Mateusz nie jest złym człowiekiem. I choć wiele przez niego wycierpiałam, nadal będę twierdzić, że po prostu pogubił się w życiu. Pochodzi z rozbitej rodziny, nikt nie dawał mu przykładu, jak należy się zachowywać. Nie mówiąc już o tym, jak trudna rodzinna sytuacja odbiła się na jego psychice. A dokładniej jak bardzo namieszała mu w głowie.
To była wielka miłość
Poznałam go 7 lat temu na studenckiej imprezie w akademiku, na którą swoim zwyczajem się wprosił. Mateusz nigdy nie miał problemu z tym, żeby się gdzieś wprosić, zwłaszcza jeśli w owym miejscu pod dostatkiem było alkoholu. O tym, jak bardzo lubi używki, dowiedziałam się później. Z początku ukrywał przede mną skłonność do uzależnień, bo chciał się zaprezentować w lepszym świetle. Owszem, pił całkiem sporo, ale który facet w tym wieku nie pije?
Mateusz nie był studentem. Przynajmniej w tamtym okresie, kiedy go poznałam. Przedtem kilkakrotnie zaczynał ten albo inny kierunek, ale żadnego nie mógł skończyć, więc w końcu dał sobie spokój. Pracował na stacji benzynowej, żeby się z czegoś utrzymać, co samo w sobie nie kwalifikowało go jako potencjalnego partnera pani magister, którą miałam zostać. Tak twierdziła moja mama. Ale serce nie sługa, w dodatku gdy ma się dwadzieścia jeden lat…
Szczyciłam się tym, że jestem otwarta i nowoczesna, bo nie ulegam stereotypom i protestuję przeciw ocenianiu człowieka po tym, skąd pochodzi i jakie ma wykształcenie. Ale w głębi duszy liczyłam na to, że przy mnie Mateusz się zmieni. Może skończy studia i znajdzie dobrą pracę, po prostu – wydorośleje. Tak sobie myślałam później, kiedy nasz związek robił się coraz poważniejszy. Bo na początku wiadomo – nie przejmowałam się niczym.
On także nie lubił się niczym przejmować i to nie tylko na początku, ale permanentnie. Po prostu taki już był. Nie interesowało go na przykład, że mam ważny egzamin, tylko przychodził do mnie i cały wieczór potrafił się żalić, jaki to jego szef jest niedobry i jak mu mało płaci, chociaż mówiłam, że muszę się uczyć.
Nie obchodziło go, że święta chcę spędzić z rodziną, a nie w górach, na jakiejś zabitej dechami wsi. Nie zawracał sobie głowy tym, że jeśli wyda całą wypłatę w tydzień, to potem nie będzie miał na czynsz, ani tym, że jak się napije wieczorem, to następnego dnia w pracy nie będzie wyglądał ani czuł się najlepiej. No i w końcu niespecjalnie się przejmował faktem, że kiedy zdradzi swoją dziewczynę na oczach wspólnych znajomych, ta informacja z pewnością do niej dotrze.
Po pierwszej zdradzie obraziłam się na miesiąc
Kiedy Mateusz zdradził mnie pierwszy raz, obraziłam się na niego na miesiąc. Wydzwaniał, wysyłał setki wiadomości z przeprosinami, błagał o wybaczenie, wystawał pod moją uczelnią i w końcu się złamałam. Każdy zasługuje na szansę, prawda? Za drugim razem było już gorzej… Nie potrafiłam zrozumieć, jak mógł to znowu zrobić, skoro obdarzyłam go zaufaniem po pierwszej wpadce. Przecież zarzekał się, że mnie kocha.
Chociaż cierpiałam, rzuciłam Mateusza. Znowu dzwonił i błagał, ale tym razem nie chciałam odpuścić. Wróciłam do niego miesiąc później, kiedy zadzwonili do mnie ze szpitala. Jechał po pijaku i władował się autem prosto w drzewo. Oprócz tego, że trochę się poobijał i rozwalił samochód, nic mu się nie stało, lecz prawo jazdy mu zabrali. Kiedy do niego przyszłam, powiedział:
Musiałem utopić smutki. Po prostu nie potrafię bez ciebie żyć.
Wkrótce się przekonałam, że jeżeli jest coś bez czego Mateusz nie potraf żyć, to tym czymś jest raczej alkohol. Dopiero teraz zaczęły się dla mnie prawdziwe nerwy. Pijackie imprezy, na które chadzał beze mnie. Awantury o trzeciej w nocy, znikanie na całe dnie. I nieustanny emocjonalny szantaż. Bo to wszystko przeze mnie, bo ja jestem taka nieczuła i ciągle robię mu wyrzuty, bo go nie rozumiem, bo nikt go nie rozumie.
Poszłam po rozum do głowy i rzuciłam Mateusza
Ale koszmar wcale się nie skończył… Znów wydzwaniał, wystawał pod moim blokiem, śledził mnie, nie dawał spokoju. Potrafił nastraszyć mnie w ciągu nocy, dzwoniąc z obcego numeru i mówiąc:
– To koniec. Skoro tak ze mną postępujesz, nie mam już po co żyć. Pamiętaj, że już zawsze będziesz mnie miała na sumieniu … – i się rozłączał. Potraficie sobie wyobrazić, co wtedy przeżywałam?
Te prześladowania trwały prawie dwa lata i ustały dopiero przed rokiem, gdy definitywnie zerwałam z przeszłością. Przestałam widywać dawnych znajomych, zmieniłam pracę, sprzedałam kawalerkę po babci i wyprowadziłam się w zupełnie inne miejsce. Mój adres znała tylko rodzina, no i… Alek. To najwspanialszy człowiek, jakiego w życiu poznałam, jakże inny od Mateusza. Nigdy się nad sobą nie użala, nigdy niczego ode mnie nie oczekuje. Jest dla mnie opiekunem, kochankiem i najlepszym przyjacielem. Żałuję, że nie poznałam go, zanim los mnie połączył z tamtym psychopatą.
Mój były chłopak i prześladowca uaktywnił się dokładnie w dniu naszego ślubu. Tak, wybrał sobie ten właśnie dzień, aby… Sama nie wiem, co zamierzał zrobić. Pamiętam, jaka byłam szczęśliwa, idąc w białej sukni do ołtarza. Obok mnie dumnie kroczył Alek, za nami moja siostra i przyjaciel narzeczonego, nasi świadkowie.
Czułam się jak księżniczka i sądziłam, że nic nie może zniszczyć tej pięknej chwili… Mniej więcej w połowie mszy, kiedy właśnie mieliśmy powiedzieć sobie z Alkiem sakramentalne tak, z tyłu kościoła usłyszeliśmy jakiś hałas. Odwróciliśmy głowy i z przerażeniem spostrzegliśmy, że ktoś awanturuje się przy wejściu. Trzech naszych przyjaciół próbowało powstrzymać Mateusza przed wtargnięciem do świątyni. Ksiądz przerwał czytanie słów przysięgi i spoglądał na zajście z równie zdezorientowaną miną co my.
Nie pozwolę ci tego zrobić, słyszysz! – darł się Mateusz. – Jesteś tylko moja! Kinga, zostaw go!
W pewnym momencie, nie wiem, jakim cudem, mój były wyrwał się kolegom Alka i ruszył biegiem w naszą stronę. Twarz miał czerwoną, w jego oczach dostrzegłam jakąś chorą determinację. Krzyknęłam, kiedy w jego ręce zalśniło ostrze. Cofnęliśmy się o krok, Alek osłonił mnie własnym ciałem. Na szczęście w ostatniej chwili, kiedy ten szaleniec był już zaledwie metr od ołtarza, dopadli go wujek ze szwagrem, stojący w pierwszych rzędach, i powalili na podłogę.
Natychmiast zabrali mu nóż, a ręce wygięli do tyłu, na plecy. Kilku mężczyzn wywlokło Mateusza na zewnątrz, aby można było w spokoju dokończyć ceremonię. Musieli odciągnąć go kilka ulic dalej i dopiero tam wezwali policję, bo darł się jak opętany. Ksiądz dał nam dłuższą chwilę na ochłonięcie, a potem zostaliśmy wreszcie mężem i żoną.
Ale prawda jest taka, że żadne z nas, a w każdym razie ja, nie mogło w pełni cieszyć się tą chwilą. Została nam ona odebrana i nic już nie było w stanie tego zmienić. Czar prysł. Prawdopodobnie każdy w kościele zastanawiał się, co by się stało, gdyby Mateusz jednak dobiegł do ołtarza. Po co był mu ten nóż? Czy chciał zabić mnie, mojego niedoszłego małżonka, a może siebie na naszych oczach? Nigdy się tego nie dowiemy.
Tak czy inaczej, na razie siedzi w areszcie. Przeszedł badania psychiatryczne, ale podobno okazało się, że nie jest niepoczytalny. Trwają przesłuchania, na które niestety musimy się z mężem stawiać. Mateusz nie ma jeszcze postawionego zarzutu, ale prawdę mówiąc, mam nadzieję, że go zamkną. A w każdym razie, że uniemożliwią zbliżanie się do nas. Bo kto wie, co mu może strzelić do głowy.
Czytaj także:
„Kobieta powinna zajmować się dziećmi i domem, a nie pracą. Po co jej studia i szkolenia? Ważne, żeby umiała gotować”
„Mąż ma romans z moją przyjaciółką, która spodziewa się jego dziecka. Nie mieli nawet odwagi mi o tym powiedzieć”
„Byłam w ciąży i dowiedziałam się, że partner mnie zdradza. Chciałam się zemścić i też go zdradziłam, ale... naprawdę”