„Oznajmiłam Rafałowi, że rezygnuję z kontraktu zwanego małżeństwem. On przejął się jedynie kredytem”

Kobieta się rozwodzi fot. Adobe Stock
„Całe życie miałam zaplanowane od początku do końca. Wzięłam ślub z kimś, kogo po prostu lubiłam, ale to nie była miłość”.
/ 22.04.2021 08:41
Kobieta się rozwodzi fot. Adobe Stock

Po rozmowie z przyjaciółką nagle poczułam, że obrączka, którą włożył mi na palec Rafał, mnie ciśnie. Muszę ją zdjąć. Natychmiast!

W moim rodzinnym domu nigdy się nie przelewało. Donaszałam ubrania po obcych ludziach (to były rzeczy, które mama, sprzątaczka na plebanii, dostawała z kościoła), czasem chodziłam głodna. Patrzyłam na harówkę mamy i ojca, i wiedziałam, że ja tak nie chcę. Uczyłam się więc tak, jakby od tego zależało moje życie. Tak zresztą było. Od kiedy pamiętam, marzyłam o lepszym losie. A nikt poza mną samą nie mógł mi go zapewnić.

W naszym miasteczku najbogatszym człowiekiem był dentysta – postanowiłam więc zdobyć ten zawód. Maturę zdałam na samych piątkach, bez problemu dostałam się na studia. Wybrany przeze mnie kierunek nie był łatwy, lecz przecież miał mi zapewnić dostatnie życie.

Nie ma między nami chemii? A co to takiego?

Miałam 27 lat, dyplom ukończenia studiów i pracę w gabinecie stomatologicznym, i wreszcie mogłam skupić się na życiu uczuciowym. Jednak nie byłam zainteresowana westchnieniami przy świetle księżyca. Marzyłam o mężczyźnie, który poradzi sobie w życiu, takim stojącym na ziemi obiema nogami – odpowiedzialnym, wiernym towarzyszu, zaradnym opiekunie rodziny. Niestety, wszyscy potencjalni kandydaci wcześniej czy później mnie rozczarowywali.

Już na pierwszych randkach uświadamiałam im, że trzeba pamiętać, iż po namiętnych uniesieniach przychodzi szara rzeczywistość, w której najważniejsze jest to, żeby opłacić czynsz, gaz, prąd. To był dobry test. Beztroscy lawiranci od razu pierzchali. Po dwóch latach poszukiwań w końcu moja cierpliwość została nagrodzona. Znalazłam mężczyznę, który idealnie nadawał się do tego, aby iść z nim przez życie. Miał na imię Rafał, 29 lat, dobry zawód, był ustatkowany i poważnie traktował instytucję małżeństwa. Z nim chciałam się zestarzeć.

Przedstawiłam go moim rodzicom. Byłam pewna, że zrobi on piorunujące wrażenie na mojej mamie. Taki poukładany, odpowiedzialny facet, no i szalenie przystojny. Jednak kiedy zadzwoniłam do niej po spotkaniu, czekała mnie gorzka niespodzianka.

– Córeczko, czy ty jesteś pewna, że chcesz się związać z tym człowiekiem? – zapytała prosto z mostu, a ja z zaskoczenia dłuższą chwilę nie mogłam nic powiedzieć.

– Oczywiście. Myślę, że niedługo będziemy rozmawiać na temat ślubu i sfinansowania wesela. Kwestię kredytu na mieszkanie mamy już obgadaną.

Ale między wami nie ma żadnej chemii! – zawołała mama. – To widać!

– Między tobą i ojcem była i co z tego wyszło?! – odparłam.

– To z tego wyszło, że nadal jesteśmy razem, kochamy się bardzo i mamy wspaniałą córkę. Nie zamieniłabym taty na żadnego innego.

Nie wierzyłam w to, co słyszę. Nigdy dotąd tak szczerze nie rozmawiałam z mamą.

– Nie chcę żyć tak jak ty i zaharowywać się, żeby mieć czym nakarmić rodzinę – zawołałam.

– Rozumiem cię. Ale przecież możesz jeszcze poczekać. Wyjść za kogoś, kogo pokochasz. Przecież jak na dłoni widać, że to jest jakiś kontrakt, a nie związek.

Bardzo mnie zdziwiło, że tak to ujmuje. Fakt, może mnie i Rafała nie łączyło płomienne uczucie, ale co mieliśmy niby robić podczas wizyty w domu rodziców? Całować się przy stole?! Miałam mu siedzieć na kolanach?!

– Przesadzasz – skwitowałam. – Kocham Rafała i wiem, że będzie mi z nim w życiu dobrze.

Nie mogłam spać całą noc. Zastanawiałam się, czy mama nie ma jednak racji. Ale nad ranem stwierdziłam, że tylko niepotrzebnie mąci mi w głowie. Pragnęłam bezpieczeństwa i stabilności. Żadnych niespodzianek czy dramatów. Wymyśliłam swoje życie, zaplanowałam je tak, aby ustrzec się przed tym, co miałam w domu.

Akcja „Jak wybić Joaśce z głowy ślub”

Do niej włączyła się też moja przyjaciółka. Choć akurat Karolina była ostatnią osobą, która powinna mi dawać rady. Sama, idąc za głosem serca, zaszła w ciążę w wieku dwudziestu lat i teraz wychowywała samotnie córeczkę. Nie posłuchałam więc jej ani mamy i wyszłam za mąż za Rafała. Z wesela zrezygnowaliśmy w ogóle, uznając je za karygodne trwonienie pieniędzy. Zamieszkaliśmy w jasnym, trzypokojowym mieszkaniu.

Pozostaliśmy przy osobnych kontach, ale założyliśmy też wspólne, na które co miesiąc wpłacaliśmy pieniądze – każde z nas taką samą kwotę – na ratę kredytu i opłaty, a także na rachunek z oszczędnościami. Mieliśmy salon, sypialnię, kuchnię oraz pokój dziecięcy. Ten ostatni na razie miał stać pusty. Niedługo zaczynałam pracę w nowo otwartej, eleganckiej klinice stomatologicznej. Chciałam poczekać, aż dostanę tam stałą umowę i dopiero wtedy zajść w ciążę.

Wszystko toczyło się z góry zaplanowanym, powolnym rytmem. Byłam z tego bardzo zadowolona, chociaż czasami przemykała mi przez głowę myśl, że jest nudno. Ale wtedy wspomnienie perypetii ledwo ogarniającej swoje życie Karoliny szybko ustawiało mnie do pionu. Wolałam swój przewidywalny spokój. A jednak los mi udowodnił, że nie wszystko można zaplanować.

Świat stanął w miejscu, byliśmy tylko my dwoje

Decyzję o zmianie pracy podjęłam już trzy miesiące wcześniej, gdy ujrzałam ogłoszenie w internecie. Zarobki były o niebo wyższe, standard lokalu także, więc bez wahania wysłałam cv. Wtedy to właśnie, zupełnie nieświadomie, nadałam bieg późniejszym wydarzeniom. Gdyby nie tamto zgłoszenie, być może mogłabym przekonać się, jak wygląda starość u boku Rafała… Na szczęście życie nie uprzedza nas o tym, co się wydarzy. Już piewszego dnia w nowej przychodni poznałam Mateusza.

Był asystentem stomatologa. Jego zarobki z pewnością nie wystarczyłyby na spłatę połowy kredytu mojego mieszkania, poza tym dopiero skończył studia, był młodszy ode mnie o trzy lata i przyjeżdżał do pracy na rowerze. A jednak to wszystko, jakimś cudem, nie miało znaczenia. Świat stanął w miejscu i skurczył się do jednego pomieszczenia i nas dwojga w nim. To było jak przysłowiowe rażenie piorunem.

Do tej pory nie wierzyłam w takie zjawisko. Czytałam o nim w książkach, ale byłam pewna, że wymyśliły je rozhisteryzowane nastolatki jako wytłumaczenie nielogicznych zachowań. Tymczasem dopadło mnie – dojrzałą, odpowiedzialną kobietę, mężatkę. W nowej pracy, w biały dzień, po prostu na moment zabrakło mi tchu. Mateusz miał rozbrajający uśmiech, brązowe włosy i niewątpliwie trochę fiu bździu w głowie. A jednak ja swoją dla niego straciłam bezpowrotnie. I co gorsze – albo najwspanialsze – moje uczucie było odwzajemnione!

Starałam się, jak mogłam, dopuścić do głosu rozsądek. Podjęłam nawet nieudaną próbę ograniczenia kontaktów z Mateuszem wyłącznie do rozmów służbowych. Mijały tygodnie i nie dało się ujarzmić mojego serca, które całe rwało się do kochania. W końcu wylądowałam u Karoliny. Przeprosiłyśmy jej narzeczonego (bo moja przyjaciółka znalazła wspaniałego mężczyznę, który pokochał ją i jej córeczkę, i poprosił ją o rękę) i zamknęłyśmy się w kuchni, gdzie zalana łzami opowiedziałam jej, co się stało.

– Sama nie mogę w to uwierzyć! To spadło na mnie nie wiem skąd. Co teraz zrobię? – pytałam. Przecież ja dopiero wzięłam ślub! Jeszcze nie minęło pół roku! Mamy kredyt! Przyjaciółka ujęła w dłonie moją twarz i zajrzała mi głęboko w oczy. Dostrzegłam w nich wielką radość. To spowodowało, że zamilkłam. A ona wtedy powiedziała:

– To jest najwspanialsza rzecz, jaka ci się mogła przytrafić. Już myślałam, że z tobą jest naprawdę coś nie tak. Teraz nareszcie przekonasz się, jak piękne jest życie, kiedy kogoś kochasz. Potem mocno mnie przytuliła.

Odeszłam od Rafała

Był zaskoczony, lecz jego największym zmartwieniem było to, jak rozwiązać sprawę kredytu. Nie mam pojęcia, jak potoczy się moje życie z Mateuszem. Czy ja go nie zostawię za rok? Czy on mnie nie zdradzi z inną? Nikt nigdy nie wie, co go spotka. Jednak to, co przeżywam w ramionach mojego ukochanego sprawia, że jestem gotowa podjąć ryzyko.

Czytaj także:
Nie dawałam sobie rady z jednym dzieckiem, a gdy urodziłam drugie, zaczął się obóz przetrwania
Zazdrościłem Jackowi, że jest kawalerem - u mnie tylko kupki i zupki...
Podczas pandemii najgorsza jest samotność. Chciałabym wyjść do ludzi. Ale może wcześniej umrę

Redakcja poleca

REKLAMA