„Moja żona zmarła, a ja ponownie się zakochałem. Tylko jedna przeszkoda stała mi na drodze do szczęścia – moja córka”

Zakochany mężczyzna fot. Adobe Stock, aletia2011
„Nie przyznałem się Ani, że kogoś mam. Była bardzo związana z matką, ciągle za nią tęskniła. Pamiętam, jak po pogrzebie podeszła do mnie zapłakana i poprosiła bym obiecał, że nigdy nie zapomnę o Małgosi”.
/ 19.12.2021 11:05
Zakochany mężczyzna fot. Adobe Stock, aletia2011

Bożenkę poznałem dwa lata temu w sanatorium, przysiadłem obok niej na ławce w parku zdrojowym. Zaczęliśmy rozmawiać i… tak już zostało do końca turnusu, bo okazało się, że wiele nas łączy. Ona straciła męża, mnie zmarła ukochana żona, Małgosia. Oboje czuliśmy się samotni i poszukiwaliśmy bratniej duszy. Od tamtej chwili spędzaliśmy ze sobą mnóstwo czasu.

Chodziliśmy na spacery i wieczorki taneczne organizowane dla kuracjuszy. Świetnie się czuliśmy w swoim towarzystwie. Kiedy więc pobyt w sanatorium dobiegł końca, umówiliśmy się, że nadal będziemy się spotykać. Na szczęście oboje mieszkaliśmy w Warszawie i to zaledwie kilka ulic od siebie, więc nie było to trudne. Z początku wcale nie zamierzałem wiązać się z Bożenką. Moja zmarła żona była miłością mojego życia i nie wyobrażałem sobie, że ktoś mógłby ją zastąpić. Choć więc wcześniej kręciły się wokół mnie jakieś panie, szybko pozbawiałem je złudzeń. Tym razem było jednak inaczej. Im lepiej poznawałem Bożenkę, tym stawała mi się bliższa. Była szczera, otwarta, opiekuńcza. Pomagała mi w domowych porządkach, gotowała, prasowała. Początkowo protestowałem, bo miałem wrażenie, że ją wykorzystuję, ale ona rozwiała moje wątpliwości.

– Ja po prostu uwielbiam o kogoś dbać – powiedziała z uśmiechem.

Przestałem więc protestować i odwdzięczałem się jak umiałem. Naprawiałem jej w mieszkaniu różne rzeczy, woziłem na zakupy, załatwiałem sprawy w urzędach. Funkcjonowaliśmy jak stare, dobre małżeństwo. Pół roku temu uznałem więc, że czas najwyższy oświadczyć się Bożence. Nie naciskała, ale czułem, że na to czeka. Mimo to zwlekałem.

Powód był jeden: moja córka

Nie przyznałem się Ani, że kogoś mam. Była bardzo związana z matką, ciągle za nią tęskniła, wspominała, i bałem się, że nie zrozumie, jak mogłem spojrzeć na inną kobietę. Pamiętam, jak po pogrzebie podeszła do mnie zapłakana.

– Tato, obiecaj mi jedno, że nigdy nie zapomnisz o mamie – wychlipała wtedy.

– Oczywiście, że nie zapomnę. Była najwspanialszą żoną na świecie. Drugiej takiej nie ma i nie będzie – przytuliłem ją.

Wtedy byłem tego pewien. Nie wyobrażałem sobie nikogo, kto mógłby zastąpić Małgosię, z kim mógłbym dzielić dalsze życie. A teraz miałem jej powiedzieć, że jednak nie dotrzymam obietnicy?
Na samą myśl ciarki przechodziły mi po plecach. Kiedy więc zapowiadała się z wizytą, prosiłem Bożenkę, żeby do mnie nie dzwoniła i nie przychodziła. Nie bardzo jej się to podobało.

– Musisz jej o nas powiedzieć, przecież nie robimy nic złego. My też mamy prawo do miłości – przekonywała mnie.

– Masz rację. Jak następnym razem do mnie wpadnie, wyznam wszystko – obiecywałem. Ale jakoś nie mogłem zebrać się na odwagę. Aż do tamtego popołudnia.

Czekałem aż wybuchnie złością

To było kilka dni temu. Ania przyjechała do mnie w odwiedziny. Zazwyczaj siadaliśmy wtedy na kanapie, oglądaliśmy stare zdjęcia i, wzruszeni, wspominaliśmy czasy, kiedy Małgosia była z nami.  Ale tamtego dnia córka nawet nie spojrzała na album. Pokręciła się chwilę po mieszkaniu, zajrzała do szaf i szafek.

– Tato, kiedy mi przedstawisz swoją ukochaną? – wypaliła. Zamurowało mnie. Na amen. Przez głowę przebiegła mi myśl, by wyznać córce prawdę, ale spanikowałem.

– Słucham? O czym ty mówisz? W moim życiu nie ma i nie będzie już nigdy żadnej kobiety! – zaprotestowałem, gdy już się otrząsnąłem.

– Akurat! Masz kogoś i to od dłuższego czasu!

– Tak? A niby skąd to wiesz?

– Bo mam oczy. I widzę!

– Co widzisz? Możesz mówić jaśniej?

– Porządek, tato, porządek. W mieszkaniu jest tak jak wtedy, gdy żyła mama.

– Bo regularnie sprzątam i odkładam rzeczy na swoje miejsce!

– Nie żartuj sobie! Znam cię nie od dziś i wiem, że bałaganiarz to twoje drugie imię! Wciąż pamiętam, jak zapuściłeś mieszkanie po śmierci mamy. Gdyby nie ja, zarosłoby brudem… A teraz? Czyściutko jak w pudełeczku!

– No dobrze, zatrudniłem sprzątaczkę.

– Znowu kręcisz! Nikomu obcemu nigdy nie pozwalałeś dotykać swoich rzeczy. I nie sądzę, żeby to się zmieniło. Musi tu buszować ktoś ci bardzo bliski. A więc? – patrzyła mi prosto w oczy. Nie miałem siły dłużej kłamać. Nabrałem powietrza w płuca i…

– No dobrze. Ma na imię Bożena. Poznaliśmy się dwa lata temu, w sanatorium. Myślałem, że będziemy tylko przyjaciółmi, ale pokochaliśmy się. Chcemy się pobrać – wyrecytowałem niemal jednym tchem. A potem spuściłem głowę i skuliłem się w sobie, czekając na wybuch wściekłości i pretensji. Ale nic takiego nie nastąpiło.

– Ale numer! Mój ojciec się żeni! Będzie weselisko! – usłyszałem rozbawiony głos córki. Ostrożnie podniosłem głowę. Ania uśmiechała się od ucha do ucha.

– Nie jesteś zła? – zdziwiłem się.

– Jestem. I to bardzo! Ale nie dlatego, że znalazłeś sobie partnerkę, tylko dlatego, że o niczym mi nie powiedziałeś! Jak mogłeś? Gdybym cię nie pociągnęła za język, pewnie dalej byś to ukrywał. Dlaczego?

– Szczerze? Bałem się, że ci się to nie spodoba. Pomyślisz, że za tak szybko zapomniałem o mamie, że szukam szczęścia w objęciach innej kobiety chociaż ci obiecałem, że nigdy tego nie zrobię… – plątałem się.

– Daj spokój, jestem dorosła od dwudziestu lat. Rozumiem, że nie chcesz być sam, i cieszę się, że masz tę Bożenkę. Zanim się jednak pobierzecie, musisz mi ją przedstawić. Chcę sprawdzić, czy to nie jakaś hetera, która zatruje ci życie – mrugnęła i mocno mnie przytuliła. A ja poczułem, jak wielki kamień spada mi z serca. 

Po rozmowie z córką od razu zadzwoniłem do Bożenki i opowiedziałem o wszystkim. Była zachwycona.

– Twoja żona musiała być naprawdę wspaniałą kobietą – powiedziała w pewnym momencie.

– Tak? A dlaczego?

– Bo dobrze wychowała córkę. Rozumie, że ty też zasługujesz na szczęście.

Czytaj także:
„Szef mnie wykorzystywał. Harowałem jak niewolnik, spałem na kartonach, byłem pośmiewiskiem za marne pieniądze”
„Mój narzeczony zmarł miesiąc przed naszym ślubem. Zabrał do grobu nasze plany, marzenia, całą miłość i szczęście”
„Moje małżeństwo legło w gruzach, bo mąż uczestniczył w moim porodzie. To był największy błąd mojego życia”

Redakcja poleca

REKLAMA