Kiedy zobaczyłem tę komórkę na wystawie komisu, zaświeciły mi się oczy. Od dawna marzyłem o tym modelu, ale niestety nie było mnie na niego stać. Jednak ostatnio miałem urodziny, więc obie babcie sypnęły nieco groszem, rodzice także coś dołożyli. Nadal nie miałem kwoty wystarczającej na nowy telefon, lecz na używany już tak. Cena w komisie była bardzo atrakcyjna.
Nie namyślając się więc zbyt długo, wszedłem do sklepu i po bliższych oględzinach aparatu zdecydowałem się na jego kupno. Trzymając w ręku nowy stary telefon, pędziłem do domu jak na skrzydłach. Cieszyłem się jak głupi, że już następnego dnia będę mógł szpanować w szkole superkomórką.
Naprawa kosztowała więcej niż telefon
Mina mi jednak zrzedła, kiedy po trzech godzinach okazało się, że telefon padł. Początkowo sądziłem, że to jedynie sprawa wyeksploatowanej baterii. Ale kiedy jej wymiana nie pomogła, zrozumiałem, że zostałem zrobiony w konia. Telefon miał feler, dlatego jego cena była taka niska. W serwisie powiedziano mi, że to musi być jakaś wada fabryczna. Owszem, gdyby telefon miał gwarancję, to wymieniono by mi wadliwy aparat na nowy. A tak zostałem z niczym, bo koszt naprawy znacząco przewyższałby wartość aparatu.
Wściekły bez granic, że nic nie wyszło z mojej superkomórki, poleciałem z powrotem do komisu, żądając zwrotu pieniędzy. Nie wiem, na co właściwie w swojej naiwności liczyłem. Oczywiście zostałem wyśmiany. Sprzedawca, który jeszcze poprzedniego dnia był grzeczny, przymilny i tytułował mnie „panem”, teraz zmienił ton i zwyzywał mnie od gówniarzy.
– Sam zepsułeś, a teraz przychodzisz po kasę? Chcesz ze mnie zrobić idiotę? – usłyszałem.
Fakt, mam tylko 17 lat, ale to przecież jeszcze nie znaczy, że można mi wcisnąć wadliwy towar całkowicie bezkarnie!
Nie miałem zamiaru wszczynać awantury. Wyszedłem więc z komisu i zacząłem gorączkowo zastanawiać, co mam robić. Może pójdę do ojca? Fakt, mój stary potrafi załatwiać takie sprawy. Jednak co się przy tym nasłucham, że jestem ofermą, którą łatwo zrobić w bambuko, to moje. Nie miałem na to ochoty. Czasami już mi się niedobrze robiło od tego jego gadania.
Niestety, wszystko wskazywało na to, że tym razem nie będę miał innego wyjścia. Powlokłem się więc na najbliższy przystanek, pośpiesznie układając sobie w głowie, co powiem ojcu. Byłem bardzo zmartwiony i przybity całą tą paskudną sytuacją. Tak się zamyśliłem, że prawie wpadłem na jakiegoś faceta. Aż się przeraziłem, bo gość wyglądał naprawdę przerażająco. To był drab z gatunku tych, co im głowa wyrasta prosto z karku. Wielki jak góra i ubrany w dres. Rzucił mi groźne spojrzenie, po czym zapakował tyłek do wypasionej beemki, w której siedział jego równie potężny kolega.
Już miałem iść dalej, gdy dostrzegłem kartkę przyklejoną do szyby ich wozu. „Sprzedam!” – napisane było wielkimi, niezgrabnymi literami. A pod spodem numer telefonu. I nagle wpadł mi do głowy pewien pomysł. Zapamiętałem numer, a kilka minut później zadzwoniłem. Starałem się brzmieć jak luzak z mnóstwem kasy. Powiedziałem im, że chcę obejrzeć samochód. Po czym umówiłem się z „dresem” za godzinę pod komisem z telefonami.
Sprzedawca nieźle się wystraszył
Kiedy nadeszła pora spotkania, ruszyłem do komisu. Znajdowałem się ze trzy metry od jego drzwi, gdy z piskiem opon zajechała beemka. Trzeba przyznać, że faceci byli wyjątkowo punktualni. Stanęli dokładnie przed witryną, tak, że z wewnątrz było ich doskonale widać.
Pewnym krokiem podszedłem do karczków i spytałem:
– Panowie, macie ogień?
– Spadaj, gówniarzu! – usłyszałem w odpowiedzi, ale tylko uśmiechnąłem się szeroko.
Starałem się sprawiać wrażenie, jakbyśmy byli z dresami starymi, dobrymi znajomymi. Wciąż z uśmiechem na ustach wszedłem do komisu, z zadowoleniem obserwując nieco niewyraźną minę właściciela. Włożyłem ręce do kieszeni, przyjmując postawę luzaka i rzuciłem jakby od niechcenia:
– Oddasz mi szmal za ten telefon czy mam poprosić moich kumpli, żeby do ciebie wpadli z wizytą? – i tu wymownym gestem głowy wskazałem auto parkujące pod jego komisem.
Jeszcze nigdy nie widziałem, żeby ktoś tak szybko otworzył kasę i przeliczył pieniądze. Facet był ewidentnie przestraszony. Podziękowałem mu, tym razem ze szczerym uśmiechem, i dumny z siebie wyszedłem. Nie wiem, jak długo tamci kolesie stali jeszcze pod jego drzwiami. Ja w każdym razie, pogwizdując z zadowolenia, pojechałem z odzyskanymi pieniędzmi wprost do domu.
Czytaj także:
„W rzeczach mojego chłopaka znalazłam kopertę. Po jej otwarciu zrozumiałam, że nasz związek właśnie się zakończył”
„Uciekłam od gangstera, który bił mnie i upokarzał. Żyję w strachu, że stanie u moich drzwi i skrzywdzi nasze dziecko”
„Po 35 latach małżeństwa byłam pewna, że moja miłość do męża wygasła. Choroba uświadomiła mi, jak bardzo się mylę...”