„Zdradziłam męża z facetem, który okazał się bezdusznym padalcem. Popełniłam wielki błąd, a teraz muszę to jakoś odkręcić”

kobieta, która zdradziła męża fot. iStock by Getty Images, valentinrussanov
„– Ja wiedziałem o tym facecie – wyznał. – Monika nie jest tak naprawdę twoją przyjaciółką – skrzywił się lekko. – Więc wiedziałem, że kłamiesz, kiedy rozmawialiśmy o przyszłości. Wiedziałem, że on sypia w naszym łóżku i jest lepszy ode mnie”.
/ 04.04.2023 16:30
kobieta, która zdradziła męża fot. iStock by Getty Images, valentinrussanov

Patrzyłam na plecy Mariusza i myślałam, że to szczególny moment. Ten, w którym zaczyna się moje nowe życie.

– Nie mogę uwierzyć, że naprawdę to zrobiłaś – pokręcił głową z uśmiechem. – Jesteś odważniejsza niż ja.

Podszedł do mnie i poczułam jego zapach. Mocna, korzenna woda toaletowa z nutą tytoniu i czegoś słodkiego. Jakby James Bond przed chwilą zapalił cygaro i wypił aromatyczne karmelowe latte.

– Jutro moja kolej – dodał, gładząc moje włosy. – A potem będziemy już zawsze razem, zupełnie legalnie!

Nareszcie, po dziewiętnastu miesiącach ukradkowego romansu, zdobyłam się na to, żeby złożyć pozew rozwodowy. Jako adres małżonka podałam kamienicę w Leeds, gdzie od czterech lat mieszkał Wiktor. Byłam tam wiele razy, nawet mieszkałam przez pół roku, ale zawsze wracałam. Tutaj, w Polsce, miałam rodziców, siostrę z trójką dzieci, pracę, lekarzy i kino, w którym puszczano filmy też wprawdzie po angielsku, ale z polskimi napisami. Tam, w Anglii, byłam wiecznie zagubiona, obca, zdezorientowana.

Tyle tylko, że kiedy wracałam, strasznie tęskniłam za Wiktorem. Byliśmy małżeństwem od dwudziestu siedmiu lat. Wyszłam za niego trzy dni po swoich osiemnastych urodzinach. Byłam w piątym miesiącu ciąży. Syna, Łukasza, urodziłam jeszcze przed maturą, a dwa lata później przyszła na świat Joasia. Wcześnie więc zaczęłam dorosłość. Wiktor był moim pierwszym chłopakiem. I przez dwadzieścia pięć i pół roku małżeństwa pozostał jedynym.

Ale potem…

Naprawdę zdradziłaś Wiktora?! – moja przyjaciółka, Monika, aż zasłoniła sobie usta dłońmi, kiedy jej powiedziałam o Mariuszu. – Ale przecież ty go kochasz! Jesteście sobie przeznaczeni! Dziewczyno, spędziłaś z nim dwadzieścia pięć lat!

– Tak, kocham go – potwierdziłam, krzywiąc się, bo przez te ćwierć wieku Monika miała więcej facetów niż pewnie pamiętała, a mnie wypominała pierwszą w życiu zdradę. – Ale on jest tam i nie wróci do Polskia ja kiedy jestem w Anglii, czuję się jak zero, nudzę się, nie mam znajomych… Więc jestem tu… sama.

– A Mariusz jest na miejscu, co? No rozumiem cię – poruszyła brwiami w sposób sugerujący, że może i rozumie, ale nie pochwala.

Nie chciało mi się z nią dyskutować. Nie chodziło tylko o to, że Mariusz był blisko. Był też męski, czarujący, inteligentny, imponujący wszystkim udanym życiem.

Myślałam o nim jak o przyjacielu

Tak… To jego udane życie składało się z najbardziej standardowych elementów: pracy na kierowniczym stanowisku, pięknego domu, wakacji na Malediwach oraz żony i dwójki dzieci. Ale z żoną niewiele go już łączyło. Powiedział mi to podczas pierwszego spotkania na wyjeździe dla menedżerów. Obsługiwała go firma cateringowa, w której wtedy pracowałam. Byli razem tylko dla wygody, świętego spokoju, trochę dla zachowania pozorów. Nawet nie dla dzieci, bo te, podobnie jak moje, dawno się usamodzielniły.

– A jak jest z tobą? Tęsknisz za mężem? Czy myślisz czasem, że chciałabyś znów być wolna? – zapytał, kiedy po trzech dniach w luksusowym ośrodku nad jeziorem, menedżerowie zbierali się do wyjazdu.

Miał powód, żeby pytać. Chwilę wcześniej kochaliśmy się jak szaleni. Westchnęłam wtedy ciężko i zaczęłam się zastanawiać. Tak, wciąż mogłam powiedzieć, że kocham Wiktora i za nim tęsknię, ale to było takie… aseksualne. Jakbym myślała o bracie albo ukochanym przyjacielu.

– Nigdy nie myślałam, żeby się rozwieść – powiedziałam w końcu. – To by go załamało. Nie zasłużył na to, to naprawdę dobry człowiek.

Mówiłam prawdę. Wiktor pracował w Anglii, bo tylko tam mógł zarobić tyle, żeby Asia mogła studiować medycynę, a ja spłacać raty za nasz dom z ogrodem. W swojej branży, w Polsce, mąż mógł liczyć na grosze, tam jego zarobki liczyły się w tysiącach funtów. Nie było sensu, żeby wracał. No, przynajmniej nie teraz, bo ogólnie to plan na przyszłość był.

Wiktor miał wrócić, kiedy Asia zrobi dyplom i znajdzie pracę w jakimś szpitalu, a jego oszczędności wystarczą na spłatę reszty kredytu i godziwą emeryturę dla nas obojga. Czyli za jakieś sześć, osiem, góra dziesięć lat. Potem zamieszkamy razem w naszym ślicznym domku i razem się zestarzejemy, sadząc bratki i może hodując rasowe psy.

Ten motyw powtarzał się prawie w każdej naszej rozmowie. „Tylko to mnie tu trzyma, z daleka od ciebie” – mówił mi często i brzmiało to jak pozdrowienia z obozu jenieckiego. Dlatego czasem do niego jeździłam. Żeby było mu lżej, żeby cieszył się, że ma żonę przy sobie. Niestety, dla mnie te wyjazdy to był koszmar. Nie potrafiłam sobie znaleźć miejsca na obczyźnie. Ale mieliśmy to przetrwać w imię tej wspólnej starości na leżakach w pachnącym ogródku.

Aż nagle inny mężczyzna, przystojniejszy, inteligentniejszy i bardziej ekscytujący od Wiktora chciał wiedzieć, czy myślę o rozwodzie… Jeszcze zanim wsiadł do swojego luksusowego audi, zapytał, czy spotkamy się w naszym mieście. Zgodziłam się, z trudem opanowując chęć zatańczenia z radości.

I tak to trwało przez kolejne miesiące. Wbrew obawom Moniki, Mariusz nie potraktował mnie jak zabawkę jednorazowego użytku. Chociaż mógł mieć każdą, wybrał mnie i trwał w tym wyborze. No, oczywiście była jeszcze żona, ale to się nie liczyło.

– Mieszkam z nią, ale to nie ma nic wspólnego z miłością ani nawet przywiązaniem – deklarował. – Liczysz się tylko ty. Niestety… musimy dbać o pozory. Tak wypada. Zresztą ty też nie chcesz, żeby twój mąż się dowiedział, prawda?

On nie jest z tych, co zdradzają żony

Faktycznie, nie chciałam. Z jednej strony dawałam się ponieść pasji, jaka towarzyszyła spotkaniom z Mariuszem, a z drugiej wciąż miałam w głowie sielankową wizję przyszłości z moim mężem.

– Skąd wiesz, że on nikogo w tej Anglii nie ma? – zapytał kiedyś Mariusz, a ja niemal parsknęłam śmiechem. – No co? Facet ma ile lat? Czterdzieści dziewięć? Tylko dwa lata starszy ode mnie. Więc o co chodzi? Brzydki jest? Nieśmiały? Czy po prostu uważasz, że on nie ma żadnych potrzeb?

W zasadzie, nie wiedziałam, jak mu to wyjaśnić. Ja po prostu wiedziałam, że Wiktor mnie nie zdradza. Nie miałby po co. To ze mną chciał godzinami rozmawiać przez internet, mnie opowiadał, co się dzieje w jego życiu i głowie, i ze mną planował spędzić resztę życia. No, a poza tym, owszem. W ogóle nie był przystojny. Łysiał, miał spory brzuch i wąsy, których nie lubią Angielki. Zresztą nie znał się na uwodzeniu, nie umiał powiedzieć porządnie komplementu ani dowcipu. A potrzeby, no cóż, zawsze miał raczej skromne. Kochał się ze mną bez ekscesów, rutynowo, niemal z obowiązku. Po co miałby szukać sobie innej kobiety? Nie, to nie był ten typ.

Ja jednak, jak się okazało, miałam potrzeby i Mariusz potrafił je zaspokoić. Przy nim rozkwitłam i jak można się było spodziewać, zaczęłam chcieć więcej niż tylko ukradkowego romansu.

– Oboje tkwimy w tych związkach z przyzwyczajenia – zaczęłam go w pewnym momencie przekonywać – i oboje możemy je po prostu zakończyć. Rozwiedźmy się z nimi, Mariusz! Zacznijmy razem nowe życie! Zasługujemy na to!

Widziałam, że ta myśl mu się podoba. Bawił się nią, kiedy chodziliśmy po galerii handlowej. Oglądaliśmy razem meble i sprzęt AGD, rozmawiając ze sprzedawcami tak, jakbyśmy rzeczywiście mieli je kupić do nowego gniazdka.

W pewnym momencie po prostu ustaliliśmy, że to zrobimy. Mariusz załatwił to jak trzeba, wynajął prawnika, który napisał pozwy – jeden dla jego żony, drugi dla mojego męża. Wystarczyło je tylko wysłać do sądu. Ja nosiłam się z tym zamiarem trzy tygodnie, aż w końcu nadałam list na poczcie. To było zaraz po Bożym Narodzeniu. Tego samego dnia wyjechaliśmy na sylwestra w góry, do domku kontrahenta Mariusza, okłamując naszych współmałżonków.

– O, zobacz, jak miło! Zostawili nam jedzenie! – ucieszyłam się na widok tradycyjnych, jeszcze świątecznych potraw, w lodówce uroczej willi stylizowanej na bacówkę. – Zjesz pierogi ruskie albo bigos? Pewnie tutejsza gospodyni gotowała. Na pewno jest pyszne…

– A, tak! Waldek mówił, że ma góralkę, która tu mieszka i pilnuje domu, kiedy go nie ma. Pewnie, że zjem, ale tylko pierogi, nie znoszę kapusty. Myślisz, że do pierogów pasuje białe czy czerwone wino?

To była wspaniała kolacja. Domowe jedzenie i wyszukane wino. Ciepło kominka, owcze skóry na podłodze i moja czarna, koronkowa bielizna lecąca przez pół pokoju. Takie cudowne kontrasty: mróz za oknem i ogień w sypialni…

Jak mogłam być aż tak bezmyślna?!

Wczesnym świtem obudziło mnie uczucie niepokoju. Coś było bardzo nie tak. Czułam, jak wali mi serce i pocę się na plecach. Chciałam usiąść na łóżku i zdałam sobie sprawę, że boli mnie prawa strona brzucha. Chwilę później zrobiło mi się niedobrze. I ten ból… Wzięłam dwie tabletki przeciwbólowe i zasnęłam. Chyba.

Kiedy się znowu obudziłam, było jasno. Ból brzucha tylko się nasilił. Musiałam natychmiast iść do toalety, ale…

– Natalia? Dobrze się czujesz? – Mariusz patrzył na mnie z przestrachem.

Nie czułam się dobrze. Zdrętwiały mi palce u stóp, wirowało mi w głowie, ból stawał się coraz bardziej nieznośny. Coś powiedziałam. On odpowiedział, ale nie zrozumiałam, co. Za oknem był paw, a może tylko cień drzewa. Ogień z kominka zaczął wypełzać na owczą skórę. Krzyknęłam. On coś mówił, chciałam iść do toalety, upadłam…

Ocknęłam się w szpitalu. Miałam wbity wenflon, na twarzy maskę tlenową. Było mi strasznie, przeraźliwie zimno. Coś za moją głową buczało i pikało miarowo.

– Ostra wątroba się budzi! – zawołał ktoś gdzieś koło mnie.

– Pani Natalio, jestem pani lekarzem – usłyszałam kolejny głos, który jak się okazało, należał do młodego doktora o zatroskanym wyrazie twarzy. – Przywieziono panią do nas z ostrą niewydolnością wątroby. Niestety w toku wywiadu z pani znajomym wyszło, że jest to tak zwane toksyczne uszkodzenie wątroby. Zjadła pani grzyby niewiadomego pochodzenia… Przykro mi, ale po badaniach mam złe wiadomości…

Krótko mówiąc, umierałam. Grzyby w bigosie ugotowanym przez nieznajomą gospodynię faceta, którego nawet nie widziałam na oczy, były trujące. Jak mogłam o tym nie pomyśleć, dokładając sobie bigosu?

– Piła też pani alkohol, a pani znajomy powiedział, że nad ranem połknęła pani sześć tabletek paracetamolu…

Sześć? Myślałam, że tylko dwie, ale widać ból budził mnie kilka razy. Te tabletki tylko „pomogły” grzybom. Nasiliły ich toksyczne działanie, jak powiedział mi lekarz.

– Jest pani na oddziale intensywnej opieki medycznej – powiedziano mi. – To pani czwarta doba u nas.

Szukali dla mnie żywego dawcy. Tak powiedzieli. Człowieka, którego płat wątroby będą mogli wszczepić w miejsce mojej, obecnie kompletnie zatrutej i bezużytecznej. Kiedy zapytałam, czy nie mogę dostać wątroby od martwego dawcy, odpowiedzieli mi, że to byłby „wyjątkowy zbieg okoliczności, byśmy znaleźli zgodnego tkankowo martwego dawcę w tak krótkim czasie”. Bo mój czas wynosił około dziesięciu dni…

Nawet nie odwiedził mnie w szpitalu

O dziwo, czułam się dość dobrze. Objawy encefalopatii, czyli zaburzeń funkcjonowania mózgu spowodowanych zatruciem, zostały opanowane i miałam całkowitą świadomość tego, co się ze mną dzieje. Na przykład tego, że Mariusz nie chciał do mnie przyjechać.

– Nie rozumiesz? Ja umieram! – płakałam mu do telefonu. – Dlaczego cię tutaj nie ma?! Zostało mi zaledwie kilka dni życia…

– Znajdą ci dawcę – pocieszył mnie, ale zabrzmiało to sucho i chłodno. – Naprawdę, Natalia, nie umrzesz, obiecuję ci.

Obiecuje mi? Co on gada? Też ma objawy encefalopatii? A może po prostu objawy bycia skończonym dupkiem, który przeraził się całej sytuacji i uciekł? Bo sytuacja była przerażająca. W Polsce co roku ponad tysiąc osób zatruwa się poważnie grzybami. Kilkadziesiąt z nich umiera. Ja leżałam w szpitalu u podnóża gór, gdzie jest sporo lasów. Ale ludzie, chociaż doświadczeni w grzybobraniu, też popełniają błędy.

– Za mojej kadencji mieliśmy tu sześć takich przypadków – powiedziała mi pielęgniarka. – Raz zmarła trzyosobowa rodzina. Ojciec zbierał grzyby od dwudziestu lat… Na pewno chce pani o tym słuchać?

Przeprowadziłam kilkanaście rozmów. Z dziećmi, siostrą, Moniką, krewnymi, znajomymi. I z Wiktorem. Wszystkim powiedziałam to samo: „szukam dawcy płata wątroby. Błagam, przebadajcie się, czy mamy zgodność! Wątroba to nie nerka, ona się zregeneruje i to w ciągu trzech miesięcy! Będziecie normalnie żyć, bez powikłań, a ja… ja po prostu przeżyję. Błagam, przebadajcie się”.

Wszyscy mi to obiecali. Do szpitala przyjechała Monika, siostra z najstarszą córką i oczywiście moje dzieci. No i Wiktor. Asia mogła być teoretycznie dawcą, ale nie pozwalał na to stan jej zdrowia. Moja córka miała dużą niedowagę i anemię. Siostra także miała zgodność, ale jej wątroba była mocno zniszczona. Siostrzenica… dowiedziała się, że jest w pierwszych tygodniach ciąży. Zupełnie jakby cała ta potworna sytuacja rozwiązała jakiś worek z rodzinnymi tajemnicami.

Powinnam wyznać prawdę… nie mogłam

– Pani mąż ma względną zgodność – oznajmił mi w końcu lekarz. – Mogłoby być lepiej, ale nie stać nas na wybrzydzanie. Szykujemy państwa do operacji jutro rano.

Zmartwiałam. Dopiero teraz zdałam sobie sprawę, że on przecież nic nie wie o pozwie, który za chwilę otrzyma. Nie wie, że zdecydowałam się go rzucić dla innego mężczyzny. Ale przecież się dowie! Zaraz po tym, jak da się okaleczyć, żeby uratować mi życie! Matko Boska…

– Powinnaś mu powiedzieć – poradziła Monika. – Ma prawo zdecydować. Wiem, że to trudne, ale…

Trudno to było umierać. Byłam przerażona. I wczepiłam się w życie jak kot w firankę. Musiałam przeżyć! Musiałam dostać tę część wątroby od Wiktora! Chociaż czułam, że jeśli nie powiem mu o swoim romansie, to będzie tak, jakbym mu tę wątrobę wyrwała podstępem. Zdradzałam go przez półtora roku, kłamałam, że będziemy razem i planowałam życie z kimś innym… Nie miałam nawet wyrzutów sumienia. A teraz chciałam, by dla mnie poszedł pod nóż!

A jednak się nie odważyłam. Przysięgłam sobie tylko, że po tej operacji będę najlepszą z żon. Wyjadę do Leeds, przechwycę pismo procesowe, żeby nigdy go nie zobaczył, odkręcę sprawę w sądzie, a potem będę przy mężu każdego dnia przez resztę mojego życia. Zrobię wszystko, by go uszczęśliwić. I kiedyś mu powiem…

Operacja się powiodła, przeszczep się przyjął i wypisano mnie do domu. Wiktor też czuł się dobrze. Siedzieliśmy razem w naszym domu „na starość”, patrząc na zieleniące się drzewa i kiełkujące rośliny, i rozmawialiśmy o przyszłości.

– Jak tylko lekarze mi pozwolą, wyjadę z tobą do Anglii – powtórzyłam kolejny raz w ciągu ostatnich tygodni. – Trzeba wynająć ten dom i…

– Natalia, przestań. Nie wyjedziesz ze mną do Anglii – powiedział nagle zmienionym głosem. – Rano zadzwonił mój kolega z Leeds. Przyszło pismo z polskiego sądu, kazałem mu otworzyć… Natalia… Nie wiem, co ci mam powiedzieć…

A ja wiedziałam. Że teraz, kiedy z Mariusza wyszedł ostatni sukinsyn, który nawet nie zadzwonił po operacji, ten rozwód nie ma sensu. Ale oczywiście nie zrobiłam tego.

– Wyjeżdżam za dwa dni – powiedział mój mąż. – Widzisz, ty nie powiedziałaś mi, że chcesz się rozwieść, żeby uratować życie… Ale ja też ci czegoś nie powiedziałem.

Zamarłam. Jaką miał tajemnicę? Też kochankę? Też chciał rozwodu?

Ja wiedziałem o tym facecie – wyznał. – Monika nie jest tak naprawdę twoją przyjaciółką – skrzywił się lekko. – Więc wiedziałem, że kłamiesz, kiedy rozmawialiśmy o przyszłości. Wiedziałem, że on sypia w naszym łóżku i jest lepszy ode mnie…

– Nie jest! – zawołałam w panice.

– Przestań! – podniósł głos. – Znosiłem twój romans, bo miałem nadzieję, że to się skończy, a my przetrwamy. Ale ten pozew… Natalia…

Wyjechał, zapewniając mnie, że wszystko podpisze. Nie chciał rozmawiać o mojej zdradzie, nie chciał przeprosin ani podziękowań.

– I tak bym to zrobił, nawet po rozwodzie – powiedział na pożegnanie.  – Jesteś matką moich dzieci, nie mogłem pozwolić ci umrzeć. Ale nie chcę z tobą żyć.

Mimo to, wycofałam pozew rozwodowy. Wiktor musiał dostać powiadomienie od sądu, ale nie odezwał się w tej sprawie. Nie wiem, co o tym myśli. Wiem tylko, że cały ten romans, późniejszy dramat, balansowanie nad grobem były mi potrzebne właśnie po to, bym zrozumiała, jak ważny jest dla mnie mąż.

Wiem, co zrobię. Wynajmę dom, spakuję się i pojadę do Leeds pod znajomy adres. Mogę spać na wycieraczce, aż Wiktor mnie wpuści. Udowodnię mu, że zasługuję na drugą szansę. Zacytuję mu to chińskie przysłowie „Jeśli uratowałeś komuś życie, jesteś za niego odpowiedzialny”. Odzyskam go. Nie jestem w stanie sobie wyobrazić, że nie…

Czytaj także:
„Dla wrażeń wskoczyłam pierwszemu lepszemu mężczyźnie do łóżka. Okazało się, że zdradziłam męża z jego kumplem”
„Zdradziłam męża z niezrównoważonym człowiekiem. Nachodzi mnie w domu i w pracy. Boję się, że mój mąż się dowie...”
„Zdradziłam męża z wakacyjnym donżuanem, bo tęskniłam za wielką miłością. Zachowałam się jak pensjonarka i... nie żałuję”

Redakcja poleca

REKLAMA