Zanim moje dziecko poszło do komunii, z przymrużeniem oka słuchałam opowieści o tym, jak to niektórzy rodzice robią z tego święta małe wesela. Nie chciałam wierzyć, gdy w wiadomościach mówili, że ludzie kupują dzieciakom w prezencie quady, że urządzają przyjęcia na sto osób i stroją dziewczynki w suknie balowe.
– To tylko takie gadanie… – mówiłam do męża, gdy kolejny raz jakiś ksiądz w telewizji tłumaczył, żeby nie zamieniać Pierwszej Komunii Świętej w nowobogacką imprezę.
– No, nie wiem, kochana… Ludzie mają różne pomysły. Myślę, że nie brakuje takich, co to skorzystają z każdej okazji, żeby się pokazać.
– Ale w kościele? Przy okazji dziecięcego święta? – nie dowierzałam.
– No jasne. Zaczekaj, aż nasza Kinga pójdzie do komunii. Zobaczysz, jaka będzie rewia mody. A prezenty co niektórzy przyniosą jeszcze pod kościół. Słyszałem, że też tak robią.
– Eee, nie chce mi się wierzyć…
Bo naprawdę nie wierzyłam. A już w ogóle przestałam sobie zaprzątać tym głowę, gdy rozsądny proboszcz naszej parafii zarządził, że stroje komunijne będą dla wszystkich jednakowe. Poinformował nas na mszy, że firma krawiecka w jedną z niedziel zdejmie z dzieci miarę i przygotuje odpowiednie ubrania.
Miały kosztować po sto pięćdziesiąt złotych, więc cena była niewygórowana, a i sama idea, żeby wszyscy byli ubrani tak samo, niezaprzeczalnie rozsądna. Cieszyłam się więc, że ten dylemat mamy z głowy.
Stroje skromne, ale to dobrze
Dzień przymiarki został wyznaczony na trzecią niedzielę lutego – tak żeby zakład krawiecki miał czas na spokojne przygotowanie strojów, by wszystko było gotowe ze sporym wyprzedzeniem. Zgłosiliśmy się więc tego dnia po mszy do dużej sali, gdzie zazwyczaj odbywały się zebrania przykościelnych grup. Wszystko zostało zorganizowane bardzo sprawnie. Przy stoliku siedziały dwie krawcowe, które zdejmowały miarę, a obok trzecia pani, która pobierała zaliczki. Obok na manekinach zaprezentowane były stroje, które miały powstać po ściągnięciu miary.
– Skromniutkie… – szepnęła do mnie sąsiadka, która też prowadziła w tym roku dziecko do komunii.
– No, rzeczywiście bardzo proste. Ale to dobrze. Będą przynajmniej wyglądały jak normalne dzieci, a nie jak poprzebierane za dorosłych.
– W sumie racja – przytaknęła. – Najważniejsze, że wszyscy będą ubrani tak samo. Nikt nikogo nie będzie wytykał palcami, nikomu nie będzie wstyd czy żal. Dla dzieci tylko to się liczy.
– To samo sobie powtarzam. To samo…
Obie zgodziłyśmy się więc, że księża dobrze wybrali. Że wiedzą, co robią. Ale nie tylko my komentowałyśmy stroje – nie tylko my miałyśmy swoje spostrzeżenia. Wśród rodziców była jeszcze jedna pani, która zawsze robiła największe wrażenie w kościele.
Nie zdobywała sobie jednak uwagi innych ludzi żarliwością modlitwy czy pięknym śpiewem… O nie, nie! To była właśnie taka kobieta, która co niedziela bardzo lubiła się pochwalić swoją urodą i zamożnością. Grube, złote pierścionki na każdym z palców, kozaki sięgające ponad kolana, krótkie spódniczki i skórzane kurtki. A do tego markowe torebki, długie kolczyki i paznokcie, które jasno i wyraźnie sugerowały, że ta osoba stroni od prac domowych, bo ma od tego ludzi.
Spojrzałam na nią akurat, gdy weszła do sali i zobaczyła manekiny. Od razu spochmurniała i też zaczęła szeptać ze swoją koleżanką, zapewne komentując skromność stroju. Nie musiałam jednak nawet słyszeć tego, co mówi, by wiedzieć, że jej wnioski są dalekie od naszych – że pomysł z prostym i niedrogim krojem bardzo jej się nie podoba.
Byłam mimo wszystko przekonana, że zostawi tę refleksję dla siebie, że uszanuje wybór księży, ale ona nie wytrzymała i postanowiła postawić sprawę publicznie. Przesunęła się na przód grupy oczekującej na zdjęcie miary i głośno zapytała jednej z krawcowych.
– A to tylko takie stroje są do wyboru? Nie ma więcej? – zrobiła kwaśną minę. Widać było, że nie pyta, tylko prowokuje. Krawcowe się jednak nie dały.
– Tak. Ksiądz proboszcz wybrał.
– Ale panie muszą mieć coś jeszcze w ofercie. Może jest jakiś katalog dla tych, którzy by chcieli coś innego. Bo przecież część z nas chciałaby czegoś ładniejszego dla swoich dzieci. Mam rację? – obróciła się w kierunku wszystkich rodziców i przebiegła wzrokiem po twarzach.
Ludzie stali, nikt nie przytaknął, nikt nie potwierdził, ale jej to nie zrażało.
– Proszę pani, nam tę pracę zleca ksiądz proboszcz i on zdecydował, że w tej parafii ma być jeden fason, jeden krój.
– Rozumiem, ale pytam, czy macie w ofercie coś innego. Czy wasza firma szyje inne stroje?
– Tak, owszem.
– Właśnie… I ja chciałabym zobaczyć te projekty, bo ta szmata to się raczej do niczego nie nadaje! Proszę mi więc pokazać wasz katalog! – pani w złocie zaczęła się poważnie irytować.
– Ale po co, proszę pani? Czemu to ma służyć? – pytała krawcowa.
– Temu, żeby nasze dzieci nie wyglądały, jakby dorastały w przytułku. Temu, że ja swojego dziecka w takim czymś na ulicę nie puszczę!
– To ja zawołam księdza proboszcza. Może on pani pomoże.
Ksiądz jasno powiedział, co myśli
Krawcowa wyszła, a wśród rodziców powstało zamieszanie. Jedni szeptali przez drugich i trudno było cokolwiek wywnioskować z tego hałasu. Ale po minach i spojrzeniach wywnioskowałam, że ludzie raczej nie są zadowoleni z awantury, którą wywołała ta kobieta. Ona natomiast, otoczona najbliższymi znajomymi, sarkała i prychała, zerkając z obrzydzeniem na strój wiszący na manekinie.
Chwilę to wszystko trwało, ale w końcu pojawił się ksiądz proboszcz.
– Pochwalony – uśmiechnął się do wszystkich. – Co się dzieje, skąd tu takie zamieszanie? – zapytał i właśnie wtedy oburzona pani wystąpiła przed wszystkich.
– Proszę księdza, my nie jesteśmy zadowoleni ze strojów, które ksiądz wybrał! One są okropne! Jak nasze dzieci będą w nich wyglądały? – zapytała, przymilnie się uśmiechając.
Na szczęście rodzice nie pozostali bierni i z kilku gardeł wyrwały się głosy sprzeciwu. Ludzie pokrzykiwali, że im stroje odpowiadają, że ta pani wydziwia.
Siła ludzkiego oporu podniosła tej kobiecie ciśnienie i widziałam wyraźnie, jak żółć podchodzi jej do głowy, jak marszczy się jej czoło. Nie zamierzała odpuścić – to nie ten typ, który potrafi się podporządkować, wykazać jakimkolwiek zrozumieniem dla innego zdania.
– Wiecie państwo co… Trzeba nie mieć za grosz gustu, żeby ubrać dziecko w coś takiego! – krzyknęła.
– Nie o gust tu chodzi. To nie bal, to nie wesele! – ktoś odpowiedział.
No i pewnie wybuchłaby wielka kłótnia, gdyby w porę nie odezwał się ksiądz proboszcz, który jasno i wyraźnie opowiedział się po stronie tego skromnego stroju.
– Proszę wybaczyć, ale to jest komunia, a nie wesele. Dlatego chcemy, żeby dzieci wyglądały skromnie – tłumaczył spokojnie. – Tu nie chodzi przecież o drogie stroje i prezenty, ale o wydarzenie duchowe. Proszę to zrozumieć…
– Ksiądz też mógłby wykazać się zrozumieniem wobec nas, matek! No, przynajmniej tej części, która ma gust – kobieta jeszcze raz rozejrzała się po tłumie, ale tym razem z pogardą. – Ja w coś takiego dziecka nie ubiorę!
– Proszę pani… – westchnął proboszcz.
– Nie ubiorę, proszę księdza! Sama sobie coś kupię. Przecież nie wyrzuci ksiądz dziecka z kościoła!
– Nie wyrzucę, ale nalegam…
– Nie ma mowy!
Żal tylko, że szkodzą dzieciakom
Rozwścieczona modnisia złapała swoją zdezorientowaną córkę za rękę i wyszła z sali. Znów powstał szum, znów ludzie gadali jeden przez drugiego, ale potem ksiądz proboszcz wszystkich uspokoił, przeprosił za zamieszanie i jeszcze raz zaapelował, żeby ludzie uszanowali jego wybór co do strojów. Nikt więcej już nie miał pretensji, nikt już głośno nie wyraził sprzeciwu, więc krawcowe we względnym spokoju zdjęły miarę ze wszystkich dzieci.
Jednak ta dziwna kobieta nie dała za wygraną. Doszły mnie bowiem słuchy, że dalej prowadzi kampanię przeciw skromnym strojom. No i udało jej się przekonać kilku swoich znajomych, pewną grupę rodziców, żeby kupić dzieciom to, co sami wybiorą. A że nasi księża są wyrozumiali, że nigdy nie odwołują się do kar i bezwzględnych nakazów, nie sprzeciwiali się ich decyzji.
Na komunię przyszło więc kilkoro dzieci wystrojonych jak na bal – jak na groteskowe wesele dziesięciolatków przebranych za dorosłe osoby. Ich rodzice stali pod kościołem osobno, w swojej grupie, jakbyśmy my całą resztą byli od nich gorsi.
Prawda była jednak taka, że to ich dzieci czuły się źle, bo za bardzo odróżniały się od kolegów i koleżanek ze szkoły. Dwójka albo trójka się z tego powodu nawet popłakała i cała ta akcja ze strojami rzuciła smutny cień na uroczystość Pierwszej Komunii w naszej parafii. No i tak właśnie przekonałam się, że są ludzie, którzy wykorzystają każdą okazję, żeby się pochwalić i zabłysnąć. Żal tylko, że ze szkodą dla dzieci. Właściwie to ze szkodą dla samych siebie.
Czytaj także:
„Mąż zostawił mnie dla kochanki. Po 8 latach jego nowa żona zmarła, a on chciał do mnie wrócić, razem ze swoją córką”
„Teściowie traktowali mnie jak służącą, bo byłam biednie urodzona. Gdy teściowa zmarła, nie poczułam nawet krzty smutku”
„Moja żona zmarła, a ja ponownie się zakochałem. Tylko jedna przeszkoda stała mi na drodze do szczęścia – moja córka”