie krzyczymy. Ale zaraz nam przejdzie – odparłem.

– To znaczy, że się nie rozwodzicie? – dopytywał się.

– Oczywiście, że nie! – przytuliłem go. – Co za głupoty wymyślasz!

Przysięgnij! – zażądał nagle.

– Przysięgam! – powiedziałem.

– Pamiętaj o tym! Sam mówiłeś, że trzeba zawsze dotrzymywać słowa – spojrzał mi prosto w oczy.

Postanowiłem wtedy, że nie złamię obietnicy. Przynajmniej do czasu, dopóki syn nie dorośnie na tyle, by mnie zrozumieć i z niej zwolnić.

Przestałem wierzyć, że miłość istnieje

To nastąpiło niedługo po jego 17. urodzinach. Miał już wtedy dziewczynę i był zakochany po uszy.

– Tato, miłość to cudowne uczucie! Nie wiem, jak można bez niej żyć – powiedział mi któregoś dnia po powrocie z randki.

– A ja wiem. To trudne. Mam nadzieję, że nigdy tego nie zaznasz...

Spojrzał na mnie poważnie.

Nie kochacie się z mamą – bardziej stwierdził niż zapytał.

– Nie kochamy – przyznałem.

Uznałem, że jest już na tyle dorosły, że nie ma co ukrywać przed nim prawdy. Zresztą przecież nie był ślepy, widział co się dzieje… Przez dłuższą chwilę milczał.

– No to już dłużej nie musisz dotrzymywać słowa – powiedział nagle.

Odetchnąłem z ulgą. Wiem, ile kosztowało go powiedzenie tych paru słów. Żadne dziecko, nawet już dorosłe, nie chce oglądać rozstania swoich rodziców. Tym bardziej byłem mu wdzięczny za to, że się na to zgodził.

Wyprowadziłem się z domu dwa miesiące później. Małgosia nie robiła mi żadnych trudności i wyrzutów. Nawet się chyba ucieszyła. Myślę, że już wtedy kogoś miała, bo niedługo po rozwodzie znów wyszła za mąż. Nie utrzymujemy kontaktów, ale mam nadzieję, że jest szczęśliwa. W końcu spędziłem z nią szmat czasu, a kiedyś chyba ją kochałem.

Wyszedłem jak stałem, z jedną walizką w ręku i paczką ukochanych książek. Zamykając po raz ostatni drzwi naszego mieszkania, czułem, że zamykam pewien etap życia… Kim wtedy byłem? Facetem z przetrąconą duszą. Miałem ponad 40 lat, zero złudzeń i oczekiwań. „Koniec z miłością, za stary jestem na wielkie uczucia” – myślałem.

Nie, nie żyłem jak mnich… Przez następne lata pojawiło się obok mnie kilka kobiet. Ale po pewnym czasie znikały, przynosząc kolejne rozczarowania i utwierdzając mnie w przekonaniu, że wielka, prawdziwa miłość nie istnieje. Pijąc samotnie z okazji 50. urodzin, doszedłem do wniosku, że nic dobrego i pięknego mnie już nie spotka. No i wtedy poznałem Ilonę.

Nigdy nie zapomnę tamtego dnia. Byłem potwornie zmęczony i zły, bo w pracy miałem urwanie głowy. Wszystko się waliło. Gdy wreszcie udało mi się opanować kryzys, postanowiłem pójść na kieliszek koniaku do zaprzyjaźnionego lokalu za rogiem… Chciałem się odstresować, pogadać z kimś.

Od razu ją zauważyłem. Siedziała przy moim ulubionym stoliku przy oknie i czytała książkę. Usiadłem obok i zacząłem się jej przypatrywać. Chyba poczuła na sobie mój wzrok, bo nagle spojrzała w moją stronę. Uśmiechnąłem się. O dziwo, odpowiedziała mi uśmiechem. Już zachęcony wstałem i zapytałem, czy mogę się przysiąść. Skinęła głową. Tamtego wieczoru siedzieliśmy w kawiarni aż do zamknięcia. Gdy się rozstawaliśmy, miałem wrażenie, że znamy się od lat. Wcisnęła mi do ręki karteczkę z numerem telefonu. Zadzwoniłem już następnego dnia. A potem kolejnego.

Słyszałem całą awanturę przez ścianę

Wiem, czego teraz się spodziewacie… Że od razu zakochałem się w Ilonie jak wariat. Wzięliśmy ślub, i żyliśmy długo i szczęśliwie. Nic z tego. Minęło sporo czasu, zanim uwierzyłem, że znów potrafię kochać i nie boję się być kochany. Nawet kiedy po półrocznej znajomości zamieszkaliśmy razem, bałem się zaangażować w ten związek. To wszystko wydawało mi się zbyt piękne, żeby mogło być prawdziwe.

Ilona była w końcu dokładnie o 22 lata młodsza ode mnie! Skończyła medycynę i robiła specjalizację z pediatrii. Piękna, piekielnie inteligentna, mądra, a przy tym ciepła… Zastanawiałem się, co tak wspaniała kobieta widzi w starym zniszczonym dziadydze, czyli we mnie. Bałem się, że to tylko kaprys… Chęć sprawdzenia, jak to z takim starcem jest. I że jak już się jej znudzę, to wyrzuci mnie na śmietnik jak stary niepotrzebny mebel. Nie chciałem przeżywać kolejnych rozczarowań.

Ale ona walczyła o naszą miłość jak lwica. Nie tylko ze mną, ale z całym światem. Raz podsłuchałem przypadkowo, jak kłóci się o mnie z najlepszą przyjaciółką. Tamta nie potrafiła zrozumieć, dlaczego Ilona związała się z dużo starszym od siebie facetem. I to na dodatek takim po przejściach. Argumenty, że szczęściu nie zagląda się w metrykę, że jest pewna swoich uczuć, jakoś nie trafiały jej do przekonania.

– Osiem lat różnicy, dziesięć… Jeszcze bym zrozumiała. Ale ponad dwadzieścia? Kobieto, pomyśl, gdy ty będziesz jeszcze młoda i w pełni sił, on już będzie stał nad grobem. Naprawdę chcesz spędzić większość życia z niedołężnym starcem? Na głowę upadłaś? – dopytywała.

Ilona tak się wkurzyła, że aż wyrzuciła ją za drzwi. Pogodziły się dopiero po kilku tygodniach…

Rodzice mojej ukochanej też długo nie chcieli mnie zaakceptować. Pamiętam, jak spotkaliśmy się po raz pierwszy w niedzielne popołudnie. Zaprosili nas na obiad. Podobno bardzo chcieli mnie poznać. Ilona dość długo ukrywała przed nimi naszą znajomość, ale jak już postanowiliśmy razem zamieszkać, to musieliśmy się ujawnić. Od razu zorientowałem się, że nie powiedziała im, ile dokładnie mam lat, bo gdy stanąłem w progu, byli mocno zszokowani. Jej ojciec wybałuszył oczy, a mama omal nie zemdlała.

– Dlaczego ich nie uprzedziłaś? – szepnąłem do Ilony.

– Nie chciałam ich przestraszyć. A poza tym uznałam, że jak postawię ich przed faktem dokonanym, to nie będą ględzić. Zaakceptują mój wybór i przyjmą cię normalnie – odparła, siląc się na uśmiech.

Widać było jednak, że podobnie jak ja obawia się tej wizyty.

Nie przyjęli mnie normalnie. Gdy tylko posadzili mnie w salonie, spojrzeli na siebie znacząco. Ojciec od razu powędrował do kuchni.

– Córeczko, chcemy z tobą porozmawiać. A pan tu chwilę na nas poczeka, dobrze? – wycedziła mama.

– No, to teraz się zacznie! Ale nic się nie martw, przetrwam i to! – szepnęła mi do ucha Ilona i posłusznie poszła za nimi.

Czułem, że nie będzie jej łatwo. Nie pomyliłem się. Przez ścianę słyszałem ich podniesione głosy. Co prawda docierały do mnie tylko fragmenty rozmowy, ale i tak zorientowałem się, że są wściekli. O Boże, czegóż to ja się o sobie dowiedziałem! Że jestem obleśnym zepsutym staruchem, który zawrócił w głowie ich ukochanej córeczce. Ale oni nie pozwolą, bym jej zmarnował życie…

Nie ukrywam, byłem zły, bo nawet nie dali mi szansy, nie chcieli mnie lepiej poznać, wysłuchać, ale w gruncie rzeczy im się nie dziwiłem. Sam nie wiem, jakbym zareagował, gdyby moje dziecko przyprowadziło do domu przyszłego zięcia młodszego ode mnie tylko o dwa lata…

Gdy to usłyszałem, byłem przerażony!

Tamtego dnia nie zjedliśmy tego rodzinnego obiadu. Ilona wyszła z kuchni aż czerwona z emocji.

– Kochanie, chyba pójdziemy coś przekąsić na mieście. Bo zupa wylądowała w zlewie, pieczeń się przypaliła, a ziemniaczki się rozpadły – powiedziała, starając się mówić spokojnie.

Gdy wychodziliśmy, zauważyłem, że mama Ilony ukradkiem ociera łzy, a ojciec z wściekłości zaciska pięści. Podejrzewam, że miał wtedy ogromną chęć mi przywalić.

– Nie chcę, żebyś przeze mnie kłóciła się z rodzicami – powiedziałem, gdy siedzieliśmy już w samochodzie.

– Ja wcale się z nimi nie kłócę. Tylko dyskutuję. Po prostu chcę, żeby zrozumieli, że od dawna jestem już dorosła i sama decyduję o tym, z kim chcę być – odparła z uśmiechem.

Później rodzice mojej ukochanej nieraz jeszcze próbowali wybić jej z głowy związek ze mną. Prosili, a jak to nie pomagało, grozili i straszyli. Ale postawiła na swoim. Imponowało mi to, że jest taka silna. I ostatecznie przekonało, że nie jestem tylko kaprysem, zachcianką…

Czułem się naprawdę szczęśliwy. Miałem przy sobie niezwykłą młodą kobietę, z którą świetnie się dogadywałem, prawdziwy ciepły dom, spokój. Dziękowałem za to losowi i nie prosiłem o nic więcej. Nawet mi do głowy nie przyszło, że Ilonie to nie wystarcza. Że do pełni szczęścia potrzebuje jeszcze czegoś, a właściwie kogoś. Dziecka! Moja ukochana chciała stworzyć pełną rodzinę!

Nigdy o tym nie rozmawialiśmy. Wydawało mi się, że ona nawet nie myśli o macierzyństwie. Z facetem w moim wieku? Przecież to by było szaleństwo! Ale Ilona wcale tak nie uważała. Pewnego pięknego dnia, półtora roku temu, oświadczyła mi jak gdyby nigdy nic, że jest w ciąży.

– Znowu zostaniesz tatusiem! – krzyknęła uradowana, podtykając mi pod nos test ciążowy.

W pierwszej chwili zareagowałem jak idiota, tak byłem zszokowany.

– Zapomniałaś wziąć tabletki? A może jakieś przeterminowane ci sprzedali? – spytałem nerwowo.

Spojrzała na mnie zdumiona.

– Niczego nie zapomniałam – odparła po chwili milczenia. – Po prostu uważam, że jak kobieta i mężczyzna są razem, kochają się, to powinni mieć dzieci, prawda?

Była wyraźnie zawiedziona moją reakcją. Spodziewała się pewnie, że rzucę się jej na szyję, będę skakać z radości. No, po prostu, że się ucieszę. A ja… Ech, szkoda gadać…

W nocy przewracałem się z boku na bok. Nie mogłem uwierzyć w to, co miało mnie spotkać. Znowu miałem zostać ojcem! To mnie przerażało! Nie, nie chodziło mi o nowe obowiązki, rewolucję w życiu, ale o wiek. Miałem już 52 lata!

Dziecko bardzo mnie odmłodziło!

Szybko sobie policzyłem, że jak moje dziecko skończy podstawówkę, to będę już 68-letnim facetem. Dziadkiem! A może w ogóle już wtedy nie będę żył? I moje dziecko zostanie półsierotą? Przecież ten maluszek nie zasługuje na taki los... Ale sam nie wiem kiedy, mój strach przeszedł w euforię. Pomyślałem, że skoro los daje mi taki cudowny dar, to nie pozwoli chyba, bym za szybko opuścił ten świat. I wiecie co? Nagle poczułem się, jakbym miał o 20 lat mniej. To było wspaniałe uczucie!

Cichutko wymknąłem się z domu i pojechałem na dworzec kolejowy. Znajdowała się tam mała kwiaciarnia otwarta przez całą dobę. Wykupiłem wszystkie czerwone róże. Wraz z okazałym bukietem wróciłem do domu i obudziłem Ilonę. Usiadła zaspana na łóżku.

– Kochanie, przepraszam… Zachowałem się jak idiota, po prostu się przestraszyłem. Ale przemyślałem to i jestem szczęśliwy, że znów zostanę tatą – wyznałem wzruszony, wręczając jej olbrzymi bukiet.

Zanurzyła twarz w kwiatach.

Już myślałam, że się co do ciebie pomyliłam – odparła z uśmiechem.

Postawiła kwiaty przy łóżku, przytuliła się do mojej piersi i zasnęła. A ja do rana planowałem, gdzie urządzimy pokoik dla maleństwa, na jakie kolory pomaluję ściany…

Rodziłem razem z Iloną. Kiedy bez mała 30 lat wcześniej przyszedł na świat mój syn, Maciek, nawet nie pozwolili mi wejść na oddział. Stałem pod szpitalem, w gronie innych, zwykle mocno podpitych tatusiów, i czekałem na wiadomość. A potem krzycząc, pytałem żonę stojącą w oknie, co jej podać przez salowe.

Teraz na własne oczy zobaczyłem cud narodzin. To było niesamowite przeżycie! Nie potrafię go nawet opisać… Gdy po wszystkim po raz pierwszy wziąłem na ręce swoją malutką córeczkę, poczułem, jakbym ja sam narodził się na nowo. 

Może to zabrzmi dziwnie, ale to moje drugie ojcostwo od samego początku jest jakby bardziej świadome niż pierwsze. Bo inaczej cieszy się ojciec 24-letni, a inaczej ponad dwa razy starszy. Ten młodszy traktował przyjście potomka na świat jak coś naturalnego, oczywistego. Ten dużo starszy widzi w tym coś niezwykłego… I może dlatego zachowuję się teraz jak jakiś szaleniec. Tak przynajmniej twierdzą moi znajomi.

Faktycznie, mają rację, kompletnie oszalałem na punkcie Julki. Mój cały świat kręci się teraz wokół niej. Kiedy wychodzę do pracy, jestem nieszczęśliwy. Najchętniej w ogóle bym się z nią nie rozstawał. Wszędzie z nią chodził, chwalił się nią. W laptopie mam chyba ze 150 zdjęć mojego maleństwa. Gdy jest mi smutno, po kryjomu je sobie oglądam. I od razu robi mi się lepiej…

Wracam do domu jak na skrzydłach. Karmię Julcię, przewijam, usypiam, kąpię… Gdy budzi się w nocy, wstaję i ją uspokajam. Godzinami mogę siedzieć przy jej łóżeczku. Albo się z nią bawić. Ma już pół roku. Za niedługo zacznie chodzić. Dopiero wtedy będzie zabawa! A jak po raz pierwszy powie do mnie „tato”, to chyba oszaleję ze szczęścia. Ilona nawet nie wie, że ciężko pracuję nad tym, by ten „tata”, był przed „mamą”. Wyłazi ze mnie męski egoizm…

W firmie już wiedzą, że zamierzam skorzystać ze wszystkich przywilejów, jakie dają ustawy prorodzinne. Wkrótce idę na urlop ojcowski. Normalny i dodatkowy. Nie wszyscy to rozumieją. Niektórzy sobie nawet na głupie uwagi pozwalają. Nigdy nie zapomnę słów kadrowej, gdy położyłem przed nią akt urodzenia Julci i odpowiednie podania. Trzy razy czytała, nim dotarło do niej, o co chodzi.

– No, no, panie Andrzejku, niezły numer. W tym wieku to się ewentualnie wnuki niańczy. Ale dziecko? Odmłodzić się pan chce, czy to zwyczajna wpadka z jakąś cwaną panienką? – zapytała mnie z przekąsem.

W pierwszej chwili chciałem powiedzieć jej coś do słuchu. Ale się powstrzymałem. Odchrząknąłem.

– Oczywiście, że odmłodzić, pani Halinko. Mówię pani, to lepsze niż botoks, który wstrzykuje sobie pani wokół oczu i ust – odparłem.

Gdy wychodziłem, patrzyła na mnie podejrzliwie. Pewnie się zastanawiała, czy przypadkiem nie powinna się obrazić. Uśmiechnąłem się do siebie. Pomyślałem, że chyba faktycznie odmłodniałem, skoro ochota do żartów mi wróciła. 

Czytaj także:
„Mam 50 lat i znowu zostanę tatą. Powinienem podziękować wrednej żonie, że kilka lat temu zostawiła mnie i syna”
„Zdradzałem żonę z piękną 20-latką. Romans był moją terapią. Byłem dumny, że mam taką kochankę”
„Mam 43 lata, moja ukochana 25. Kocham ją i chcę mieć z nią dziecko. Ale boję się, że dla niej to tylko wygodny układ”

Redakcja poleca

REKLAMA