Ojej, mogę zostać właścicielem kilku metrów kwadratowych przed Dworcem Wschodnim? Jako przeciętny emeryt, nie cierpię na nadmiar gotówki. Może dlatego uśmiechnąłem się szeroko, gdy pewnego popołudnia do drzwi mojego mieszkania zapukał wyelegantowany młodzieniec.
Stojąc na progu, najpierw okazał mi identyfikator, na którym były wypisane wszystkie jego personalia. U dołu widniała pieczęć biura meldunkowego, która poświadczała, że owe dane są prawdziwe. Każdy z pewnością wie, że na starych ludzi zasadza się dziś wielu oszustów. Najprawdopodobniej liczą na to, że nasze szare komórki pracują równie wolno, jak drepczą nasze schorowane nogi, czyli w tempie przysypiającego żółwia…
Młodzieniec wyjaśnił, że owe dane znajdują się również na zaświadczeniu – to mówiąc, wręczył mi zadrukowaną kartkę.
– Może pan sobie porównać. Na szczęście miałem na nosie okulary. Porównałem. Rzeczywiście wszystko się zgadzało. Przyznam też, że młodzian był dobrze ubrany, a że sam nie unikam koszul i krawata, od razu to doceniłem. Jeśli zaś chodzi o szybkość wymowy, tę można było porównać do prędkości, z jaką strzela karabin maszynowy.
Przybysz, nim przeszedł do meritum sprawy, zaczął się rozwodzić nad szczęściem, które mnie spotkało. Wkrótce okazało się, że ową gwiazdką z nieba jest bon prywatyzacyjny PKP. Jak wynikało z zadrukowanego papieru, zostałem wskazany ślepym palcem losu na właściciela sporej części placu przed warszawskim Dworcem Wschodnim.
– A na cholerę mi jakiś tam kawałek peronu? – wzruszyłem obojętnie ramionami i już zamierzałem trzasnąć intruzowi drzwiami przed nosem.
– Pozwoli pan… – tamten zwolnił tok wymowy, żeby wszystkie szczegóły dotarły do mojej świadomości. – Pozwoli pan, że się z nim nie zgodzę. Lubię, jak ktoś mi mówi o przybywających mi pieniądzach, zwłaszcza że jako emeryt mam ich niewiele. Może dlatego zrezygnowałem z zamknięcia drzwi, co wywołało radość na twarzy młodzieńca. – Może wejdę do środka? – zaproponował. – Już pan wie, kim jestem, a ja ze swej strony zapewniam, że mam jak najbardziej uczciwe zamiary.
Po chwili wahania otworzyłem szerzej drzwi i zaprosiłem chłopaka do swojego domu. Poprowadziłem go przez przedpokój do dużego pokoju. Kiedy znaleźliśmy się w środku, młodzian zajął miejsce po lewej stronie stołu. Poprosiłem, żeby przesiadł się na prawą.
– Z okna pada na tamtą stronę światło, a ja już niedowidzę, więc pan rozumie… Młodzieniec nie wahał się nawet sekundy i natychmiast przeniósł się na wskazane przeze mnie krzesło. Zaproponowałem herbatę, na co tamten przystał z ochotą. Podreptałem do kuchni. Wiem, mój syn byłby niezadowolony, że wpuściłem do domu obcego. Ale przecież miałem w kieszeni jego wszystkie dane…
Ja taki głupi jak moi sąsiedzi nie jestem!
Prawdą jest, że już miesiąc temu dozorca rozwiesił na klatkach schodowych naszego bloku ostrzeżenie, że po domach chodzą hochsztaplerzy. Jeden zagadywał, a drugi przeglądał kąty, kradnąc co cenniejsze rzeczy. A tydzień temu spotkałem panią Tamarę z sąsiedniej klatki. Płacząc, zwierzyła mi się, że została okradziona przez jakiegoś młodego człowieka. Zaufała mu, wpuściła do mieszkania. Rozmowa nawet była bardzo miła, a pani Tamara uwielbia opowiadać o wszystkim, co jej ślina na język przyniesie. Każdy, kto ją zna, unika jej jak diabeł święconej wody. No więc jak trafił się biedaczce słuchacz, to nie mogła przepuścić takiej okazji.
Ja byłem o wiele przezorniejszy od moich pechowych sąsiadów. Przede wszystkim zważałem, żeby nie wpuścić do domu dwóch nieznajomych naraz. A poza tym ten chłopak przedstawił się z imienia, nazwiska i adresu zamieszkania. To rzecz dla starych ludzi bardzo ważna. Był czysty, włosy elegancko przycięte. Czego tu zatem się obawiać?
Czajnik zagwizdał. Nalałem do filiżanki z herbatą wody. Postawiłem ją na spodeczek. Dołożyłem z brzegu ciasteczko, żeby nie wyglądało, że o tak zwanym suchym pysku przyjmuję gościa. Potem przydreptałem ze wszystkim do pokoju. Młodzian czekał na mnie za stołem.
Grzecznie sobie siedział z rękami na blacie i szerokim uśmiechem na twarzy.
– Z czym zatem przychodzi pan w moje skromne progi? Bo, jak rozumiem, ma mi pan coś do zaoferowania.
– Myślę, że będzie pan szczerze usatysfakcjonowany – oznajmił z radością.
– Zatem zamieniam się w słuch. Z całego wywodu, który został mi przedstawiony w sposób logiczny i przystępny, wynikało, że dobrze się stało, iż nie zatrzasnąłem drzwi przed nosem mojego gościa. Zaoferował mi bowiem nabycie bonu PKP. Do czego mnie on upoważniał? Według słów pana Michała, jak poprosił, żebym się do niego zwracał, wystarczyło wystąpić do dyrekcji Dworca Wschodniego w Warszawie o wyznaczenie przysługującej mi działki. Przysługującej z tytułu zakupu bonu właścicielskiego na kilka metrów kwadratowych.
– Mając małą działkę-placyk z frontu, może pan być spokojny o przyszłość.
– Niby w jaki sposób? – To proste. Taki plac przed dworcem to prawdziwy skarb. Można tam postawić zieleniak, budkę z zapiekankami czy tak potrzebny na dworcu kiosk z gazetami.
– Ale mnie nie stać na takie inwestycje.
– A kto mówi, że ma pan cokolwiek budować? Ma pan plac i wystarczy. Zapewniam, że zaraz znajdą się chętni. Ci za odpowiednią comiesięczną sumę z chęcią wynajmą od pana miejsce do poprowadzenia własnego interesu. Powiedzmy sobie szczerze, nic nie robiąc, w ciągu roku stanie się pan majętnym człowiekiem.
Nie ukrywam, że całe życie chciałem być majętnym człowiekiem, ale los jakoś niezbyt chętnie zwracał uwagę na moje chęci. Każdy też przyzna, że mówienie o majątku osobie, która miesięcznie wyciąga ledwie 1350 złotych emerytury jest tym, czym pokazanie Ewie w raju rumianego jabłka. Oferta okazała się bardzo atrakcyjna. Młodzieniec był przygotowany udzielić odpowiedzi na każde moje pytanie.
Cała operacja rzeczywiście była bardzo prosta. Wystarczyło, że wpłacę pierwszą ratę na zakup sześciu metrów kwadratowych ziemi przed Dworcem Wschodnim. Owa pierwsza rata wynosiła trzy tysiące złotych. Potem co miesiąc miałem wpłacać na podane mi konto po 500 złotych. Ponieważ, jak zapewniał pan Michał, ludzie chcący rozkręcić własny biznes szybko się o mnie dowiedzą, zatem spłacać będę kolejne raty z zysków, które zaczną co miesiąc wpływać na moje konto. Nie ma co tu kryć, okazja do zrobienia świetnego interesu sama pchała mi się w ręce, i głupotą byłoby z niej nie skorzystać. Poszedłem do drugiego pokoju i wyjąłem trzy tysiące złotych spod bielizny.
Młodzieniec wypełnił stosowne rubryki w umowie i pół godziny później zostałem szczęśliwym posiadaczem działki, która mierzyła sześć metrów kwadratowych. Przyznaję, że w momencie, gdy młody człowiek wręczył mi akt własności, poczułem się niemal jak jakiś Rockefeller. Pożegnałem się z panem Michałem, który był równie jak ja szczęśliwy. On jednak nie wiedział, że moje zadowolenie ma całkiem inne podstawy.
Rockefellerem raczej nie zostanę…
Jak już wspomniałem, w naszej okolicy doszło do wielu oszustw i wyłudzeń pieniędzy. Złodzieje typowali tylko zamożnie wyglądających samotnie mieszkających starszych ludzi. Ja do tego profilu pasowałem jak ulał, bo, jak zaznaczyłem, jestem eleganckim człowiekiem. Zatem dwa miesiące wcześniej zostałem poproszony przez policję o współpracę. Zamontowano w moim domu kilka kamer, które miały zarejestrować cały przebieg spotkania i udokumentować sposób dokonywanych oszustw. Nie ukrywam, że po dwóch miesiącach oczekiwania zwątpiłem, że w naszą pułapkę ktoś wpadnie. A jednak stało inaczej.
Czasami młodzi myślą, że jak człowiek ma już na karku te siedemdziesiąt lat, to można traktować go jak zasobne, ale głupie dziecko, które nie bardzo wie, co zrobić z posiadanymi pieniędzmi… Może i nie zostałem Rockefellerem, ale warto było dać nauczkę i przyczynić się do złapania trzech złodziei, którzy w naszej okolicy naciągnęli ludzi na ponad 75 tysięcy złotych.
Czytaj także:
Zaszłam w ciążę z młodym kochankiem. Nie powiem mężowi
Dopiero po śmierci żony pogodziłem się z jedynym synem
Kiedy spalił się nam dom, dowiedzieliśmy się na kogo możemy liczyć